– Timmy, kto to jest ten pan?

– Ksiądz Keller. Jest super. Jestem jednym z jego ministrantów. Nie każdy może być ministrantem, bo ksiądz jest wybredny.

– Co to znaczy? – Starała się z całych sił, żeby nie było w jej głosie strachu, tylko ciekawość.

– No, nie wiem. Sprawdza, czy może komuś zaufać. Traktuje nas specjalnie, nagradza za to, że jesteśmy dobrymi ministrantami.

– Na czym polega to specjalne traktowanie?

– Zabiera nas na wycieczkę w ten czwartek i piątek. Czasem gra z nami w nogę. I wymienia się kartami. Kiedyś dałem mu Boba Gibsona za Joego DiMaggia.

Odkładała już zdjęcie na miejsce, kiedy jej uwagę przyciągnęła jeszcze jedna twarz. Tym razem o mało nie wypuściła oprawionej fotografii z ręki. Serce zaczęło jej walić. Na nabrzeżu, schowana częściowo za wyższymi chłopcami, widniała drobna piegowata twarzyczka Matthew Tannera.

– Timmy, mogę sobie pożyczyć to zdjęcie na kilka dni? Obiecuję, że ci je oddam.

– Dobra. Nosi pani broń?

– Tak, noszę. – Usiłowała mówić spokojnie. Ostrożnie wyjęła zdjęcie zza szkła, zauważając, że ręce lekko jej się trzęsą.

– Ma pani przy sobie?

– Tak.

– Pokaże mi pani?

– Timmy – przerwała im Christine. – Czas do stołu. Umyj ręce. – Przytrzymała drzwi i klepnęła go ścierką, kiedy ją mijał.

Maggie wsunęła zdjęcie do kieszeni żakietu, tak żeby Christine nic nie zauważyła.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

Po kolacji Nick uparł się, że razem z Timmym wymyją naczynia. Christine wiedziała, że robi to z powodu Maggie, ale postanowiła wykorzystać rzadki u młodszego brata uprzejmy odruch.

Kobiety przeniosły się do saloniku, gdzie docierały do nich tylko przytłumione fragmenty dyskusji na temat futbolu w Nebrasce. Christine postawiła filiżanki na szklanym blacie stołu, mając nadzieję, że Maggie zrelaksuje się chociaż przez moment. Że na kilka minut zapomni, iż jest agentką specjalną FBI. W czasie kolacji Maggie była bardzo niespokojna, teraz też nie usiadła. Wydawało się, że roznosi ją energia, chociaż tak naprawdę była wykończona. Cienie pod oczami niezdarnie pokrywał makijaż. Była rozkojarzona.

– Usiądź tu – odezwała się w końcu Christine, klepnąwszy miejsce na kanapie obok siebie. – Myślałam, że to ja nie potrafię usiedzieć, ale ty mnie kładziesz na łopatki.

– Wybacz. Chyba za dużo czasu spędzam z mordercami i zmarłymi. Zupełnie zgubiłam gdzieś dobre maniery.

– Nonsens. Po prostu za dużo czasu spędzasz z Nickiem. Wiem, jaki z niego gagatek.

Maggie uśmiechnęła się.

– Kolacja była przepyszna. Dawno już nie jadłam nic domowego.

– Dziękuję, mam w tym niezłą wprawę. Całe lata byłam kurą domową, aż mój mąż nagle zdecydował, że woli dwudziestotrzyletnią recepcjonistkę. – Christine uprzytomniła sobie, że przesadza z tą szczerością i wprawia Maggie w zakłopotanie. Nie miała najmniejszego zamiaru urządzać żadnych babskich pogaduszek.

Maggie postanowiła wreszcie usiąść, wybrała jednak fotel. Christine chciała jakoś dać jej do zrozumienia, że wie, w czym rzecz. Nie chodziło o brak manier, lecz o niechęć przed wszelką bliskością. To było widać na pierwszy rzut oka. Christine też tak robiła. Od odejścia Bruce’a trzymała się na dystans, wyłączając oczywiście syna.

– Długo zostaniesz w Platte City?

– Tak długo, jak będzie to konieczne.

Nic dziwnego, że ma problemy małżeńskie, pomyślała Christine. Maggie, jak gdyby czytając w jej myślach, wyjaśniła:

– Przygotowanie portretu mordercy zabiera niestety trochę czasu. Bardzo pomaga, kiedy poznajesz jego otoczenie, miejsca, w których przebywał.

– Urządziłam małe śledztwo na twój temat. Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe. Zaimponowałaś mi. Licencjat z psychologii kryminalnej i medycyny, magisterium z psychologii behawioralnej, stypendium z medycyny sądowej w Quantico. Osiem lat w FBI i już jesteś jednym z najlepszych specjalistów od seryjnych morderców. Jeśli dobrze liczę, masz dopiero trzydzieści dwa lata. To musi być przyjemne uczucie, tyle osiągnąć.

Zgodnie z intencjami Christine, Maggie powinna być zadowolona, że ktoś poświęcił jej tyle uwagi, lecz nic z tego. Wzrok miała nieobecny, zero reakcji. Christine dowiedziała się również, że brała bezpośredni udział w akcjach, w których wyniku aresztowano przerażających psychopatów. To musiało mieć swoją cenę.

– Tak, to pewnie miłe – rzekła wreszcie Maggie.

Christine liczyła na więcej, ale się rozczarowała.

– Nicky nigdy by się do tego nie przyznał, ale wiem, jak bardzo jest ci wdzięczny za pomoc. Dla niego to nowa sytuacja. Nie przypuszczał, że spotka go coś takiego, kiedy tata namawiał go na to stanowisko.

– Ojciec go to tego przekonał?

– Tata szykował się na emeryturę. Bardzo długo był szeryfem i nie wyobrażał sobie, że jego miejsce zajmie ktoś o nazwisku innym niż Morrelli.

– A Nick?

– Wykładał prawo na uniwersytecie. Lubił to. – Christine przerwała. Jak miała wyjaśnić skomplikowane relacje między bratem i ojcem, skoro sama do końca ich nie rozumiała?

– Wasz ojciec musi być nie byle kim – powiedziała Maggie zwyczajnie, nie dziwiąc się ani nie oskarżając.

– Co masz na myśli? – Christine spojrzała na nią podejrzliwie, zastanawiając się, co Nick jej powiedział.

– Po pierwsze prawie samodzielnie złapał Ronalda Jeffreysa.

– Tak, był bohaterem.

– No i ma chyba spory wpływ na decyzje Nicka.

Coś wie, pomyślała Christine, i poczuła się nieswojo. Dolała sobie kawy, żeby zyskać na czasie.

– Ojciec pewnie chce, żeby Nick wykorzystał wszystkie możliwości, które nie były dane jemu.

– A ty?

– Co ja?

– Tobie nie życzy tego samego?

No cóż, Maggie była naprawdę dobra. Siedziała w fotelu, popijała kawę i chłodno, pomalutku ją sondowała.

– Kocham tatę, chociaż doskonale wiem, że jest trochę męskim szowinistą. Nie, nigdy się mnie nie czepiał. Byłam dziewczynką. Cieszył się, jeśli w ogóle udało mi się coś osiągnąć. A Nicky miał gorzej. To dość… skomplikowane. Nick bezustannie musiał coś udowadniać, czy chciał, czy nie. Przypuszczam, że głównie dlatego tak się na mnie wścieka.

– Nie, głównie z powodu twojego gadulstwa.

Nick przestraszył je, stając w drzwiach. Timmy tkwił u boku wuja, uśmiechając się szelmowsko, jakby zamierzał powiedzieć coś, na co w innej sytuacji by się nie odważył.

Wtedy zadzwonił telefon, oszczędzając jej wykładu. Christine zerwała się z kanapy i szybko podbiegła do aparatu.

– Słucham?

– Christine, tu Hal. Przepraszam, że przeszkadzam. Jest tam Nick? – Po szumie silnika poznała, że dzwonił z samochodu.

– Tak, prawdę mówiąc, uratowałeś mi życie. – Obejrzała się na Nicka i pokazała mu język, wywołując chichot Timmy’ego i gniew brata.

– Fajnie byłoby uratować kiedyś komuś życie. – Hałas nie zagłuszył zdenerwowania w jego głosie.

– Hal, nic ci nie jest? Co się dzieje?

– Proszę, daj mi Nicka.

Znalazł się koło niej, zanim zdążyła odpowiedzieć, i zabrał jej słuchawkę. Poddała się, ale nie odeszła od biurka, dopóki Nick nie przesłał jej znaczącego spojrzenia.

– Hal, co jest? – Odwrócił się plecami i słuchał. – Nie pozwól nikomu nic ruszać. – W jego głosie eksplodowała panika.

Maggie w jednej chwili zerwała się na nogi. Christine delikatnie przytrzymała syna za ramiona.

– Timmy, szykuj się do spania.

– Mama, jest wcześnie.

– Nie dyskutuj, Timmy. – Panika jej brata okazała się zaraźliwa.

Chłopiec, ociągając się, ruszył po schodach na górę.

– Hal, ja nie żartuję. – Złością starał się zatuszować skrajne zdenerwowanie. Ale siostry nie oszukał, znała go zbyt dobrze. – Zabezpiecz teren, ale niech nikt niczego nie rusza. Pełna rutyna, wszystko ma być absolutnie zgodnie z procedurą. Agentka O’Dell jest ze mną. Będziemy za jakieś piętnaście minut. – Odłożył słuchawkę, odwrócił się i napotkał wzrok Maggie.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: