– Nie – potrząsnął głową. – Tylko że to kawał drogi od przystani, nic więcej.

Przyjrzała mu się uważnie, ale z jego twarzy niczego nie można było wyczytać.

Rebus wrócił do oględzin trumienek. Jako bukmacher ustaliłby niewielkie przebicie dla chcących obstawić istnienie związku między tymi eksponatami a znaleziskiem z Kaskad. Był pewien, że ten, kto wykonał i podrzucił trumienkę przy wodospadzie, musiał znać te muzealne eksponaty i z jakiegoś powodu postanowił je skopiować. Rozejrzał się po licznych innych dowodach śmiertelności człowieka zebranych tu w postaci eksponatów.

– Pani to wszystko skompletowała?

Przytaknęła.

– Musi to być pani ulubiony temat spotkań towarzyskich.

– Aż by się pan zdziwił – odparła spokojnie. – Bo jak się tak zastanowić, to czy wszyscy nie są ciekawi tego, czego się obawiają?

Zjechali na dół do starej części muzeum i usiedli na ławce wyrzeźbionej w kształcie wielorybich żeber. W sadzawce obok pływały ryby, a oblegające ją dzieci wyciągały ku nim ręce i niemal ich dotykały, by jednak w ostatniej chwili z piskiem i śmiechem cofać ręce i chować za siebie. Jeszcze jeden przykład dziecięcej mieszaniny ciekawości i strachu.

Na końcu ogromnego holu umieszczono potężnych rozmiarów zegar, którego mechanizm zbudowany był ze sztucznych szkieletów i gargulców. Naga postać kobieca zdawała się być opleciona drutem kolczastym. Rebus pomyślał, że są tam pewnie jeszcze inne sceny tortur, tylko z jego miejsca niewidoczne.

– To nasz Zegar Milenijny – wyjaśniła Burchill. Rzuciła okiem na zegarek i dodała: – Za dziesięć minut będzie bił.

– Ciekawy pomysł – powiedział Rebus. – Zegar pełen cierpienia.

Spojrzała na niego.

– Nie każdy to od razu kojarzy…

Rebus wzruszył ramionami i rzekł:

– Tam na górze była wzmianka, że te laleczki wiążą się w jakiś sposób z nazwiskami Burke i Hare, prawda?

Potwierdziła ruchem głowy.

– Pogrzeb ofiar na niby. Uważa się, że mogli sprzedać do prosektorium aż siedemnaście zwłok. To była straszliwa zbrodnia. Bo widzi pan, pokrojone na kawałki ciało nie będzie potem mogło powstać w dniu sądu ostatecznego.

– Pewno, bo by mu się flaki mogły rozsypać – stwierdził Rebus, ale ona to zignorowała.

– Burke’a i Hare’a aresztowano i postawiono przed sądem. Hare zeznawał przeciwko swojemu kompanowi i tylko William Burke trafił na szubienicę. Jak pan myśli, co się później stało z jego ciałem?

Odpowiedź wydała mu się oczywista.

– Trafił do prosektorium?

– Zgadza się. Jego zwłoki trafiły do Starego Kolegium tą samą drogą, jaką przebyła większość, a może wszystkie jego nieszczęsne ofiary, i zostały wykorzystane na zajęciach z anatomii. Było to w styczniu tysiąc osiemset dwudziestego dziewiątego.

– A pani trumienki pochodzą z początku lat trzydziestych – zamyślił się Rebus. Czy ktoś kiedyś nie przechwalał się przed nim, że ma pamiątkę wykonaną ze skóry Burke’a? – A co się potem stało z jego ciałem?

Jean Burchill spojrzała na niego.

– W Sali Medycyny w muzeum znajduje się notes – powiedziała.

– Oprawiony w jego skórę?

Znów skinęła głową.

– Właściwie to mi go nawet żal. Był człowiekiem wielce pomysłowym i przedsiębiorczym. Zjawił się tu jako migrant podróżujący po kraju w poszukiwaniu pracy, któremu nędza i nadarzająca się sposobność podsunęły pomysł pierwszej transakcji. Jakiś wędrowiec zmarł w tym samym domu, nie spłaciwszy długu. Burkę wiedział, że w Edynburgu zaistniał kryzys na wydziale medycyny, który cieszył się wielką popularnością, a który nie dysponował wystarczającą liczbą zwłok do prowadzenia zajęć z anatomii.

– Czy to znaczy, że ludzie żyli wtedy dłużej?

– Wręcz przeciwnie. Ale jak już powiedziałam, pokrojone na kawałki ciało nie mogło trafić do nieba. Studenci mieli do dyspozycji jedynie zwłoki straconych przestępców. I dopiero Ustawa o Anatomii z roku tysiąc osiemset trzydziestego drugiego położyła kres procederowi okradania grobów…

Zamilkła. Zdawało się, że przez chwilę krążyła myślami wokół spływającej krwią przeszłości Edynburga. Ale i Rebus podążył tam za nią myślami. Rezurekcjoniści i portfele z ludzkiej skóry… czary i publiczne egzekucje skazańców. Na czwartym piętrze widział prócz trumienek także liczne przykłady przedmiotów używanych do czarów: specjalnie ułożone kości ludzkie i zasuszone serca zwierząt z wbitymi szpilami.

– Trafiło nam się niezłe miejsce, co?

Miał na myśli Edynburg, ale ona odniosła to do swego miejsca pracy.

– Od dziecięcych lat – powiedziała – czułam się tu lepiej i spokojniej niż gdziekolwiek w mieście. Pozornie może się wydawać, że grzebię się w ponurych sprawach, ale zapewniam pana, inspektorze, że niewielu zamieniłoby się na to, co pan robi.

– Celny strzał – potwierdził.

– A te trumny mnie interesują, bo tkwi w nich tyle tajemnic. Zasadą pracy w muzeum jest identyfikowanie i klasyfikowanie wszystkiego. Czasami możemy mieć wątpliwości co do daty lub miejsca pochodzenia jakiegoś eksponatu, ale niemal zawsze wiemy na pewno, z czym mamy do czynienia: szkatuła, klucz, pozostałości rzymskiego cmentarzyska i tak dalej.

– Natomiast w przypadku tych trumien nie jesteście pewni, co one oznaczają, czy tak?

– Właśnie. – Uśmiechnęła się. – A dla kustosza to sytuacja szalenie deprymująca.

– Znam to uczucie – potwierdził. – Czuję się tak samo, kiedy nie udaje mi się rozwiązać jakiejś sprawy. Strasznie mnie to wtedy prześladuje.

– Więc człowiek cały czas o tym myśli… szuka coraz to nowych teorii…

– Albo nowych podejrzanych.

Spojrzeli na siebie z nowym zainteresowaniem.

– Może mamy więcej ze sobą wspólnego, niż myślałam – stwierdziła.

– Bardzo możliwe – przyznał Rebus.

Zegar zaczął bić, choć jego wskazówka nie dotarła jeszcze do dwunastej.

Pod zegarem zebrała się grupka zwiedzających, a dzieci z otwartymi ustami wpatrywały się w ożywające nagle złowrogie postacie. Rozbrzmiały dzwony i odezwała się złowieszczo brzmiąca muzyka organowa. Wahadło miało lustrzany połysk i patrząc na nie, Rebus zdołał dojrzeć, jak przez ułamek sekundy odbija się w nim on sam, jak i cały tłumek gapiów.

– Warto się temu przyjrzeć z bliska – powiedziała Jean.

Podnieśli się z ławki i wmieszali w tłum pod zegarem. Rebusowi zdało się, że rozpoznaje wyrzeźbione w drzewie figurki Hitlera i Stalina. Obaj stali pochyleni i przerzynali coś zębatą piłą.

– A to jeszcze nie wszystko – usłyszał głos Jean Burchill. – Były jeszcze inne lalki, znalezione gdzie indziej.

– Co takiego? – Oderwał wzrok od zegara, by spojrzeć na nią.

– Najlepiej będzie, jak panu wyślę wszystko, co mam na ten temat…

Resztę piątku Rebus spędził na czekaniu na koniec zmiany. Zdjęcia z garażu Davida Costello powieszono na jednej ze ścian sali operacyjnej, dokładając je do wiszącej już mozaiki innych fotografii. Jego MG było w kolorze granatowym i miało otwierany dach. Ekipie nie pozwolono zdjąć odcisków palców z karoserii i opon, co nie powstrzymało ich od dokładnych oględzin. Samochód nie był ostatnio myty. Gdyby było inaczej, na pewno nie omieszkaliby zapytać Costello dlaczego. Udało się zdobyć kolejne fotografie przyjaciół i znajomych Philippy i okazać je profesorowi Devlinowi. Przemycono wśród nich kilka zdjęć Davida, co skończyło się tym, że profesor z oburzeniem zarzucił im stosowanie „podstępnych i godnych pogardy chwytów”.

Minęło już pięć dni od tamtej niedzieli i jej zniknięcia. Im się Rebus wnikliwiej przyglądał mozaice na ścianie, tym mniej z niej wynikało. Pomyślał przy tej okazji o Zegarze Milenijnym, z którym było dokładnie odwrotnie: im dłużej mu się przyglądał, tym więcej dostrzegał szczegółów, wypatrując kolejne drobne figurki w tłumie innych. Całość wydała mu się pomnikiem ku czci tych, którzy odeszli w zapomnienie. Na swój sposób ściana w sali operacyjnej – te wszystkie zdjęcia, faksy, wykresy i rysunki – też była jak pomnik. Tyle że w pewnym momencie – i to bez względu na to, jak się sprawa potoczy – pomnik ten zostanie zdjęty i przeniesiony do jakiegoś pudła w archiwum, czas jego życia bowiem określony jest przez czas trwania akcji poszukiwawczej.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: