Potem na środku parkietu pojawił się korpulentny, nieogolony mężczyzna; strzelił palcami, czym wywołał głośny okrzyk widzów. Tancerz z wyglądu dziwnie przypominał towarzysza Yanga Zironga, bohatera prawdziwej Opery Pekińskiej.
Chen przywołał gestem młodą hostessę w fioletowej, aksamitnej sukni.
– Czym mogę służyć? – zapytała z ukłonem.
– Potrzebujemy gabinet. Najlepszy.
– Oczywiście, najlepszy. Został tylko jeden.
Poprowadziła ich na górę, potem łukowatym korytarzem, aż wreszcie znaleźli się w bogato urządzonym pokoju z płaskim telewizorem marki Panasonic na ścianie. Obok niego stał system stereo Kenwood z kilkoma głośnikami. Na marmurowym stoliku przed czarną skórzaną sofą położono pilota i dwa mikrofony.
Hostessa rozłożyła przed gośćmi menu.
– Proszę nam przynieść wazę owoców. Kawa dla mnie, zielona herbata dla pani. – Odwrócił się do Catherine. – Jedzenie tu jest w porządku, ale na kolację wybierzemy się do pięciogwiazdkowego hotelu Rzeka Jing.
– Jak pan sobie życzy – odpowiedziała, zaintrygowana tą demonstracją ekstrawagancji. I skąd wiedział, czy jedzenie jest tu dobre?
Pokój wyglądał jak miejsce schadzek. W kryształowym wazonie na stoliku tkwił bukiet goździków. Podłogę pokrywał gruby dywan. Na szklanych półkach barku pod ścianą widniały butelki napoleona i mao tai. Natężenie oświetlenia można było regulować. Tapety w kwieciste wzory pokrywały dźwiękoszczelne ściany. Po zamknięciu drzwi nie dochodziły żadne dźwięki z zewnątrz. Chociaż we wszystkich pozostałych gabinetach śpiewano karaoke.
Nic dziwnego, że interes kwitnie, pomyślał Chen. Nawet przy cenie dwustu juanów za godzinę. A w najlepszej porze obowiązywała jeszcze wyższa stawka za godzinę. Według Starego Myśliwego od siódmej wieczorem do drugiej w nocy koszt wynajęcia gabinetu mógł wynosić aż pięćset juanów.
Hostessa przyniosła im spis tytułów piosenek po angielsku i chińsku. Pod każdym tytułem była cyfra.
– Możesz wybrać dowolną piosenkę, Catherine – powiedział. – Trzeba tylko wcisnąć numer na pilocie i śpiewać, patrząc na tekst na ekranie.
– Nie zdawałam sobie sprawy, że karaoke jest tu tak popularne – zauważyła.
Karaoke dotarło do Chin z Japonii w połowie lat osiemdziesiątych. Początkowo organizowano je w kilku dużych restauracjach, ale wkrótce przedsiębiorcy dostrzegli swoją ogromną szansę. Zaczęli przekształcać kolejne lokale w kluby karaoke otwarte dwadzieścia cztery godziny na dobę. Potem stały się modne gabinety. Kluby podzielono na wiele małych pokoików, urządzonych tak, by dawały poczucie prywatności. Niektórzy nawet przebudowywali pod tym kątem całe budynki. Wkrótce ludzie zaczęli przychodzić nie tylko na karaoke, ale też na inne rozrywki, organizowane pod pozorem wspólnego śpiewania.
Hotele wciąż wymagały dowodów tożsamości i świadectw małżeństwa, natomiast zamykane na klucz gabinety karaoke zaspokajały zrozumiałe, ale nie wypowiadane na głos potrzeby miasta cierpiącego na brak mieszkań. Ludzie nie musieli czuć się tu zakłopotani. Przecież oficjalnie uczestniczyli tylko w karaoke.
Pojawiły się także dziewczyny karaoke, często nazywane panienkami K. Na pozór miały śpiewać razem z klientem bez damskiego towarzystwa. Kiedy jednak drzwi się zamykały, panienki K świadczyły inne usługi.
Tego popołudnia Chen żadnej z nich nie zauważył. Może ze względu na porę. A może dlatego, że już z kimś był.
Nie tłumaczył tego wszystkiego inspektor Rohn.
Kiedy hostessa wróciła z zamówieniem, zapytał:
– Kto jest twoim szefem?
– Dyrektor naczelny Gu.
– Powiedz, żeby tu przyszedł.
– Co mam mu przekazać? – spytała ze zdziwieniem.
Zerknął na Catherine.
– Chcę z nim omówić pewne międzynarodowe sprawy biznesowe.
Niemal natychmiast pojawił się mężczyzna w średnim wieku. Miał na nosie okulary w czarnej oprawie, brzuch piwosza i pierścień z brylantem na palcu. Podał Chenowi wizytówkę: Gu Haiguang.
Chen zrewanżował się swoją. Gu sprawiał wrażenie zszokowanego, ale opanował się i gestem szybko odprawił hostessę.
– Pragnąłem się panu przedstawić, dyrektorze naczelny Gu. To moja przyjaciółka Catherine. Chciałem pokazać jej najlepszy klub karaoke w Szanghaju. W wielu sprawach możemy sobie pomóc. Jak mówi stare przysłowie: „Góra jest wysoka, a rzeka długa".
– Rzeczywiście, przyszłość stwarza mnóstwo możliwości. To dla mnie zaszczyt poznać pana i pańską piękną amerykańską przyjaciółkę. Sporo o panu słyszałam, starszy inspektorze Chen. Nazwisko Cao pojawiało się w nagłówkach gazet. Pańska czcigodna obecność rozświetla ten skromny lokal. Dzisiaj bawi się pan na nasz koszt.
Zdaniem Chena nie byłaby to mała suma. Na zapłacenie rachunku za kilka godzin w gabinecie i jedzenie prawdopodobnie musiałby wydać całą miesięczną pensję. Większość klientów stanowili zapewne nowobogaccy albo urzędnicy przepuszczający rządowe pieniądze.
– Jest pan niezwykle uprzejmy, dyrektorze naczelny Gu, ale nie dlatego chciałem się z panem spotkać.
– Sierżant Cai również jest naszym stałym klientem. Patroluje ten rejon.
Chen słyszał o policjantach przyjmujących łapówki od klubów karaoke pod postacią darmowej rozrywki. Bądź co bądź, gliniarzowi też należało się odśpiewanie kilku piosenek. Ale łapówkarstwo przypominało efekt kuli śnieżnej. Na tym polegał cały problem.
– Jako starszy inspektor, chcę wykonywać dobrą robotę. – Chen leniwie wypił łyk kawy. – Ale to trudne bez pomocy odpowiednich osób.
– Podobnie jest w naszym interesie. Jak powiada jedno ze starych porzekadeł: „W domu polegasz na rodzicach, a w szerokim świecie na przyjaciołach". Tak się cieszę, że się poznaliśmy. Pańska pomoc będzie dla nas bezcenna.
– A teraz, kiedy już się zaprzyjaźniliśmy, dyrektorze Gu, chciałbym zadać panu parę pytań.
– Chętnie opowiem o wszystkim, co wiem. – Gu rozpływał się w uśmiechach.
– Czy kontaktował się z panem gang o nazwie Latające Siekiery?
– Latające Siekiery? Nie, starszy inspektorze Chen – odparł Gu, ale jego spojrzenie zrobiło się nagle czujne. – Jestem przyzwoitym biznesmenem. Ale klub karaoke ma gości z różnych sfer. Niekiedy również z tajnych organizacji. Przychodzą jak inni klienci. Żeby śpiewać, tańczyć, dobrze się bawić.
– O tak, macie tu dużo gabinetów. Prywatną obsługę również. – Chen mieszał kawę łyżeczką. – Jest pan mądrym człowiekiem, dyrektorze naczelny Gu. Porozmawiajmy szczerze. Wszystko, co mi pan powie jako przyjaciel, zostanie między nami.
– Jestem zaszczycony, że uważa mnie pan za przyjaciela. – Gu najwyraźniej grał na zwłokę. – Naprawdę, to dla mnie wielki honor.
– Proszę posłuchać, dyrektorze naczelny Gu. Lu Tonghao, właściciel Moskiewskiego Przedmieścia, to mój stary kolega szkolny. Kiedy zaczynał swój interes, udało mi się załatwić dla niego pożyczkę.
– Moskiewskie Przedmieście! Tak, byłem tam. Aby dać sobie radę w dzisiejszych czasach, ludzie naprawdę muszą polegać na przyjaciołach. Zwłaszcza na takim przyjacielu jak pan. Nic dziwnego, że restauracja cieszy się wielkim powodzeniem.
Inspektor Rohn pilnie przysłuchiwała się ich rozmowie. Mimo to Chen ciągnął dalej:
– Lu zatrudnia rosyjskie dziewczęta. Paradują w minispódniczkach. Ale nikt nie sprawia mu żadnych kłopotów. A przecież sam pan wie, jak łatwo się przyczepić do restauracji czy klubu karaoke.
– Istotnie. Na szczęście nie mamy żadnych problemów z… – zaczął wolno Gu. – Cóż, z wyjątkiem parkingu tuż za budynkiem.
– A o co chodzi?
– Za klubem jest wolna przestrzeń. Dla nas to prawdziwy dar od Boga. Klienci mogliby tam wygodnie parkować samochody. Ale ludzie z Szanghajskiego Metropolitalnego Wydziału Ruchu Drogowego twierdzą, że to miejsce nie jest przeznaczone na parking dla klubu.
– Jeżeli to tylko kwestia określenia przeznaczenia, mogę do nich zadzwonić w tej sprawie. Pewnie pan nie wie, że w ubiegłym roku pełniłem obowiązki dyrektora Wydziału Ruchu.
– Rzeczywiście, dyrektor Chen!