Ostatnie drzwi otworzył ktoś, kto usłyszał ich kroki: wysoki, szczupły i łysy, o gęstych brwiach i wąsach czterdziestoparoletni mężczyzna w białym podkoszulku, szortach khaki i sandałach na gumowej podeszwie. Na czole miał maleńki opatrunek. Był to Wen Lihua.

Weszli do pokoju o powierzchni około szesnastu metrów kwadratowych. Umeblowanie świadczyło o ubóstwie. Na pomalowanym na niebiesko zagłówku staroświeckiego, żelaznego łóżka wisiał plastikowy afisz: przewodniczący Mao machał ręką ze szczytu Bramy Tienanmen. Oryginalny wzór na zagłówku nie był już widoczny. Pośrodku pokoju znajdował się czerwony stół – leżało na nim plastikowe pióro i stał pojemnik z bambusowymi pałeczkami, co wyraźnie świadczyło o wielofunkcyjności mebla. Dwa wytarte fotele. Jedyną względnie nową rzeczą była platerowana ramka z fotografią przytulonej do siebie, uśmiechniętej gromadki: mężczyzna, kobieta i dwójka dzieci. Zdjęcie musiało być zrobione wiele lat temu, kiedy Lihua jeszcze zawadiacko zaczesywał włosy na czoło.

– Wiecie, po co przyszliśmy, towarzyszu Wen Lihua? – Chen podał mu swoją wizytówkę.

– Pewnie chodzi o moją siostrę. Mój szef powiedział mi, żebym wziął dzień wolny i wam pomógł. – Lihua poprosił gestem, aby usiedli na krzesłach przy stole, i przyniósł filiżanki z herbatą. – Co takiego zrobiła?

– Nic złego. Wystąpiła o paszport, bo chciała pojechać do męża w Stanach Zjednoczonych – wyjaśniła po chińsku Catherine, pokazując swoją legitymację.

– Feng jest w Stanach Zjednoczonych? – Lihua podrapał się w łysą głowę i dodał: – Oo, pani mówi po chińsku.

– Niezbyt dobrze. Rozmowę poprowadzi starszy inspektor Chen. Niech pan nie zwraca na mnie uwagi.

– Inspektor Rohn przyjechała, żeby pomóc – powiedział Chen. – Wasza siostra zniknęła. Czy kontaktowaliście się ostatnio?

– Zniknęła! Nie, nie odezwała się do mnie. Dopiero od was dowiedziałem się, że Feng jest w Stanach i że Wen zamierzała do niego pojechać.

– Rozumiem – odparł Chen. – Ale przyda nam się wszystko, co o niej wiecie.

Catherine wyjęła maleńki dyktafon.

– Pewnie mi nie uwierzycie, ale nie rozmawiałem z nią od kilku lat. – Lihua westchnął głęboko z filiżanką przy ustach. – A to moja jedyna siostra.

Chen poczęstował go papierosem.

– Proszę mówić.

– Od czego zacząć?

– Od czego chcecie.

– Cóż, nasi rodzice mieli tylko mnie i moją siostrę. Matka wcześnie zmarła. Wychował nas ojciec, właśnie w tym pokoju. Jestem zwyczajnym człowiekiem. Nigdy się niczym nie wyróżniałem. Ale ona była zupełnie inna. Taka ładna i utalentowana. W podstawówce wszyscy nauczyciele przepowiadali jej wspaniałą przyszłość w socjalistycznych Chinach. Śpiewała jak skowronek, tańczyła jak chmurka. Ludzie mówili, że musiała urodzić się pod brzoskwiniowym drzewem.

– Urodzić się pod brzoskwiniowym drzewem? – zapytała Catherine.

– Mówimy o dziewczynie, że jest piękna jak kwiat brzoskwini – wyjaśnił Chen. – Istnieje również przekonanie, że ktoś urodzony pod brzoskwiniowym drzewem, kiedy dorośnie, będzie piękny.

Lihua westchnął spowity papierosowym dymem i mówił dalej:

– Bez względu na to, czy urodziła się pod brzoskwiniowym drzewem, czy nie, przyszła na świat w złym czasie. Rewolucja kulturalna wybuchła, kiedy Wen chodziła do szóstej klasy. Została kadrową czerwonogwardzistką, a także najważniejszą członkinią dzielnicowego zespołu pieśni i tańca. Szkoły i zakłady pracy zapraszały ją, aby śpiewała pieśni rewolucyjne i tańczyła taniec lojalnej postaci.

– Taniec lojalnej postaci? – Rohn znów nie zrozumiała. – Przepraszam, że przerwałam.

– W tamtych latach taniec w Chinach był zakazany – wyjaśnił Chen. – Poza jedną jego szczególną formą. Wykonywano go z wyciętym z papieru chińskim znakiem „lojalność" albo z czerwonym papierowym sercem, na którym umieszczono ten znak. Gestami wyrażano swoje oddanie przewodniczącemu Mao.

– Potem rozpoczęły się wyjazdy wykształconej młodzieży na prowincję – mówił dalej Lihua. – Podobnie jak inni zareagowała z entuzjazmem na wezwanie Mao. Miała zaledwie szesnaście lat. Ojciec się niepokoił. Wymógł na niej, żeby zamiast wyjechać razem ze szkolnymi kolegami i koleżankami, pojechała do wioski Changle w prowincji Fujian, gdzie mieszkał nasz krewny. Mieliśmy nadzieję, że się nią zaopiekuje. Początkowo sprawy nie wyglądały najgorzej. Pisała regularnie, zwłaszcza o konieczności zmiany swojego charakteru poprzez ciężką pracę: sadzenie ryżu na polach, wycinanie drzew na opał, oranie wołami w deszczu… W tych latach mnóstwo młodych ludzi wierzyło w Mao jak w boga.

– I co się stało?

– Nagle kontakt się urwał. Nie można było do niej zadzwonić. Napisaliśmy do krewnego, który odpowiedział mętnie, że z nią wszystko w porządku. Po kilku miesiącach dostaliśmy od Wen krótki list z informacją, że wyszła za Fenga Dexianga i oczekuje dziecka. Ojciec pojechał do Fujianu. Odbył długą, trudną podróż. Wrócił całkowicie odmieniony: załamany, posiwiały, zdruzgotany. Niewiele mi powiedział. Wiązał z nią wielkie nadzieje. Od tamtej pory właściwie nie mieliśmy od niej wiadomości. – Lihua mocno potarł czoło dłonią, jakby chciał ożywić pamięć. – Ojciec czuł się winny. Uważał, że gdyby pozostała ze swoimi kolegami i koleżankami ze szkoły, pewnie w końcu wróciłaby do domu. Te myśli przedwcześnie wpędziły go do grobu. Wówczas przyjechała do Szanghaju. Tylko raz. Na pogrzeb ojca.

– Rozmawiała wtedy z wami?

– Powiedziała tylko kilka nic nieznaczących słów. Zmieniła się całkowicie. Zastanawiałem się, czy ojciec poznałby ją ubraną w czarne samodziały, z białym kapturem na głowie. Jak niebiosa mogły być dla niej tak niesprawiedliwe? Strasznie płakała, ale z wszystkimi rozmawiała bardzo niewiele. Ze mną prawie wcale. A z Zhu Xiaoying, swoją najlepszą przyjaciółką w liceum, w ogóle. Zhu przyszła na pogrzeb i dała nam narzutę.

Chen zauważył, że Catherine robi notatki.

– Potem pisała jeszcze rzadziej – ciągnął Lihua bezbarwnym głosem. Dowiedzieliśmy się, że dostała pracę w fabryce należącej do komuny, ale zarobek nie był wielki. Później jej syn zginął w wypadku. Kolejny druzgocący cios. Ostatni list napisała mniej więcej dwa lata temu.

– Czy ktoś inny w Szanghaju utrzymuje z nią kontakt?

– Nie, nie sądzę.

– Dlaczego?

– Cóż, jej klasa miała w ubiegłym roku spotkanie. Wspaniałe przyjęcie w hotelu Rzeka Jin, zorganizowane i opłacone przez nowobogackiego, który wysłał zaproszenia do wszystkich kolegów i koleżanek z klasy. Napisał w nich, że ten, kto nie może wziąć udziału w spotkaniu, powinien w zastępstwie przysłać członka rodziny. Wen nie przyjechała. Wtedy Zhu wymogła na mnie, żebym przyszedł. Nigdy przedtem nie byłem w pięciogwiazdkowym hotelu, więc się zgodziłem. W czasie posiłku kilka osób pytało o moją siostrę.

Nic dziwnego. Powinniście ją widzieć w liceum. Tak wielu chłopców się w niej durzyło.

– Miała w szkole chłopaka? – zapytała Rohn.

– Nie, w tamtych latach to było nie do pomyślenia. Jako członkinię kadry Czerwonej Gwardii, pochłaniała ją działalność rewolucyjna. – Po chwili dodał: – Może cichych wielbicieli, ale nie chłopaków.

– Porozmawiajmy o cichych wielbicielach – podjął Chen. – Możecie wymienić któregoś z nich?

– Było ich dość dużo. Niektórzy brali udział w spotkaniu. Kilku jej kolegów to właściwie włóczęgi. Na przykład Su Shengyi, zupełnie bez grosza przy duszy. Ale w tamtych czasach należał do kadry Czerwonej Gwardii i często bywał u nas w domu. Na spotkanie przyszedł, żeby najeść się za darmo, tak jak ja. Po kilku kieliszkach ze łzami w oczach wyznał mi, jak podziwiał Wen. Zobaczyłem się tam też z Qiao Xiaodongiem już objętym programem przedemerytalnym, siwym, załamanym. Qiao grał Li Yuhe w Historii Czerwonej Latarni. On i Wen tańczyli i śpiewali w tym samym dzielnicowym zespole. Jak wszystko się zmienia.

– A co powiecie o nowobogackim, który zapłacił za spotkanie?

– To Liu Qing. W 1978 roku zaczął studia na uniwersytecie, został dziennikarzem w „Dzienniku Wenhui", drukowano jego poezje, potem założył własny interes. Teraz to milioner, ma firmy w Szanghaju i Suzhou.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: