Spojrzał w dół i stwierdził, że trzyma nie zapalonego papierosa. Roześmiał się, wyciągnął z kieszeni paczkę i wsunął do niej papierosa.
– Naprawdę mi to nie przeszkadza – zapewniła go.
– Wyciągnąłem go zupełnie odruchowo – powiedział, a potem, by pokryć zmieszanie, dodał: – Miałaś mi opowiedzieć o tych innych lalkach.
– Po jedzeniu – oświadczyła zdecydowanym tonem.
Jednak po jedzeniu poprosiła o rachunek i stanęło na tym, że zapłacą go po połowie. Potem wyszli na dwór, gdzie popołudniowe słońce starało się wszelkimi siłami zwalczyć panujący wcześniej chłód.
– Przejdźmy się na spacer – zaproponowała, wsuwając mu rękę pod ramię.
– Dokąd?
– Na Błonia? – zaproponowała i tak zrobili.
Promienie słoneczne zwabiły wielu ludzi na okolone drzewami trawiaste place i boiska. W powietrzu fruwały frisbee, a biegacze i rowerzyści przemykali obok. Młodzi chłopcy pozdejmowali T-shirty i leżeli na trawie, obłożywszy się puszkami z cydrem. Jean zaczęła mu opowiadać historię tego miejsca.
– O ile wiem, był tu kiedyś staw – mówiła. – Natomiast na pewno w Bruntsfield mieściły się kamieniołomy, a Marchmont było farmą.
– Teraz bardziej to przypomina zoo – wtrącił.
Spojrzała na niego z ukosa.
– Bardzo się starasz popisywać swoim cynizmem, prawda?
– Jeśli go nie ćwiczę, to rdzewieje.
Doszli do Jawbone Walk i tam postanowiła, że przejdą na drugą stronę i ruszą w górę Marchmont Road.
– To gdzie ty dokładnie mieszkasz? – spytała.
– Na Arden Street, boczna od Warrender Park Road.
– To niedaleko stąd.
Uśmiechnął się, próbując uchwycić jej wzrok.
– Czy to znaczy, że przymawiasz się, żeby cię zaprosić?
– Jeśli mam być szczera, to tak.
– Mam straszliwy bałagan.
– Byłabym okropnie zawiedziona, gdyby było inaczej. Ale mój pęcherz mówi mi, że nie powinnam wybrzydzać…
Gorączkowo próbował choć trochę uporządkować pokój, kiedy usłyszał szum spuszczanej wody w łazience. Rozejrzał się i pokręcił głową. Jego starania były jak ścieranie kurzów po wybuchu bomby i w równym stopniu bezowocne. Machnął więc ręką i poszedł do kuchni, by nasypać kawy do dwóch kubków. Mleko w lodówce było z czwartku, ale wciąż nadawało się do użytku. Jean stanęła w drzwiach i obserwowała go.
– Dzięki Bogu mam na ten cały bałagan wytłumaczenie – powiedział.
– Parę lat temu u mnie też zmieniali instalację. – Kiwnęła głową ze zrozumieniem. – Myślałam wtedy o sprzedaży. – Uniosła głowę i poczuła, że trafiła w dziesiątkę.
– Idzie na sprzedaż – przyznał.
– Masz jakiś konkretny powód?
Powinien powiedzieć, że z powodu upiorów przeszłości, jednak wzruszył jedynie ramionami.
– Chcesz zacząć od nowa? – domyśliła się.
– Może. Cukier? – Podał jej kubek z już dolanym mlekiem.
– Mleka też nie – pokręciła głową.
– O Boże, przepraszam. – Spróbował zabrać jej kubek, ale mu nie dała.
– Może być tak, jak jest – powiedziała. Potem się roześmiała i dodała: – Niezły z ciebie detektyw. Dopiero co przy tobie wypiłam dwie kawy w restauracji.
– I w ogóle nie zwróciłem uwagi. – Pokiwał głową.
– Jest w pokoju jakieś miejsce, gdzie da się usiąść? Teraz, jak się już troszkę lepiej poznaliśmy, pora pokazać ci te lalki.
Zrobił miejsce na stole, a ona zdjęła torebkę z ramienia i wyjęła z niej folder.
– Chcę cię uprzedzić – powiedziała – że to, co usłyszysz, może ci się wydać nieco dziwaczne, mam więc nadzieję, że podejdziesz do tego bez uprzedzeń. Może właśnie dlatego chciałam cię najpierw troszkę lepiej poznać…
Podała mu folder, a on wyciągnął z niego kilka wycinków prasowych. Słuchając jej, zaczął je rozkładać na stole.
– Po raz pierwszy usłyszałam o nich, kiedy ktoś napisał list do muzeum. To było parę lat temu. – Uniósł list do góry, u ona kiwnęła głową. – Niejaka pani Andersen z Perth usłyszała gdzieś o trumienkach z Arthur’s Seat i uznała za swój obowiązek poinformować nas, że coś podobnego znajduje się też w pobliżu Huntingtower.
Wycinek przyczepiony do listu pochodził z „Couriera”, był zatytułowany „Tajemnicze znalezisko w pobliżu miejscowego hotelu” i opisywał znalezienie drewnianego pudełka w kształcie trumny i leżącego obok kawałka materiału. Pudełko znalazł ktoś pod liśćmi w niewielkim zagajniku, podczas spaceru z psem. Znalazca zaniósł pudełko do hotelu, myśląc, że to może czyjaś zabawka, jednak nikt się do niego nie przyznał. Było to w 1995 roku.
– Ta kobieta, pani Anderson, interesowała się szczególnie miejscową historią i dlatego zachowała ten wycinek.
– Ale lalki nie było?
Jean potrząsnęła głową.
– Może wywlokło ją jakieś zwierzę – stwierdziła.
– Może – zgodził się Rebus. Rzucił okiem na drugi wycinek. Ten pochodził z 1982 roku, z wieczornej gazety wydawanej w Glasgow. Jego tytuł głosił: „Kościół potępia bluźniercze wygłupy”.
– O tym też dowiedziałam się od pani Anderson – wyjaśniła Jean. – Trumienkę znaleziono tym razem na przykościelnym cmentarzu, tuż obok jednego z grobów. W środku była laleczka, a właściwie zwykły drewniany kołek przewiązany wstążeczką.
Rebus przyjrzał się fotografii zamieszczonej w gazecie.
– Wygląda to jak kołek wycięty z drewna balsowego, czy czegoś w tym rodzaju – powiedział w zamyśleniu.
Kiwnęła głową.
– Pomyślałam sobie wtedy, że to niezwykły zbieg okoliczności, i od tamtej pory już sama szukałam kolejnych przypadków.
Rozłożył dwa ostatnie wycinki.
– I jak widzę, znalazłaś.
– Jeżdżę dużo po kraju z prelekcjami z ramienia muzeum. Za każdym razem pytam, czy ktoś słyszał o czymś podobnym.
– I udało się?
– Jak dotąd doniesiono mi o dwóch takich przypadkach. W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym siódmym w Nairn i w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym drugim w Dunfermline.
Wycinki wspominały o dwóch tajemniczych znaleziskach. Trumienkę w Nairn znaleziono na plaży, w Dunfermline w miejscowym wąwozie. W jednej była laleczka, w drugiej nie. Również i w tym przypadku mogło ją zabrać jakieś zwierzę albo dziecko.
– No i co o tym wszystkim sądzisz? – zapytał.
– Czy to nie ja powinnam o to zapytać? – odparła. Rebus nie odpowiedział i wrócił do wycinków. – Myślisz, że to się może wiązać z tym, co teraz znaleziono w Kaskadach?
– Nie wiem. – Spojrzał na nią. – Ale spróbujmy się dowiedzieć.
Niedzielny ruch trochę ich spowolnił, choć większość samochodów zmierzała w kierunku przeciwnym, wracając już do miasta po dniu na łonie natury.
– Myślisz, że może ich być więcej? – zapytał.
– Możliwe. Tyle, że lokalne koła miłośników historii są wyczulone na takie osobliwości, a w dodatku zwykle odznaczają się dobrą i długą pamięcią. Całe to towarzystwo zna się wzajemnie i wszyscy wokół wiedzą, że się tym interesuję. – Oparła głowę o szybę w oknie. – Więc myślę, że coś bym usłyszała.
Kiedy minęli tablicę z napisem witającym przyjezdnych w Kaskadach, Jean uśmiechnęła się.
– Miejscowość bliźniacza z Angoisse – powiedziała.
– Słucham?
– Mówię o tej tablicy. Wynikało z niej, że Kaskady są wioską bliźniaczą z miejscowością o nazwie Angoisse. To musi być gdzieś we Francji.
– Skąd wiesz?
– Obok nazwy była maleńka flaga francuska.
– No to rzeczywiście.
– Ale również samo słowo jest francuskie. Angoisse po francusku znaczy „udręka”. Wyobraź sobie, że mieszkasz w miejscowości o nazwie Udręka…
Po obu stronach drogi stały zaparkowane samochody, co powodowało, że była niemal zakorkowana. Rebus pomyślał, że pewnie nie znajdzie tu miejsca, wjechał więc w boczną dróżkę i zaparkował. Idąc w kierunku chaty Bev Dodds, natknęli się na dwóch mieszkańców zajętych myciem samochodów. Obaj mężczyźni byli w średnim wieku, ubrani w sztruksowe spodnie i sweterki wycięte pod szyją w serek. Poruszali się w tym ubraniu jak w obowiązkowym mundurze. Rebus był gotów się założyć, że w ciągu tygodnia na chwilę nawet nie zdejmują z siebie garnituru i krawata. Przyszły mu na myśl wspominki Małego Billy’ego o matkach szorujących do białości schody przed domami. Miał przed sobą ich współczesny odpowiednik. Na ich widok jeden z mężczyzn zawołał: „Cześć”, drugi powiedział: „Dzień dobry”. Rebus kiwnął głową i zapukał do drzwi Bev Dodds.