Rebus zrobił krok w jego kierunku.

– Wie pan, panie Costello, w co kiedyś wierzono? Wierzono, że w oczach ofiary zostaje zachowany obraz mordercy – twarz, jaką ofiara widziała przed śmiercią. Dlatego niektórzy mordercy wydłubywali swym ofiarom oczy.

– Ale w dzisiejszych czasach nie jesteśmy już tacy naiwni, prawda, panie inspektorze? Nie można się spodziewać, że się kogoś rozpozna, patrząc mu tylko głęboko w oczy. – Costello pochylił się ku Rebusowi i lekko wytrzeszczył oczy. – Ale niech się pan wpatruje, byle szybko, bo niedługo zamykamy wystawę.

Rebus nie odwrócił głowy i spojrzał chłopakowi prosto w oczy. Pierwszy zamrugał Costello, przerywając ten swoisty seans. Potem odwrócił się i oświadczył Rebusowi, żeby już sobie poszedł. Był już przy drzwiach, kiedy Costello go zawołał. Stał, wycierając chustką paczkę z papierosami. Potem zrobił to samo z zapalniczką i rzucił obie w stronę Rebusa. Upadły u jego stóp.

– Myślę, że panu się bardziej przydadzą, niż mnie.

Rebus pochylił się, by je podnieść.

– A ta chusteczka po co? – spytał.

– Ostrożności nigdy za wiele – odparł Costello. – Czasem można trafić na ślady w najdziwniejszych miejscach.

Rebus wyprostował się. Postanowił puścić to mimo uszu. Będąc już w drzwiach, usłyszał Costello mówiącego: „Dobranoc” i dopiero w połowie schodów odpowiedział mu. Zdumiało go to wycieranie chusteczką papierosów i zapalniczki. Przez wszystkie lata pracy w policji nigdy nie spotkał się z tym, by podejrzany zrobił coś podobnego. Musiało to chyba oznaczać, że Costello liczy się z tym, że ktoś może chcieć go wrobić.

Albo, że zrobił to specjalnie. W każdym razie młody człowiek ukazał mu zupełnie nową twarz – kogoś, kto potrafi chłodno i spokojnie kalkulować. I kto potrafi przewidywać i wybiegać myślą w przyszłość…

2

Był to jeden z tych chłodnych, ponurych dni, które w Szkocji mogą się zdarzyć w czasie co najmniej trzech różnych pór roku. Niebo przybrało kolor ołowiu i wiał wiatr, który ojciec Rebusa nazwałby „wisielczym”. Ojciec opowiadał mu raz – a właściwie wiele razy – jak kiedyś w mroźny zimowy poranek wszedł do sklepu spożywczego w Lochgelly. Sklepikarz stał nad elektrycznym grzejnikiem. Ojciec Rebusa spojrzał na ladę chłodniczą i spytał: „Czy to bekon z Ayrshire?”, na co sklepikarz odparł: „Nie, ręce sobie grzeję”. Ojciec zarzekał się, że opowieść jest prawdziwa, a Rebus – mógł mieć wtedy siedem albo osiem lat – w to wierzył. Potem doszedł jednak do wniosku, że to stara anegdota, którą ojciec gdzieś usłyszał i wykorzystał jako własną.

– Nieczęsto widzę, żebyś się uśmiechał – powiedziała barista, przygotowując mu podwójne latte. To były jej określenia: barista i latte. Swój interes prowadziła w adaptowanej budce policyjnej przy Błoniach, i Rebus zatrzymywał się tam niemal codziennie w drodze do pracy. Zamawiał u niej „kawę z mlekiem”, a ona go zawsze poprawiała na latte. Potem on dodawał jeszcze „podwójna”, czego nie musiał robić, bo znała jego zwyczaje na pamięć. Robił to jednak, bo wymawianie tego słowa sprawiało mu przyjemność.

– Uśmiechanie się to nie zbrodnia, nie? – odparł, patrząc, jak na kawę nakłada mleczną piankę.

– To już ty wiesz lepiej.

– A twój szef wiedziałby jeszcze lepiej, niż my oboje razem wzięci. – Zapłacił za kawę, a drobne, które mu wydała, wrzucił do pojemnika po margarynie, przeznaczonego na napiwki, i ruszył w stronę St Leonard’s. Nie sądził, by się domyślała, że jest gliniarzem. „Ty wiesz lepiej…”, powiedziała to jednak lekko, bez podtekstu, tylko by podtrzymać rozmowę. Z kolei jego uwaga o jej szefie była aluzją do faktu, że właścicielem całej sieci takich budek był były adwokat. Ale wyglądało na to, że nie załapała aluzji.

Na St Leonard’s Rebus jeszcze przez chwilę został w samochodzie, by do kawy wypalić ostatniego papierosa. Pod tylnym wyjściem z komisariatu stały furgonetki gotowe, by w razie potrzeby zawieść kogoś do sądu. Kilka dni wcześniej Rebus zeznawał w sądzie jako świadek i obiecał sobie, że musi się dowiedzieć o wynik sprawy. Jednak kiedy drzwi się otwarły, zamiast aresztantów zobaczył tylko Siobhan Clarke. Dostrzegła jego samochód, uśmiechnęła się i pokręciła głową na ten typowy widok. Podeszła, a Rebus opuścił szybę.

– Pożywne śniadanie skazańca – powiedziała.

– Ja też cię witam serdecznie.

– Szef chce cię widzieć.

– I wysłał po mnie psa gończego.

Siobhan nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko i odczekała, aż Rebus wysiądzie z samochodu. Byli w połowie parkingu, kiedy się odezwała:

– Jeśli już, to wysłała.

Stanął jak wryty.

– Rzeczywiście, wyleciało mi z głowy – przyznał.

– A przy okazji, jak się czuje twój kac? Bo może jeszcze ci coś wyleciało z głowy?

Otworzyła przed nim drzwi, a on poczuł się jak zwierzę wpuszczane do klatki.

Z gabinetu znikły już fotografie i słynny ekspres do kawy Farmera, a na szafce na akta leżało kilka kartek z życzeniami powodzenia, ale poza tym wszystko było po staremu, łącznie ze stertą papierów w korytku na korespondencję przychodzącą i z samotnym kaktusem w doniczce na parapecie okna. Gill Templer wyglądała w fotelu Farmera na dość zagubioną, zwłaszcza że słusznych rozmiarów postura jej poprzednika wygniotła w fotelu zagłębienia, których jej szczupła sylwetka nie miała szans wypełnić.

– Siadaj, John – powiedziała i po chwili, gdy już podchodził do krzesła, dodała: – I opowiedz mi, o co chodziło wczoraj wieczorem. – Oparła łokcie o biurko i złożyła końce palców. Dokładnie taką samą pozę przyjmował Farmer, kiedy starał się ukryć irytację lub zniecierpliwienie. Albo go podpatrzyła, albo gest ten szedł w parze z awansem na wyższe stanowisko.

– Wczoraj wieczorem?

– W mieszkaniu Philippy Balfour. Znalazł cię tam jej ojciec. – Uniosła głowę i spojrzała na niego. – Najwyraźniej piłeś alkohol.

– Wszyscy pili.

– Ale nie wszyscy tyle, co niektórzy. – Zerknęła na arkusz papieru leżący przed nią na biurku. – Pan Balfour chciałby wiedzieć, co tam robiłeś. A jeśli mam być szczera, to sama też zachodzę w głowę.

– Wracałem do domu…

– Z Leith Walk do Marchmont przez Nowe Miasto? Wygląda na to, że się chyba zgubiłeś.

Rebus zdał sobie sprawę, że wciąż jeszcze trzyma papierowy kubek z kawą. Bez pośpiechu odstawił go na podłogę.

– Czasami lubię coś takiego zrobić – odpowiedział w końcu. – Lubię jeszcze raz wrócić na miejsce, kiedy już się wszystko uspokoi.

– Dlaczego?

– Tak na wszelki wypadek, gdyby coś przeoczono.

Sprawiała wrażenie, że przez chwilę się nad tym zastanawia.

– Nie jestem pewna, czy tylko o to chodzi.

Rebus wzruszył ramionami i nic nie powiedział. Gill raz jeszcze spojrzała w notatki.

– A potem postanowiłeś jeszcze odwiedzić chłopaka panny Balfour. Dlaczego?

– To już naprawdę było po drodze do domu. Zatrzymałem się, żeby pogadać z Connollym i Danielsem. U Costello się świeciło, więc pomyślałem, że wpadnę do niego i sprawdzę, czy wszystko w porządku.

– Taki z ciebie troskliwy gliniarz? – Umilkła na chwilę. – Więc pewnie dlatego pan Costello uznał za konieczne poinformować o twojej wizycie swojego adwokata.

– Nie wiem, po co to zrobił. – Rebus poprawił się niespokojnie na twardym siedzeniu krzesła, udając, że sięga po kawę.

– Adwokat skarży się, że „nachodzimy” jego klienta. Być może będziemy musieli zdjąć naszych ludzi. – Nie spuszczała z niego wzroku.

– Posłuchaj, Gill – zaczął Rebus. – Znamy się jak łyse konie. Moje metody pracy nie są tajemnicą. Jestem pewien, że Watson przekazał ci całą litanię uwag.

– Tak było kiedyś, John.

– To znaczy, co?

– Ile wczoraj wypiłeś?

– Więcej niż powinienem, ale to nie była moja wina. – Zobaczył jak brew Gill wędruje do góry. – Jestem pewien, że ktoś mi podłożył świnię.

– Chcę, żebyś poszedł do lekarza.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: