– Bez względu na uzasadnienia, nie wolno ludziom odmawiać ich podstawowych praw.
– Takich jak prawo dążenia do szczęścia? – Czuł, że zaczynają go ponosić emocje.
– Tak. Jeżeli tego nie zaakceptujecie, nie mamy o czym dyskutować.
– Doskonale. W takim razie co z nielegalną emigracją? Wasza konstytucja popiera dążenie ludzi do szukania lepszego życia. Ameryka powinna więc witać emigrantów z otwartymi ramionami. Dlaczego zatem prowadzi pani to śledztwo? Dlaczego Chińczycy muszą płacić, żeby być przemyceni do pani kraju?
– To co innego. Chodzi o międzynarodowe prawo i porządek.
– O tym właśnie mówię Nie ma zasad absolutnych. Zawsze są modyfikowane przez czas i okoliczności. Dwieście, trzysta lat temu nikt nie narzekał na nielegalną emigrację do Ameryki Północnej.
– Od kiedy jest pan historykiem?
– Nie jestem. – Starał się zachować spokój. Skręcił w drogę z nowymi budynkami przemysłowymi po obu stronach.
– Może chce pan zostać rzecznikiem „Dziennika Ludowego" – powiedziała z nieskrywanym sarkazmem. Nie zaprzeczy pan jednak, że tę biedną kobietę pozbawiono prawa do posiadania dzieci.
– Nie twierdzę, że miejscowe kadry dobrze robią, posuwając się tak daleko, ale Chiny muszą przeciwdziałać przeludnieniu.
– Wcale mnie nie dziwi ta błyskotliwa obrona. Na pańskim stanowisku, starszy inspektorze Chen, musi się pan identyfikować z systemem.
– Pewnie tak – odparł ponuro. – Nic na to nie poradzę; pani też postrzega rzeczy wyłącznie z perspektywy ukształtowanej przez wasz system.
– Och, dosyć już tych politycznych wykładów. – Jej niebieskie oczy, głębokie jak ocean, błyskały wrogo.
Chen się zaniepokoił. Mimo tak krytycznego stosunku Catherine do Chin, wciąż widział w niej atrakcyjną kobietę.
Przypomniała mu się strofa z anonimowego wiersza z okresu dynastii Han.
Tatarski koń raduje się w północnym wietrze
Ptak z Yueh gnieździ się na południowej gałęzi.
Różne powiązania. Różne miejsca. Może sekretarz partii Li miał rację – nie należy zbaczać ze swojej drogi, prowadząc to śledztwo.
Dwa tysiące lat temu to, co obecnie jest Stanami Zjednoczonymi Ameryki, mogło być nazywane Ziemią Tatarów.
Rozdział 14
Kłopoty zawsze chodzą stadami.
Chen odebrał telefon. W słuchawce zabrzmiał głos pana Ma:
– Gdzie pan jest, starszy inspektorze?
– Wracam z Qingpu.
– Sam?
– Nie, z Catherine Rohn.
– Jak się czuje?
– O wiele lepiej. Pańska papka czyni cuda. Dziękuję.
– Dzwonię w sprawie informacji, o którą pan wczoraj prosił.
– Słucham, panie Ma.
– Pewien człowiek może coś wiedzieć o poszukiwanej kobiecie.
– Kto taki?
– Jest jeden warunek, starszy inspektorze Chen.
– Tak?
– Jeżeli uzyska pan to, czego potrzebuje, zostawi go pan w spokoju?
– Daję słowo. Nigdy nawet nie wspomnę pańskiego nazwiska.
– Nie chcę być kapusiem. Udzielanie informacji rządowi jest wbrew moim zasadom – oświadczył poważnie pan Ma. – Nazywa się Gu Haiguang. To Pan Wielki Szmal, właściciel klubu karaoke Dynastia przy ulicy Sharuti. Ma powiązania z triadami, ale nie sądzę, żeby do nich należał. Po prostu prowadząc interesy, musi utrzymywać dobre stosunki z czarną drogą.
– Zadał pan sobie wiele trudu. Doceniam to, panie Ma.
Wyłączył komórkę. Nie chciał od razu dzielić się wiadomościami z Catherine, chociaż na pewno słyszała część rozmowy. Zrobił głęboki wdech.
– Zatrzymajmy się tutaj, pani inspektor Rohn. Chce mi się pić. A pani?
– Bardzo chętnie napiłabym się soku owocowego – odparła.
Zaparkował przy sklepie ogólnospożywczym. Kupił trochę napojów i torbę smażonych minibułeczek. Samochód, który wcześniej przejechał obok, teraz zawrócił i też stanął na parkingu.
– Proszę się częstować. – Chen wyciągnął w stronę Catherine bułeczki posypane siekanym szczypiorkiem, kolorowe i tłuste.
Wzięła tylko napój.
– Dzwonił pan Ma. – Otworzył z trzaskiem puszkę coli. – Pytał o panią.
– To bardzo miłe z jego strony. Słyszałam, że dziękował mu pan kilka razy.
– Nie tylko za to. Znalazł kogoś związanego z gangiem, kto zechce z nami porozmawiać.
– Członek Latających Siekier?
– Chyba nie, ale powinniśmy się z nim spotkać, jeżeli nie jest już pani na mnie wściekła.
– Oczywiście, że musimy się z nim spotkać. To nasza praca.
– Tak trzymać, inspektor Rohn. Proszę zjeść parę bułeczek. Nie wiem, ile czasu to potrwa. Potem zaproponuję pani lepszy posiłek, godny znakomitego amerykańskiego gościa.
– Znowu pan zaczyna. – Wzięła bułeczkę przez papierową serwetkę.
– Cokolwiek powiem podczas rozmowy, pani inspektor Rohn, proszę nie wyciągać pochopnych wniosków.
– Co ma pan na myśli?
– Przede wszystkim informacja pochodzi od pana Ma. Nie chcę ściągnąć mu na głowę żadnych kłopotów.
– Rozumiem. Musi pan chronić swoje źródło. – Włożyła bułeczkę do ust. – W porządku, czuję się jego dłużniczką. Kim jest tajemniczy człowiek, z którym się spotkamy? – Po chwili dodała. – A jaka będzie w tym moja rola?
– To właściciel klubu karaoke Dynastia. Nowy, atrakcyjny lokal dla młodych ludzi. Można tam razem śpiewać, tańczyć. Nie musi pani nic robić. Proszę się rozluźnić i dobrze bawić jako nasz amerykański gość.
Wyjechali na ulicę. Od czasu do czasu zerkał we wsteczne lusterko. Pół godziny później dotarli do skrzyżowania ulic Shanxi i Julu.
Skręcił w prawo i zatrzymał się przed uchyloną bramą prowadzącą do willi otoczonej murami. Pionowy biały napis głosił: „Związek Pisarzy w Szanghaju". Portier poznał Chena i otworzył bramę na oścież.
– Przywiózł pan dzisiaj amerykańskiego gościa.
– Tak, na zwiedzanie.
Patrzyła na niego ze zdziwieniem, gdy prowadził samochód po podjeździe i zatrzymał go obok stojącego wozu.
– Chce pan najpierw oprowadzić mnie po siedzibie Związku Pisarzy?
– Przy Dynastii nie ma gdzie zaparkować. Zostawimy tu samochód i pójdziemy skrótem przez zaplecze. To dwie, trzy minuty drogi.
Nie tylko dlatego zostawił samochód na terenie Związku. Nie chciał parkować auta z tablicami rejestracyjnymi komendy koło klubu. Ktoś mógłby go tam rozpoznać. Poza tym ciągle odnosił wrażenie, że ich śledzono, chociaż zastanawiał się, jakim cudem gang z Fujianu tak sprawnie by działał daleko od macierzystego terytorium. W czasie jazdy często spoglądał w wsteczne lusterko, ale ruch był zbyt duży, żeby dało się wypatrzeć konkretnego prześladowcę.
Przeprowadził ją korytarzem, potem wyszli tylnymi drzwiami. Pojawił się przed nimi nowy, pięciopiętrowy budynek klubu karaoke Dynastia. Po chwili znaleźli się w przestronnym holu z marmurową podłogą lśniącą jak lustro. Na końcu głównej sali znajdowała się scena. Orkiestra siedziała pod ogromnym telebimem, na którym pokazywano występujących śpiewaków i tekst piosenki. Przed sceną znajdowało się trzydzieści stolików. Niektórzy goście siedzieli, popijając drinki, inni tańczyli na parkiecie między sceną a stolikami. Po przeciwległej stronie sali marmurowe schody prowadziły na drugie piętro. Scenografia wyglądała inaczej niż w klubach, które Chen odwiedził do tej pory.
Na scenie pojawił się młody człowiek w białym podkoszulku i czarnych dżinsach. Na jego znak orkiestra zaczęła grać jazzową przeróbkę melodii ze współczesnej opery pekińskiej Zaskakując górskiego tygrysa.Sztuka była niezwykle popularna na początku lat siedemdziesiątych i opowiadała o małym pododdziale Armii Ludowo-Wyzwoleńczej walczącej z wojskami nacjonalistów. Chen nigdy nie wyobrażał sobie, że pieśń o żołnierzach AL-W polujących podczas zamieci śnieżnej na tygrysy i bandytów, może być tak dobrze przerobiona na kawałek taneczny.
Słowa Przewodniczącego Mao grzeją moje serce sprowadzają wiosnę, by topiła śniegi…
Ile razy słyszał ten refren, siedząc z kolegami szkolnymi w kinie? Przez chwilę przeszłość i teraźniejszość splotły się w jeden wir. Przed jego oczami szaleńczo pląsali modnie ubrani tancerze, ale także żołnierze w mundurach – eleganccy młodzi ludzie wykonujący zmysłowe układy taneczne.