– Też był jej cichym wielbicielem?
– Nie, chyba nie. Nie rozmawiał ze mną, cały czas wznosił toasty na cześć koleżanek i kolegów. Zhu powiedziała mi, że Liu w liceum był nikim. Molem książkowym, pochodzącym z rodziny o czarnych powiązaniach. Nie mógł nawet marzyć o Wen. To tak, jakby paskudna ropucha śliniła się na widok białego łabędzia. Cóż, koło fortuny obraca się szybko. Nie trwa to sześćdziesięciu lat.
– To kolejne chińskie powiedzenie – wyjaśnił Chen. – Koło fortuny obraca się raz na sześćdziesiąt lat.
Catherine kiwnęła głową.
– Moja biedna siostra właściwie już w wieku szesnastu lat stała się w pełni ukształtowanym człowiekiem. Była zbyt dumna, aby przybyć na to spotkanie.
– Zbyt wiele wycierpiała. Niektórzy ludzie po traumatycznych przejściach zamykają się w sobie, ale póki życia, poty nadziei- powiedziała Catherine. – Nie ma nikogo, z kim pańska siostra mogłaby się skontaktować w Szanghaju?
– Nikogo poza Zhu Xiaoying.
– Macie jej adres? – zapytał Chen. – I adresy innych osób z jej klasy, na przykład Su Shengy i Qiao Xiaodonga?
Lihua wyjął notes i napisał kilka słów na kawałku papieru.
– Mieszka tu pięcioro z nich. Nie jestem pewien adresu Bai Binga. Jest tymczasowy. Bai bardzo dużo podróżuje, sprzedaje podróbki w Szanghaju i gdzie indziej. Nie znam adresu Liu Qinga, ale łatwo go znajdziecie.
– Jeszcze jedno pytanie. Dlaczego siostra nie próbowała wrócić do Szanghaju po rewolucji kulturalnej?
– Nigdy mi o tym nie pisała. – Głos Lihua się załamał. Tym razem mężczyzna potarł dłonią usta. – Może Zhu powie wam więcej. Wróciła na początku lat osiemdziesiątych.
Kiedy wstali, Lihua powiedział z wahaniem:
– Wciąż jestem zdezorientowany, starszy inspektorze Chen.
– Rozumiem. Co chcielibyście wiedzieć?
– Teraz tak wiele osób wyjeżdża za granicę, legalnie i nielegalnie. Zwłaszcza ludzie z Fujianu. Wiele o tym słyszałem. Dlaczego interesujecie się akurat moją siostrą?
– Sytuacja jest skomplikowania – odparł Chen, dopisując na wizytówce numer swojego telefonu komórkowego. – Mogę tylko powiedzieć, że zapewnienie jej bezpieczeństwa leży w interesie Stanów Zjednoczonych i Chin. Prawdopodobnie szuka jej także triada z Fujianu. Jeżeli znajdą Wen, możecie sobie wyobrazić, co z nią zrobią. Dlatego, jeśli skontaktuje się z wami, dajcie mi natychmiast znać.
– Oczywiście, starszy inspektorze Chen.
Rozdział 9
Był to trzeci dzień pobytu Yu w Fujianie.
Właściwie detektyw nie zrobił żadnych postępów, ale zaczął mieć wątpliwości. Wiadomość o telefonie Fenga wnosiła coś nowego do sprawy.
Jednak z rozmów z sąsiadami wynikało, że najprawdopodobniej Wen nie ukrywa się w tym rejonie. Nie miała tu przyjaciół ani krewnych, a Feng już dawno temu odizolował się od wszystkich. Niektórzy wieśniacy nie skrywali wrogości i odmawiali jakichkolwiek rozmów o nim. Trudno było też uwierzyć, że Wen Liping mogłaby przez tyle dni nie dawać znaku życia.
Wydawało się równie mało prawdopodobne, by stąd wyjechała. Nie wsiadła do jedynego autobusu przejeżdżającego tamtej nocy przez wioskę ani do żadnego innego w promieniu osiemdziesięciu kilometrów. Yu wypytał też dokładnie pracowników Biura Transportu. Powiedzieli, że to wykluczone, aby taksówka przyjechała gdzieś w pobliże wioski, jeśli nie zamówiono jej kilka godzin wcześniej. A takiego zamówienia w dokumentacji nie było.
Yu zastanowił się: może Wen opuściła wioskę, ale została porwana, zanim wsiadła do autobusu. Jeżeli tak się stało, a miejscowa policja nie podejmie bezpośrednich działań przeciwko gangsterom, nikt Wen nigdy nie znajdzie.
Dlatego też detektyw Yu przeprowadził rozmowę z komisarzem Hongiem na temat ewentualnych posunięć przeciwko tutejszej triadzie. Hong przedstawił mu listę najważniejszych miejscowych gangsterów, ale ze spisu wynikało, że wszyscy są nieosiągalni – albo się ukrywają albo przebywają poza granicami prowincji. Yu zaproponował, by aresztować członków niższego szczebla, Hong jednak twierdził, że tylko przywódcy dysponują ważnymi informacjami, oświadczył też, że wyłącznie policja z Fujianu ma prawo decydować, jak postępować z gangsterami. W hierarchii służbowej komisarz Hong zajmował wyższą pozycję niż starszy inspektor Chen. W rezultacie detektyw Yu miał jedynie bezużyteczny spis oraz wrażenie, że miejscowa policja jest niezbyt chętna do współpracy – przynajmniej z gliniarzem z Szanghaju. Podejrzewał też ponuro, że ze sprawą może wiązać się coś innego.
Ale musiał nadal robić to, co teraz uważał za stratę czasu – podobnie jak starszy inspektor Chen w Szanghaju przesłuchiwać ludzi, którzy nie mieli żadnych istotnych informacji.
Tego właśnie dnia Yu umówiony był na rozmowę z dyrektorem fabryki komuny Panem. Wyznaczono ją na późne popołudnie, ale około dziewiątej rano Pan do niego zadzwonił.
– Mam po południu spotkanie biznesowe. Czy moglibyśmy spotkać się wcześniej?
– O której?
– Między jedenastą trzydzieści a dwunastą? Przyjdę do pana do hotelu wkrótce, jak tylko załatwię tu pewne sprawy.
– Doskonale.
Yu zastanawiał się, czy poinformować o tej zmianie sierżanta Zhao, ale ostatecznie zrezygnował. W ostatnich dniach Zhao okazał się niezbyt pomocny. Czasem Yu odnosił nawet wrażenie, że przesłuchiwani nie chcą mówić właśnie z powodu Zhao. Zadzwonił więc do sierżanta i powiadomił go, że Pan nie przyjdzie po południu, a on sam pozostanie przez cały dzień w hotelu, napisze list do domu, zrobi pranie i sporządzi raport dla komendy. Zhao ucieszył się. Yu słyszał plotki, że sierżant prowadzi na boku dochodowy interes, więc pewnie był zadowolony, że wolny od pracy policyjnej dzień poświęci biznesowi.
Yu uważał, że byłoby marnotrawstwem zlecanie prania hotelowi, skoro może je zrobić sam i oszczędzić dwa juany. Szorując brudne ubrania na drewnianej tarze ustawionej w betonowym zlewie, myślał o latach swojego życia przeciekających mu przez palce jak spieniona woda.
W dzieciństwie słuchał opowieści ojca o rozwiązywaniu spraw kryminalnych i marzył o pracy w policji. Ale kiedy sam został policjantem, dość szybko stracił złudzenia co do swojej kariery.
Jego ojciec, Stary Myśliwy, choć przez tak wiele lat był doświadczonym funkcjonariuszem i lojalnym członkiem partii, skończył na sierżanckiej emeryturze, zbyt skromnej, by móc sprawić sobie przyjemność i kupić dzbanek herbaty Smocza Studnia. Detektyw Yu musiał myśleć realistycznie. Bez wykształcenia i układów nie mógł nawet marzyć o wspaniałej przyszłości w swoim zawodzie. Był po prostu jednym z nic nieznaczących gliniarzy na samym dole drabiny służbowej; otrzymywał minimalną pensję, miał niewiele do powiedzenia w komendzie i zawsze znajdował się na końcu listy komisji mieszkaniowej…
Z jeszcze jednego powodu nie podchodził entuzjastycznie do tego zadania. Pod koniec miesiąca miało się odbyć w komendzie posiedzenie komisji mieszkaniowej. Yu był na liście oczekujących. Gdyby został w Szanghaju, może udałoby mu się wywrzeć nacisk na członków komisji – na przykład, jak w niedawno oglądanym filmie, na znak protestu spałby na biurku w komendzie. Uważał, że słusznie się buntuje. Musiał mieszkać u ojca ponad dziesięć lat po ślubie. To, że mężczyzna pod czterdziestkę nie miał własnego kąta, wołało o pomstę do nieba. Nawet Peiqin czasem narzekała.
Problem braku mieszkań istniał w Szanghaju od dawna i Yu rozumiał go doskonale. Borykały się z nim państwowe jednostki pracownicze: fabryki, przedsiębiorstwa, szkoły, urzędy; otrzymywały one od władz miejskich coroczne przydziały mieszkań i przyznawały je w zależności od stażu pracy oraz innych czynników. Sytuacja była szczególnie trudna w szanghajskiej komendzie policji, gdzie wielu policjantów pracowało przez całe życie.
Mimo wszystko jednak detektyw Yu traktował swoje obowiązki poważnie, uważał, że może poprawić jakość życia innych ludzi. Stworzył sobie własną teorię, co to znaczy być dobrym policjantem we współczesnych Chinach. Należało tylko określić, co można, a czego nie można zrobić. Wynikało to z faktu, że wiele spraw niewartych było ciężkiej pracy, ponieważ ich wynik z góry ustalały władze partyjne. Na przykład tak zwane antyrządowe sprawy korupcyjne – mimo propagandowego hałasu wokół nich miały tylko zmiażdżyć komara, a nie uderzyć tygrysa. Były działaniem symbolicznym, na pokaz. Podobnie i to dochodzenie: choć nie stanowiło części kampanii politycznej, sprawiało wrażenie czynności czysto formalnej, wykonywanej dla zachowania pozorów. Może wyglądała tak również sprawa morderstwa w Parku na Bundzie. Jedynym skutecznym działaniem byłoby zniszczenie triad, ale władze się do tego nie spieszyły.