– Mój Boże. Znaleźli ciało Matthew. – Christine stwierdziła oczywisty fakt.
– Christine, przysięgam, jeśli wydrukujesz choć słówko… – Panika przemieniła się w furię.
– Ludzie mają prawo się dowiedzieć.
– Nie przed jego matką. Proszę cię, wykaż choć tyle przyzwoitości, przez wzgląd na tę kobietę.
– Pod jednym warunkiem…
– Jezu, Christine, posłuchaj siebie, co ty mówisz! – Wypluł te słowa w takiej złości, że cofnęła się o krok.
– Dobrze, ale obiecaj, że zadzwonisz do mnie, kiedy będę już mogła działać. Czy proszę o zbyt wiele?
Zniesmaczony potrząsnął głową. Christine spojrzała na Maggie, która czekała pod drzwiami. Nie chciała wchodzić między brata i siostrę.
– Nicky, chyba nie chcesz, żebym rozbiła namiot przed domem Michelle Tanner? – Christine uśmiechnęła się lekko, tyle tylko, by poznał, że to żart.
– Tylko spróbuj rozmawiać z kimkolwiek lub wydrukować choćby jedno słowo, zanim dam ci znać. I trzymaj się z daleka od Michelle Tanner. – Pogroził jej palcem przed nosem i wybiegł.
Christine odczekała chwilę, aż tylne światła dżipa zniknęły za rogiem w końcu ulicy. Chwyciła za słuchawkę i wykręciła 69. Odebrano po jednym sygnale.
– Zastępca Langston.
– Hal, cześć, tu Christine. – Mówiła szybko, by nie pytał jej o nic. – Nicky i Maggie właśnie wyszli. Nicky prosił, żebym powiadomiła George’a Tilliego. Wiesz, stary George przespałby trzecią wojnę światową.
– Tak? – Słowo było krótkie, ale jakże wyraziste.
Langston jej nie wierzył.
– Przez ten pośpiech nie zapamiętałam dokładnie, gdzie to jest, choć Nick mi mówił…
Cisza. Cholera, nie ufał jej. Zaryzykowała.
– Gdzieś za Old Church Road…
– Tak. – Odetchnął. – Powiedz George’owi, żeby jechał półtora kilometra za znakiem parku narodowego. Może zostawić wóz na pastwisku Rona Woodsona, na szczycie wzgórza. Stamtąd zobaczy światła na dole w lesie. Będziemy blisko brzegu.
– Dzięki, Hal. Pewnie to zabrzmi okropnie i mało to prawdopodobne, ale wolałabym, żeby to był jakiś uciekinier, a nie Matthew. Ze względu na Michelle.
– Rozumiem cię. Ale nie ma wątpliwości, to Matthew. Muszę iść. Powiedz George’owi, żeby ostrożnie schodził na dół.
Rozłączyła się, zaczekała na wolny sygnał i wykręciła domowy numer Taylora Corby’ego.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
Drobny śnieg lśnił w światłach dżipa. Zaparkowali na zboczu, z którego rozciągał się widok na rzekę. Reflektory oświetlały kępę drzew, tworząc magiczne cienie, amorficzne duchy z poruszającymi się na wietrze ramionami.
Maggie przypomniała się podobna noc sprzed lat, kiedy przeczesywali ciemne lasy Vermontu w poszukiwaniu mordercy. Ciekawe, jaką część jej pamięci zajmują horrory, pomyślała. Inni ludzie przechowują wspomnienia o świętach Bożego Narodzenia i rodzinnych tradycjach.
Temperatura znacznie się obniżyła. Zimno przenikało przez wełniany żakiet, kłuło jak mrowie cienkich ostrzy. Nie przyszło jej do głowy, żeby zabrać z domu płaszcz. Nawet Morrelli trząsł się w dżinsowej kurtce. W ciągu kilku sekund miała rzęsy oblepione płatkami śniegu, mokre włosy i ubranie. A czekał ich długi spacer.
Nick, pomny niedawnych niedociągnięć, teraz przesadzał z ostrożnością. Kazał podwładnym stworzyć szeroki obwód, którego granicy mieli strzec jak żołnierze na warcie.
Zarośla były gęste, brnęło się przez nie niczym w wodzie. Błoto zaczęło już zamarzać. Wąska ścieżka wiła się między drzewami. Nick szedł pierwszy, odgarniając gałęzie, niektóre z nich smagały twarz Maggie. Potknęła się o korzeń, prawie upadła. Stok schodzący ku brzegowi był bardzo stromy, żeby nie upaść, musieli trzymać się gałęzi, korzeni, pnączy. Z powodu śniegu nierówny teren stał się śliski. Nick stracił równowagę, pośliznął się i klapnął z całej siły na pośladki. Wygramolił się do góry bardziej zawstydzony niż obolały, dając znak Maggie, że nie potrzebuje pomocy.
Ścieżka kończyła się na brzegu, gdzie wysokie szuwary oddzielały drzewa od wody. Tam spotkali się z Halem. Maggie zauważyła, że jego zwykle zaczerwieniona twarz teraz była sina. Miał mokre oczy, był bardzo wyciszony. Widziała to już. Morderstwo dziecka w jednej chwili przemieniało facetów w nieme słupy soli. Hal poprowadził ich. Nick zarzucał go pytaniami, w odpowiedzi otrzymując jedynie skinięcia głową.
– Bob Weston wysłał zespół medycyny sądowej FBI, żeby zebrali dowody. Nikt inny nie ma tu wstępu. Nikt. Rozumiesz, Hal?
Nagle Hal zatrzymał się i wyciągnął rękę. Maggie początkowo nic nie widziała. Mimo obecności ponad dwudziestu policjantów rozrzuconych w lesie, panował tu upiorny spokój. Daleki gwizd pociągu przeciął gęstą ciszę. Płatki śniegu tańczyły niczym robaczki świętojańskie w ostrym świetle reflektorów. Wówczas go zobaczyła. Drobne blade ciało z krwawym naszyjnikiem. Nagie w przybranej śniegiem trawie. Klatka piersiowa chłopca była tak niewielka, że wycięty X ciągnął się od szyi do pasa. Matthew ręce ułożone miał wzdłuż ciała, pięści zaciśnięte. Nie było potrzeby krępować tego chłopca, był za mały, żeby stanowić problem dla zabójcy.
Maggie zostawiła mężczyzn i powoli, z szacunkiem podeszła bliżej. Tak, ciało zostało dokładnie umyte. Tego była pewna. Przyklękła obok chłopca i ostrożnie odgarnęła śnieg z jego czoła. Nie pochylając się, zobaczyła smużkę oleistej substancji, która znajdowała się także na jego wargach i nad sercem.
Chłopiec wyglądał tak krucho, tak bezbronnie, że odruchowo chciała czymś go przykryć, zasłonić przed śniegiem, który błyszczał na jego sinej skórze, pokrywając czerwone cięcia i nakłucia.
Leżał tak pewnie jakiś czas. Lecz nawet atak zimna nie zagłuszył zapachu śmierci. Maggie spostrzegła drobne rany kłute wewnątrz lewego uda, głębokie, ale bez śladu krwi.
Zadano je po śmierci chłopca. Może zrobiło to jakieś zwierzę, pomyślała, wyciągając latarkę. Tak, to były ślady zębów, ale ludzkich zębów, uświadomiła sobie nagle, nakładały się na siebie, jakby ktoś zostawił je w chwili szaleństwa albo też celowo, dla zmylenia śladów. Rany były blisko jąder, ale na penisie chłopca nie było żadnych znaków. Morderca nie robił tego wcześniej. A więc wzbogacał swoje zwyczaje, stawał się nierozważny i nerwowy. Porwał chłopca zaledwie przed dwoma dniami. Coś się zmieniło. Może zdenerwował się doniesieniami prasowymi. Coś jest inaczej. Coś się stało.
Przysiadła na piętach. Zakręciło jej się w głowie, poczuła nudności. Dawno już nie robiło jej się niedobrze na widok zwłok. Przed laty, kiedy martwe ciała przestały wywoływać u niej odruch wymiotny, uznała to za udaną inicjację. Czy Albert Stucky zdemontował jej system obronny, przekłuł jej zbroję? A może zło, które ucieleśniał, na nowo ją uczłowieczyło? Przywróciło jej ludzkie uczucia?
Powoli zaczęła się podnosić. I wtedy to spostrzegła. Podarty kawałek papieru sterczał spomiędzy drobnych palców. Matthew Tanner trzymał coś w zaciśniętej pięści. Obejrzała się. Nick i Hal stali tam, gdzie ich zostawiła. Odwróceni do niej plecami obserwowali pięciu ludzi z FBI, którzy schodzili lesistym zboczem.
Najdelikatniej jak mogła, Maggie wyprostowała palce chłopca, zesztywniałe już i zaciśnięte w ostatnich stadiach rigor mortis. Wyciągnęła zgnieciony kawałek papieru, a raczej kartonika. Był to oddarty róg czegoś większego. Rozpoznała go z miejsca, nie przyglądając się specjalnie. Widziała tego mnóstwo na łóżku Timmy’ego Hamiltona parę godzin wcześniej. Matthew Tanner ściskał w dłoni kartę z wizerunkiem jakiegoś baseballisty. Maggie dałaby głowę, że zna jej właściciela.