Takie pomniki bywały tu już wcześniej – z innymi twarzami i z innymi sprawami, nie zawsze doprowadzając do rozwiązania w pełni zadowalającego. Starał się tym zbytnio nie przejmować, chcąc zachować obiektywizm, tak jak mu to wiecznie kładziono do głowy podczas szkoleń i seminariów, ale nie było to łatwe. Farmer wciąż jeszcze wspominał chłopca ze swego pierwszego tygodnia służby, a i Rebus miał własne wspomnienia tego typu. I dlatego punktualnie z końcem zmiany udał się do domu, wziął prysznic i przebrał się, po czym zasiadł na godzinkę w swym ulubionym fotelu ze szklaneczką Laphroaig w ręku i płytą Rolling Stonesów na gramofonie: Beggars Banquet. Szklaneczek miało być zresztą więcej niż jedna. Po obu stronach fotela leżały dywany zrolowane i przeniesione tu z holu i z sypialni. Na podłodze zwalono materace i ustawiono szafy i komody… Pokój przypominał wyglądem skład ze starzyzną. Ale zostawiono mu wolne przejście od drzwi do jego fotela i od fotela do wieży hi-fi, a nic mu więcej nie było potrzebne. Płyta Stonesów skończyła się, kiedy szklaneczka była jeszcze do połowy pełna, nastawił więc następny album, tym razem Desire Boba Dylana, a z niego utwór Hurricane będący skargą na niesprawiedliwość i fałszywe oskarżenia. Wiedział, że czasami takie rzeczy dzieją się z rozmysłem, czasami przypadkowo. Zetknął się już ze sprawami, w których wszystkie zebrane dowody zdawały się wskazywać na jednego podejrzanego, i wtedy nagle zjawiał się ktoś zupełnie inny i przyznawał się do winy. I jednocześnie w przeszłości – bardzo odległej przeszłości – zdarzyło się raz czy drugi, że jakiegoś kryminalistę świadomie oskarżono o przestępstwo, tylko po to, by się go pozbyć z ulic miasta lub by zaspokoić społeczne oczekiwanie, że kogoś spotka kara. Zdarzały się też sytuacje, że wiadomo było niemal na pewno, kto jest winien, ale nie było szansy na udowodnienie tego przed prokuratorem. Paru gliniarzom zdarzyło się wtedy przeciągnąć strunę.

Wzniósł za nich niemy toast i dojrzał swoje odbicie w szybie okiennej. Wzniósł więc drugi toast za siebie, a potem chwycił słuchawkę i zadzwonił po taksówkę.

Dokąd kurs? Do pubu.

W barze Oxford wdał się w rozmowę z jednym ze stałych bywalców i wspomniał o swej wycieczce do Kaskad.

– Nigdy przedtem nie słyszałem o takiej miejscowości – przyznał.

– Zaraz, moment – zastanowił się jego rozmówca. – Słyszałem już o Kaskadach. Czy nie stamtąd przypadkiem pochodzi Mały Billy?

Mały Billy też był stałym bywalcem baru Oxford. Po sprawdzeniu okazało się, że Małego Billy’ego jeszcze tu dziś nie było, ale dwadzieścia minut później zjawił się, wciąż jeszcze odziany w strój szefa kuchni, którą to funkcję pełnił w pobliskiej restauracji. Ocierając pot z czoła, przecisnął się do baru.

– Już po robocie? – zapytał ktoś ze stojących przy barze.

– Przerwa na szluga – odparł, rzucając okiem na zegarek. – Nalej mi jedno duże, Margaret.

W czasie, gdy barmanka zajęła się nalewaniem, Rebus dopił resztę swojego piwa, wyciągnął ku niej kufel po następne, oświadczając, że płaci za oba.

– Dzięki, John – powiedział Billy, nieprzywykły do takich gestów. – Jak tam twoje bandziory?

– Byłem wczoraj w Kaskadach. To prawda, że stamtąd pochodzisz?

– Jasne, prawda! Tylko, że już wieki tam nie byłem.

– To znaczy, że nie poznałeś Balfourów?

Billy potrząsnął głową.

– To już nie moje czasy. Zanim się tam wprowadzili, ja już byłem w college’u. Dzięki, Margaret. – Uniósł kufel. – Twoje zdrowie, John.

Rebus podał barmance pieniądze, uniósł kufel i patrzył, jak Billy trzema łapczywymi haustami opróżnia połowę zawartości.

– O Jezu, od razu lepiej – westchnął.

– Dużo pracy? – spytał Rebus.

– Nie więcej niż zwykle. To ty się zajmujesz sprawą Balfourów?

– Podobnie jak wszyscy inni gliniarze w całym mieście.

– Jak ci się podobały Kaskady?

– Wielkie nie są.

Billy uśmiechnął się i sięgnął do kieszeni po bibułki i tytoń.

– Pewnie od moich czasów trochę się tam zmieniło.

– Jesteś chłopakiem z Błoni?

– Skąd wiedziałeś? – zapytał Billy, zapalając skręta.

– Udało mi się zgadnąć.

– Górnicze pochodzenie, oto ja. Dziadek całe życie przepracował na dole. Ojciec poszedł w jego ślady, ale go potem zwolnili.

– Ja też się wychowałem w miasteczku górniczym – powiedział Rebus.

– No to wiesz, jakie to uczucie, kiedy likwidują kopalnię. Do tego momentu Błonia były fajne. – Billy przeniósł się myślą do obrazów z młodości.

– Osiedle wciąż tam stoi – rzekł Rebus.

– Tak, wiem, ale to już nie to samo… to już nie może być to samo. Tak jak wtedy, kiedy wszystkie mamy szorowały schodki, żeby były bielsze niż białe. A ojcowie strzygli trawniki. I wszyscy chodzili do wszystkich na ploteczki albo żeby coś pożyczyć. – Przerwał i zamówił jeszcze dwa piwa. – Słyszałem, że ostatnio Kaskady zrobiły się modne wśród yuppies. Dla miejscowych wszystko poza Błoniami było zbyt drogie, żeby mogli coś kupić. Więc młodzi dorastali i wynosili się, tak jak ja. A opowiadali ci o kamieniołomie?

Rebus potrząsnął głową i nastawił uszu.

– To było ze dwa, może trzy lata temu. Powstał pomysł uruchomienia kamieniołomu tuż koło wioski. Miało być mnóstwo pracy dla miejscowych i w ogóle. I wtedy nagle pojawiła się ta petycja. Tyle że nikt na Błoniach jej nie podpisywał ani jej nawet nie widział na oczy. Ale wystarczyła, żeby kamieniołom nie powstał.

– Robota yuppies?

– Wszystko jedno, jak ich tam nazwiesz. W każdym razie mieli dość siły przebicia. Może i pan Balfour też się do tego dołączył. Kaskady… – Potrząsnął ze smutkiem głową. – To już nie to, co kiedyś, John. – Skończył palić skręta i zdusił niedopałek w popielniczce. A potem nagle coś sobie przypomniał. – Zaraz, z ciebie jest przecież miłośnik muzyki, nie?

– Zależy jakiej.

– Lou Reed. Daje występ w Playhouse. Mam dwa wolne bilety.

– Zastanowię się, Billy. Masz czas na jeszcze jedno? – Wskazał głową żałosne resztki w kuflu Billy’ego.

Kucharz spojrzał na zegarek.

– Muszę wracać. Może następnym razem, co?

– Następnym razem – skinął Rebus.

– I daj mi znać, co z tymi biletami.

Rebus ponownie przytaknął i patrzył, jak Billy rusza do drzwi i wychodzi na dwór. Lou Reed: oto nazwisko związane ze wspomnieniami. Walk on the Wild Side to jeden z jego najukochańszych utworów wszech czasów. I solówka basowa grana przez tego samego faceta, który napisał Grandad dla aktora z serialu Dad ‘s Army. Czasami jest tak, że do głowy ciśnie się zbyt dużo informacji.

– Jeszcze jedno, John? – spytała barmanka.

Potrząsnął głową.

– Słyszę, jak mnie też wzywają na stronę – powiedział, zsuwając się ze stołka i ruszając ku drzwiom.

5

W sobotę poszedł z Siobhan na mecz. Stadion przy Easter Road był zalany słońcem i biegający gracze rzucali długie cienie na murawę. Rebus złapał się na tym, że przez dłuższą chwilę obserwował ten taniec cieni na trawie z większym zainteresowaniem niż samą grę. Czarne marionetki o kształtach niezbyt przypominających ludzkie, grające w coś zupełnie nie przypominającego piłki nożnej. Trybuny były pełne, tak jak tylko podczas lokalnych derby lub gdy do miasta przyjeżdżała drużyna z Glasgow. Tym razem chodziło o mecz z Rangersami. Siobhan miała kartę wstępu na cały sezon, a Rebus siedział obok niej dzięki temu, że inny posiadacz karty sezonowej nie mógł dzisiaj przyjść.

– Jakiś twój znajomy? – spytał Rebus.

– Wpadliśmy na siebie parę razy w pubie po meczu.

– Sympatyczny?

– Sympatyczny i żonaty – roześmiała się Siobhan. – Kiedy wreszcie przestaniesz mnie swatać?

– Tak tylko spytałem – odparł z uśmiechem. Zauważył, że na stadionie pracują kamery telewizyjne. Oczywiście koncentrują się na graczach na boisku, a publiczność stanowi dla nich tylko rozmazane tło lub sposób na zapełnienie przerw. Jednak Rebusa głównie interesowali kibice. Ciekaw był ich osobistych losów, tego, co robią poza chodzeniem na mecze. Nie był w tym odosobniony. Wokół niego było mnóstwo widzów, którzy zdawali się interesować zachowaniem tłumu w równym stopniu, co grą na boisku. Inaczej niż Siobhan, która zaciskając zbielałe z wysiłku palce na końcach szalika w klubowych barwach, obserwowała grę z takim samym skupieniem, z jakim podchodziła do swej pracy w policji. Wykrzykiwała rady i słowa zachęty pod adresem zawodników i wykłócała się o decyzje sędziego z kibicami siedzącymi obok. Mężczyzna siedzący po drugiej stronie Rebusa zdawał się równie przejęty grą. Był otyły i miał czerwoną twarz zroszoną kropelkami potu. Rebus pomyślał, że wygląda tak, jakby za chwilę miał dostać zawału. Mruczał coś pod nosem z rosnącym zacietrzewieniem. W pewnej chwili zaczął wściekle warczeć, potem nagle zdał sobie z tego sprawę, zamilkł i popatrzył na boki z wyrazem zawstydzenia na twarzy. Po chwili cały cykl zaczął się od nowa.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: