Oczywiście Grega nie było, kiedy dowlokła się do hotelowego pokoju. Był wiele kilometrów od niej, gdy wyczesywała z włosów kawałki mózgu Lydii Barnett, gdy zeskrobywała krew i skórę Melissy Stonekey z porów swojej skóry. Kiedy opatrywała swoją ranę, szkaradne cięcie na brzuchu. A nie było to coś, o czym można pogadać przez telefon.

„Jak ci minął dzień, kochanie? Dobrze? Cieszę się. A co u mnie? Nic takiego. Patrzyłam, jak dwie kobiety zostały zarżnięte”.

W końcu nie powiedziała Gregowi nic, żeby nie zwariował. Zaraz kazałby jej skończyć z tą robotą albo, co gorsza, żądałby obietnicy, że nie wyjdzie za próg laboratorium i będzie robiła testy krwi i flaków pod mikroskopem, a nie własnymi paznokciami. Wściekł się już raz, kiedy mu coś wyznała. Wtedy po raz ostatni rozmawiała z nim o swojej pracy. Nie dostrzegła, żeby mu tego brakowało. Nie zauważał zresztą i tego, że Maggie nie ma obok niego w łóżku, bo właśnie krąży po mieszkaniu, żeby pozbyć się natrętnych wizji, żeby uciszyć krzyki, które odbijają się echem w jej głowie. Brak bliskości z mężem pozwalał jej zatrzymać rany, psychiczne i fizyczne, dla siebie.

– Maggie?

– Muszę pracować, Kyle. Nie odbieraj mi tego, proszę. – Starała się mówić stanowczo, zadowolona, że drżenie ograniczyło się do rąk i żołądka. Czy mimo wszystko Kyle dostrzeże jej słabość? Chwytał zbrodniarzy, czytając między wierszami. Jak może się łudzić, że zdoła go oszukać?

Po drugiej stronie słuchawki trwała cisza. Maggie zakryła mikrofon, żeby Kyle nie słuchał jej przyspieszonego oddechu.

– Przefaksuję ci szczegóły – odezwał się w końcu. – Masz samolot o szóstej rano. Zadzwoń do mnie, kiedy dostaniesz faks, jeśli będziesz miała jakieś pytania.

Słyszała, jak odłożył słuchawkę. Z telefonem przy uchu odetchnęła głęboko. Wtedy trzasnęły drzwi wejściowe.

– Maggie?

– Jestem w kuchni. – Odłożyła telefon i łyknęła wody, żeby pozbyć się mdłości. Chciała wziąć tę robotę, by udowodnić Cunnighamowi, że chociaż Albert Stucky głęboko zranił jej psychikę, nie zdołał odebrać jej zawodowego pazura.

– Cześć, kochanie. – Greg podszedł do kuchennego blatu i przytulił ją, ale zaraz odsunął się, gdy spostrzegł pot perlący się na jej skórze. Zniesmaczenie pokrył wymuszonym uśmiechem.

Ciekawe, od kiedy wykorzystuje wobec mnie te swoje prawniczo-aktorskie sztuczki? – pomyślała.

– Mamy rezerwację na szóstą trzydzieści. Zdążysz na pewno?

Zerknęła na zegar na ścianie. Była dopiero czwarta. Musiała w oczach swojego męża wyglądać wyjątkowo okropnie.

– Pewnie – powiedziała, popijając wodę i z premedytacją pozwalając spłynąć jej po brodzie.

Przechwyciła ukradkowe spojrzenie męża. Jego idealnie wyrzeźbiona szczęka naprężyła się z dezaprobatą. Greg ćwiczył w siłowni firmy prawniczej, w której pracował, gdzie pocił się, jęczał i ślinił w odpowiedniej scenerii. Potem brał prysznic, przebierał się i kiedy pojawiał się w miejscu publicznym, nawet jeden z jego jasnozłotych włosów nie wychylał się poza normę. Tego samego oczekiwał od Maggie, powiedział nawet, że nie akceptuje jej biegania w pobliżu domu. Początkowo sądziła, że Greg martwi się o jej bezpieczeństwo.

– Mam czarny pas, Greg, dam sobie radę w razie czego – zapewniła go czule.

– Nie o to mi chodzi, Maggie. Fatalnie wyglądasz, jak tak biegasz. Nie zależy ci, żeby zrobić dobre wrażenie na naszych sąsiadach?

Zaterkotał telefon. Greg wyciągnął rękę.

– Zostaw – rzuciła z ustami pełnymi wody. – To dokumenty od Cunninghama. – Nie patrząc na męża, wyczuła jego rozdrażnienie. Pobiegła do pokoju, sprawdziła, kto dzwoni, i włączyła faks.

– Czemu przesyła ci je w sobotę?

Przestraszył ją. Nie wiedziała, że za nią poszedł. Stał na progu z rękami na biodrach, wyglądając tak poważnie jak tylko to możliwe w spodniach khaki i sportowym swetrze.

– Chce mi przekazać szczegóły sprawy, którą się zajmę. – Unikała jego wzroku, obawiając się wydętych ust, kwaśnej miny i zamyślonych oczu. To on zazwyczaj burzył ich wspólne soboty, wiedziała jednak, że przypominanie mu o tym byłoby dziecinadą. Oderwała więc faks i zaczęła czytać.

– Mieliśmy zjeść kolację, spędzić miły, spokojny wieczór. Tylko my dwoje.

– I tak będzie – rzekła miękko, wciąż na niego nie patrząc. – Najwyżej nie będziemy długo siedzieć. Mam samolot o szóstej rano.

Cisza. Raz, dwa, trzy…

– Cholera jasna, Maggie, to nasza rocznica. Mieliśmy spędzić ten weekend razem.

– Nie, rocznica była tydzień temu, tylko że zapomniałeś, bo grałeś w golfa.

– Aha – parsknął. – Odpłacasz mi się.

– Nie. – Była spokojna, choć zmęczona tymi drobnymi napadami złego humoru. On mógł oczywiście psuć bezkarnie ich plany, ledwie się tłumacząc, mówiąc tylko te czarujące, pełne samozadowolenia słowa: „Wynagrodzę ci to, kochanie”.

– Jeśli to nie zemsta, to co?

– Praca.

– Praca, aha. Świetna wymówka. Nazywaj to jak chcesz, to jest zemsta.

– Zamordowano małego chłopca, a tak się składa, że akurat mogę pomóc znaleźć psychopatę, który to zrobił. – Jej złość wydostawała się na powierzchnię, choć głos pozostał zadziwiająco łagodny. – Przepraszam, wynagrodzę ci to – wyrwało jej się z przekąsem, ale nawet tego nie zauważył. Wzięła list i minęła go w drzwiach, lecz Greg chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął.

– Powiedz im, żeby posłali kogoś innego. Potrzebujemy tego czasu dla siebie – błagał.

Spojrzała w jego szare oczy i zdumiona zastanowiła się, kiedy straciły kolor. Szukała w nich błysku, jaki niegdyś miał inteligentny, współczujący mężczyzna, którego poślubiła przed dziewięciu laty, kiedy kończyli szkołę, gotowi, żeby podbić świat. Ona miała śledzić zbrodniarzy, a on bronić bezbronne ofiary. Potem Greg dostał pracę w kancelarii Brackman, Harvey i Lowe w Waszyngtonie, i jego bezbronnymi ofiarami zostały korporacje o miliardowych zyskach. A jednak w krótkiej chwili ciszy wydawało jej się, że widzi w jego oczach promyk szczerości. Już miała poddać się jego woli, kiedy jeszcze bardziej zacisnął uścisk i zęby.

– Każ im wysłać kogoś innego albo z nami koniec.

Wyrwała rękę. Chwycił ją ponownie. Uderzyła go pięścią w klatkę piersiową. Zaskoczony szeroko otworzył oczy.

– Nigdy więcej mnie tak nie trzymaj. A jeżeli ten wyjazd ma oznaczać koniec, to może coś skończyło się dawno temu.

Gwałtownie ruszyła do sypialni. Miała nadzieję, że nogi ją tam doniosą i że łzy poczekają pod powiekami.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Niedziela, 26 października

Zaczyna się, pomyślał, sącząc gorącą kawę.

Tym razem artykuł został opublikowany na pierwszej stronie „National Enquirer”, a nie w tak szacownej gazecie jak „Omaha Journal”.

Seryjny morderca chłopców wstaje z grobu i znów terroryzuje miasto.

Brzmiało to prawie tak histerycznie jak tytuł z poprzedniego dnia, lecz, rzecz jasna, grube wydanie niedzielne przyciąga więcej czytelników.

I ten tekst podpisała Christine Hamilton. Znał to nazwisko z działu „Życie codzienne”. Ciekawe, czemu dali temat nowicjuszce?

Przewracał szybko kartki, szukając dalszego ciągu artykułu. Wreszcie znalazł. Całą stronę wypełniały komentarze. Oczywiście było szkolne zdjęcie chłopca, a także wzruszająca opowieść o nagłym zaginięciu dziecka podczas porannego objazdu z prasą, co miało miejsce w poprzednim tygodniu. Pisano, że FBI i matka chłopca czekali na list od porywaczy, który nigdy nie dotarł. A potem, że szeryf Morrelli znalazł ciało na pastwisku nad rzeką.

Zerknął na zdjęcie. Morrelli? Nie, to był Nicholas, nie Antonio Morrelli. To miłe, że syn kontynuuje zawód ojca, pomyślał.

W dalszym ciągu artykułu wskazywano na podobieństwa między obecną sprawą i trzema zabójstwami, które miały miejsce w tej samej okolicy sześć lat wcześniej. Na to, że ciała zamordowanych były pokłute nożami i znajdowano je na odludziu w zalesionych miejscach.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: