– Podejrzewam, że poszła na swój obowiązkowy spacer – powiedział jeden z mężczyzn.

– Ale długo to nie potrwa – dodał drugi.

Żaden z nich ani na chwilę nie przerwał przy tym pucowania swego samochodu. Przez moment Rebus pomyślał, że może ze sobą rywalizują. Wprawdzie nie okazywali specjalnego pośpiechu, ale wyraźnie czuło się u nich atmosferę współzawodnictwa i wielkie skupienie.

– Chcą państwo kupić ceramikę? – zapytał pierwszy, zabierając się do czyszczenia kratki z przodu swego BMW.

– Nie, chciałem tylko rzucić okiem na tę jej lalkę – odparł Rebus i włożył ręce do kieszeni.

– Chyba się panu nie uda. Z tego, co wiem, podpisała kontrakt na wyłączność z pańską konkurencją.

– Jestem z policji – rzucił Rebus.

Właściciel rovera skwitował pomyłkę sąsiada parsknięciem.

– No, to co innego – powiedział, śmiejąc się.

– Dziwna historia, prawda? – zapytał Rebus tonem zachęcającym do podjęcia rozmowy.

– Takich tu nie brakuje.

– Jak to?

Właściciel BMW wycisnął wodę z gąbki.

– Najpierw, parę miesięcy temu, mieliśmy tu serię kradzieży, a potem ktoś wysmarował drzwi do kościoła.

– To dzieciaki z osiedla – wtrącił lekceważąco właściciel rovera.

– Może i tak – zgodził się jego sąsiad. – Ale dziwne, że przedtem nigdy nic takiego się tu nie działo. A potem jeszcze zniknięcie tej dziewczyny od Balfourów…

– Czy któryś z panów zna tę rodzinę?

– Czasami ich widuję – przyznał właściciel rovera.

– Dwa miesiące temu urządzili proszoną herbatkę. Otworzyli dom w ramach jakiejś akcji charytatywnej, już nie pamiętam jakiej. Oboje wydawali się bardzo sympatyczni: John i Jacqueline. – Wymawiając te imiona, właściciel BMW wymownie spojrzał na swego sąsiada, a Rebus pomyślał, że to kolejny ruch w grze, jaką stało się ich życie.

– A ich córka? – spytał.

– Zawsze trzymała się na dystans – dorzucił pospiesznie właściciel rovera, który nie miał zamiaru pozwolić wyrzucić się poza nawias. – Trudno było nawiązać z nią kontakt i porozmawiać.

– A ja z nią rozmawiałem – oświadczył rywal od BMW. – Kiedyś długo gawędziliśmy na temat jej studiów.

Właściciel rovera obrzucił go wściekłym spojrzeniem. Rebus oczyma duszy widział już szykujący się pojedynek: rzut mokrą irchą na dwadzieścia kroków.

– A pani Dodds? – zapytał. – Sympatyczna sąsiadka?

– Cholerne skorupy – warknął jeden z nich.

– Ale pewnie ta lalka pomoże jej w biznesie.

– Bez wątpienia – oświadczył właściciel BMW. – Jeśli ma odrobinę oleju w głowie, to na pewno to wykorzysta.

– Promocja to jak życiodajne soki dla każdego nowego biznesu – dodał sąsiad od rovera. Rebus pomyślał, że zapewne obaj wiedzą, o czym mówią.

– Drobne gesty mogą tu zdziałać cuda – zadumał się ten od BMW. – Filiżanka herbaty, domowe ciasteczka… – Obaj przerwali mycie samochodów i zamyślili się.

– Tak mi się właśnie zdawało, że to pański samochód stoi tam na dróżce – powiedziała Bev Dodds, podchodząc do nich.

Bev zajęła się przygotowaniem herbaty, a Jean spytała, czy w tym czasie może obejrzeć jej ceramikę. Dobudówka z tyłu chaty mieściła zarówno kuchnię, jak i drugą sypialnię przerobioną na pracownię. Jean pochwaliła misy i talerze, ale Rebus czuł, że tak naprawdę jej się nie podobają. Potem, kiedy Bev Dodds z pobrzękiwaniem podciągnęła sobie na rękach liczne kółka i bransoletki, Jean je też pochwaliła.

– Sama je robię – oświadczyła Bev z dumą.

– Naprawdę? – zdziwiła się Jean.

Bev wyciągnęła ramię, by Jean mogła je lepiej obejrzeć.

– To z miejscowych kamyków. Myję je i lakieruję. Wydaje mi się, że oddziaływują trochę tak jak kryształy.

– Dostarczają pozytywnej energii? – domyśliła się Jean. Rebus już się trochę pogubił i nie wiedział, czy wciąż udaje, czy jest rzeczywiście zainteresowana. – Czy mogłabym coś takiego kupić?

– Ależ naturalnie – powiedziała Dodds z uśmiechem. Włosy miała nieco rozwiane przez wiatr, a policzki zarumienione od świeżego powietrza. Zsunęła z ręki jedną z bransoletek. – Jak się pani ta podoba? To jedna z moich ulubionych i tylko za dziesięć funtów.

Usłyszawszy cenę, Jean zamilkła na moment, potem jednak uśmiechnęła się i podała jej banknot dziesięciofuntowy, który Dodds schowała do kieszeni.

– Pani Burchill pracuje w muzeum w Edynburgu – powiedział Rebus.

– Doprawdy?

– Jestem kustoszem – dodała Jean, przesuwając bransoletkę przez dłoń.

– Jakież to wspaniałe zajęcie. Ile razy jestem w mieście, zawsze staram się wygospodarować choć trochę czasu na odwiedzenie muzeum.

– Słyszała pani o trumienkach z Arthur’s Seat? – spytał Rebus.

– Steve mi o nich wspominał – powiedziała Dodds, a Rebus pomyślał, że pewnie chodzi o tego reportera, Steve’a Holly’ego.

– Pani Burchill się nimi zajmuje – ciągnął – i chciałaby obejrzeć tę, którą pani znalazła.

– Ależ oczywiście. – Dodds wysunęła jedną z szuflad i wyciągnęła z niej trumienkę.

Jean podeszła do niej z pietyzmem i najpierw ułożyła ją ostrożnie na kuchennym stole, nim zabrała się do oględzin.

– Jest dobrze wykonana – powiedziała. – Bardziej przypomina trumienki z Arthur’s Seat niż te inne.

– Jakie inne? – spytała Bev Dodds.

– Czy to kopia którejś z nich? – spytał Rebus, ignorując pytanie Dodds.

– Nie, nie dokładna kopia – odparła Jean. – Inne gwoździe i trochę odmienna konstrukcja.

– Ale mógł to zrobić ktoś, kto widział eksponaty w muzeum?

– To całkiem możliwe. W sklepiku w muzeum można kupić pocztówki z wizerunkiem tych trumienek.

Rebus spojrzał na Jean.

– Czy ktoś ostatnio wykazywał szczególne zainteresowanie tymi eksponatami?

– A skąd ja mogę wiedzieć?

– Może jakiś badacz, naukowiec albo ktoś taki?

Potrząsnęła głową.

– W zeszłym roku mieliśmy jedną doktorantkę… ale już wróciła do Toronto.

– Istnieje jakiś związek? – spytała Dodds, otwierając szeroko oczy. – Między ekspozycją w muzeum a tym porwaniem?

– Nic mi nie wiadomo, żeby kogoś porwano – mruknął Rebus.

– No, ale mimo wszystko…

– Pani Dodds… Bev… – Rebus przyszpilił ją wzrokiem. – To bardzo ważne, żeby ta rozmowa została tylko między nami.

Kiedy niechętnie kiwnęła głową, Rebus pomyślał, że bez wątpienia w ciągu paru minut od ich wyjścia zadzwoni do Steve’a Holly’ego. Jego nietknięta herbata została w kubku.

– Powinniśmy już uciekać. – Jean podjęła jego sygnał i odstawiła kubek na suszarkę. – Pyszna, dziękuję.

– Bardzo proszę. A ja dziękuję za kupno bransoletki. To już moja trzecia sprzedaż dzisiaj.

Na dróżce minęły ich dwa samochody. Jednodniowi wycieczkowicze w drodze do wodospadu, pomyślał Rebus. A potem być może zatrzymają się przy chacie z tablicą CERAMIKA i poproszą o pokazanie słynnej trumienki. I pewnie też coś kupią…

– O czym myślisz? – spytała Jean, wsiadając do samochodu i oglądając w świetle kupioną bransoletkę.

– O niczym – skłamał.

Postanowił przejechać przez wioskę. BMW i rover suszyły się teraz w popołudniowym słońcu. Pod chatą Bev Dodds zatrzymała się para z dwójką dzieci. Ojciec rodziny trzymał kamerę wideo. Rebus przepuścił kilka samochodów jadących główną drogą, potem skręcił w kierunku Błoni. Na trawie przed domami trzech chłopców – być może byli wśród nich ci dwaj, których widział tu poprzednio – grało w piłkę. Rebus zatrzymał się, opuścił szybę i zawołał. Podnieśli głowy i spojrzeli na niego, nie kwapiąc się, by przerwać zabawę. Oświadczył Jean, że zajmie mu to tylko sekundę i wysiadł z samochodu.

– Cześć, chłopaki – powiedział.

– Coś pan za jeden? – Pytający był chudy jak szczapa, z wystającymi żebrami i kościstymi rękami zakończonymi zaciśniętymi w pięści dłońmi. Włosy miał ogolone przy skórze i kiedy tak patrzył, mrużąc oczy pod słońce, całe jego metr czterdzieści było czystą skondensowaną agresją i nieufnością.

– Jestem z policji.

– Nic nie zrobiliśmy.

– To gratuluję.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: