A jednak sprawa Wen zaczęła go ciekawić. Nigdy by mu do głowy nie przyszło, że przedstawicielka wykształconej młodzieży może prowadzić tak koszmarne życie. A to, co zdarzyło się Wen, pomyślał, wzdrygając się, mogłoby spotkać także Peiqin. Sam należał kiedyś do wykształconej młodzieży, więc czuł się zobowiązany zrobić coś dla tej biednej kobiety, chociaż wciąż nie wiedział ani co, ani jak.

Wkrótce po tym jak skończył pranie, w hotelu zjawił się Pan, wysoki i szczupły jak pęd bambusa mężczyzna tuż po czterdziestce. Miał inteligentną twarz i nosił okulary bez oprawki. Mówił również inteligentnie – rzeczowo, konkretnie, nie wdając się w zbędne szczegóły.

Rozmowa nie dostarczyła nowych informacji, ale dała wyraźny obraz tego, jak żyła Wen w okresie swojej pracy w fabryce. Należała do najlepszych pracownic, ale i tu trzymała się na uboczu. Pan odniósł wrażenie, że działo się tak albo dlatego, że była kimś z zewnątrz, albo dlatego, że inni robotnicy uprzedzili się do niej. Jego zdaniem była zbyt dumna.

– To ciekawe – powiedział Yu. Trudność pogodzenia przeszłości i teraźniejszości. Niektórzy ludzie chowają się wtedy w skorupie. – Czy próbowała poprawić swoją sytuację?

– Nie miała szczęścia. Była taka młoda, kiedy wpadła w łapy Fenga, a po jego porażce jej czas minął – odparł Pan, gładząc się po podbródku. – „Niebiosa są za wysoko, a cesarz za daleko". Kogo obchodziła wykształcona dziewczyna w zapadłej wiosce? Ale powinniście ją zobaczyć, kiedy tu przyjechała. Wręcz olśniewała urodą.

– Lubiliście ją.

– Nie, nic z tych rzeczy. Mój ojciec był właścicielem ziemskim i na początku lat siedemdziesiątych nie mógłbym nawet o niej marzyć.

– Tak, znam doskonale zasady polityki społecznej z czasów rewolucji kulturalnej, wiem, jak bardzo liczyło się pochodzenie. – Yu pokiwał z namysłem głową.

Zdawał sobie sprawę, że może on sam miał powody dobrze wspominać tę osławioną zasadę polityczną. Zawsze był zwyczajny: zwyczajny student, zwyczajny przedstawiciel wykształconej młodzieży i zwyczajny gliniarz. A Peiqin? Utalentowana, ładna, jak postacie ze Snu Czerwonej Komnaty. Ich drogi zapewne nigdy by się nie skrzyżowały, gdyby nie czarna przeszłość jej rodziny, która, obrazowo mówiąc, strąciła Peiqin na jego poziom. Kiedyś próbował poruszyć ten temat, ale żona szybko ucięła rozmowę, oświadczając, że nie mogła sobie wymarzyć lepszego męża.

– Kiedy w 1979 roku zostałem dyrektorem fabryki – mówił dalej Pan – Wen była dosłownie biedną chłopką. I nie tylko ze względu na jej status, chodziło również o wygląd. Nikt nie żałował Fenga, ale tej kobiety zrobiło mi się żal. Zaproponowałem, żeby podjęła pracę w fabryce.

– A więc tylko wy coś dla niej zrobiliście. To dobrze. Czy rozmawiała z wami o swoim życiu?

– Nie, nie chciała. Niektórzy lubią wciąż opowiadać o swoich nieszczęściach, jak siostra Qiangling w BłogosławieństwieLu Xuna. Ale nie Wen. Wolała lizać swoje rany w samotności.

– Próbowaliście coś jeszcze dla niej zrobić?

– Nie wiem, do czego zmierzacie, detektywie Yu.

– Do niczego konkretnego. A co powiecie o pracy, którą brała do domu?

– Teoretycznie nie wolno zabierać do domu części i chemikaliów, ale ona żyła w takiej biedzie. Kilka dodatkowych juanów wiele dla niej znaczyło. Ponieważ była najlepszą pracownicą w warsztacie, zrobiłem dla niej wyjątek.

– Kiedy dowiedzieliście się o jej planach wyjazdu do męża, do Stanów Zjednoczonych?

– Mniej więcej miesiąc temu. Poprosiła, żebym napisał zaświadczenie o jej stanie cywilnym, potrzebne do wniosku paszportowego. Kiedy zapytałem Wen o plany na przyszłość, załamała się. Wtedy dowiedziałem się, że jest w ciąży. – Po krótkim milczeniu dodał. – Zaskoczyła mnie skuteczność działania Fenga. Zwykle ludzie zaczynają proces sprowadzania swoich rodzin dopiero po wielu latach. Dlatego popytałem niektórych mieszkańców wioski. I sporo się od nich dowiedziałem…

Rozległo się delikatne pukanie do drzwi.

Detektyw Yu wstał, by je otworzyć. Na zewnątrz nikogo nie było. Na podłodze zobaczył tacę z przykrytymi talerzami i karteczką z napisem „Życzymy smacznego".

– Cóż za wspaniałe wyczucie czasu! Ten hotel nie jest taki zły. Zjedzcie ze mną drugie śniadanie, dyrektorze Pan. Porozmawiamy sobie jeszcze przy jedzeniu.

– W takim razie później się wam zrewanżuję – odparł Pan. – Przed waszym wyjazdem zapraszam na makaron z woka w stylu Fujian.

Yu zdjął papierową pokrywkę, odsłaniając dużą miskę świeżego, kolorowego, smażonego ryżu z jajecznicą i wieprzowiną z grilla, przykrytą wazę i dwa talerze przystawek – jeden z solonymi fistaszka-mi, drugi z tofu wymieszanym z olejem sezamowym i szczypiorkiem. Zdejmując papierową osłonę z wazy, poczuł, zaskoczony, zapach… alkoholu?

– Kraby marynowane w winie – wyjaśnił Pan.

Na tacy leżała tylko jedna para plastikowych pałeczek. Na szczęście Peiqin zapakowała mu do torby kilka par jednorazowych pałeczek. Podał jedną dyrektorowi.

On jednak wyjął odnóże kraba palcami.

– Uwielbiam kraby. – Yu wzruszył ramionami. – Ale nie jem ich na surowo.

– Nie obawiajcie się. Nie będzie żadnych problemów. Moczenie kraba w alkoholu załatwia sprawę.

– Po prostu nie mogę jeść nieugotowanych krabów. – Nie powiedział całej prawdy. W dzieciństwie uwielbiał na śniadanie wodnisty ryż z kawałkiem solonego kraba. Peiqin zmusiła go jednak do rezygnacji z surowych owoców morza. Cóż, taką cenę się płaci, kiedy ma się żonę z zasadami. – Zjedzcie wszystkie kraby, dyrektorze Pan – zaproponował z ociąganiem.

Ryż przyjemnie pachniał, wieprzowina miała szczególną konsystencję, a przystawki wspaniale smakowały. I Yu nie żałował już kraba. Dalej rozmawiali o Wen.

– Nie miała nawet konta w banku – wyjaśnił Pan. – Cały jej zarobek zabierał Feng. Zaproponowałem, żeby trzymała część pieniędzy w fabryce. I tak zrobiła.

– Zabrała je przed zniknięciem?

– Nie. Nie było mnie tego dnia w fabryce, ale wiem, że ich nie wzięła – odparł Pan, dojadając z apetytem złociste gruczoły trawienne kraba. – Musiała podjąć decyzję nagle.

– Czy przez te wszystkie lata ktoś odwiedzał Wen?

– Nie, chyba nie. Feng był wściekle zazdrosny. Nie przyjąłby żadnych gości. – Pan wyciągnął krabowi wnętrzności i teraz miał na dłoni coś, co przypominało małego, starego mnicha. – Wiecie, to zły facet.

– Wiem. W legendzie o Białym Wężu pewien wścibski mnich musiał ukryć się we wnętrznościach kraba… – Yu nie dokończył, słysząc słaby jęk Pana.

Dyrektor, zgięty wpół z bólu, przyciskał dłoń do brzucha.

– Niech to diabli. Czuję, jakby mi wbito nóż. – Twarz miał pokrytą kroplami potu i bladą jak płótno. Znów zaczął jęczeć.

– Wezwę karetkę – zawołał Yu, zrywając się z krzesła.

– Nie. Weźcie fabrycznego pikapa – zdołał wykrztusić Pan.

Samochód stał przed hotelem. Yu i portier szybko przenieśli do niego

Pana. Do okręgowego szpitala było kilka kilometrów. Yu zmusił portiera, aby usiadł koło niego i wskazywał kierunek. Zanim uruchomił silnik, pobiegł do pokoju i zabrał wazę z krabami marynowanymi w winie.

Trzy godziny później Yu wrócił do hotelu. Pan musiał zostać w szpitalu, chociaż ustalono, że jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Diagnoza: zatrucie pokarmowe.

– Za godzinę byłoby za późno na jakąkolwiek pomoc – oznajmił lekarz.

Analiza zawartości wazy dała bardzo podejrzany wynik. W krabach znajdowały się bakterie – w ilości wielokrotnie przekraczającej dopuszczalną normę. Skorupiaki musiały być martwe od dłuższego czasu.

– Dziwne – powiedziała pielęgniarka. – Ludzie nigdy nie jedzą martwych krabów.

Sprawa jest bardziej niż dziwna, pomyślał detektyw Yu, idąc polną drogą. W lesie za nim pohukiwała sowa. Splunął kilkakrotnie na ziemię, podświadomie usiłując odpędzić złe duchy.

Gdy tylko wrócił do hotelu, poszedł do kuchni.

– Nie, nie wysyłaliśmy wam jedzenia – oznajmił zdenerwowany kucharz. – Nie obsługujemy pokojów.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: