Chen wrócił na swój fotel w kącie i postanowił poczytać o przemycie ludzi w Fujianie. Materiały były po angielsku, ponieważ w chińskich publikacjach temat podlegał cenzurze. Przeczytał zaledwie kilka linijek, kiedy obok niego usiadła młoda, dwudziestoparoletnia matka z dzieckiem w spacerówce. Była ładna – delikatne rysy i lekko podkrążone wielkie oczy.
– Angielski? – zapytała, zerkając na materiały w jego ręku.
– Tak. – Zastanawiał się, czy usiadła przy nim dlatego, że zauważyła, że czyta po angielsku.
Miała na sobie kaftan, białą suknię z lekkiego materiału, który falował wokół jej długich nóg, kiedy kołysała wózek stopą obutą w sandał. W spacerówce spało dziecko z blond włosami.
– Jeszcze nie widział swojego amerykańskiego tatusia – odezwała się po chińsku. – Proszę spojrzeć na jego włoski, czyste złoto.
– Jest uroczy.
– Blondyn – powiedziała po angielsku.
Ostatnio krążyło wiele opowieści o mieszanych małżeństwach. Śpiący malec wyglądał ślicznie, ale inspektora zaniepokoiło, że matka tak podkreśla kolor jego włosów – jakby uważała, że wszystko, co kojarzy się z ludźmi z Zachodu, jest powodem do dumy.
Wstał, żeby znowu zatelefonować. Na szczęście znalazł budkę, w której za połączenie międzymiastowe można było płacić monetami. Czas to pieniądz. Popularny, politycznie poprawny slogan lat dziewięćdziesiątych – tutaj niewątpliwie bardzo na miejscu. Zadzwonił do towarzysza Hong Liangxinga, komisarza policji w komendzie w Fujianie.
– Komisarzu Hong, tu Chen Cao. Sekretarz partii Li właśnie przydzielił mnie do sprawy Wen, a ja prawie nic o niej nie wiem. To wy jesteście najlepiej o wszystkim poinformowani.
– Dajcie spokój, starszy inspektorze Chen. Zdajemy sobie sprawę, że decyzję podjęto w ministerstwie. Zrobimy wszystko, żeby wam pomóc.
– Może najpierw nakreślcie ogólne tło, komisarzu Hong.
– Nielegalna emigracja w naszym okręgu od dawna była problemem. Od połowy lat osiemdziesiątych sytuacja się pogorszyła. Dzięki polityce otwartych drzwi ludzie uzyskali dostęp do zachodniej propagandy i zaczęli marzyć o zarabianiu wielkich pieniędzy za morzami. Na Tajwanie powstały siatki przemytnicze. Na swoich dużych, nowoczesnych statkach przewoziły uchodźców przez ocean, zbijając fortunę.
– Tak, ludzie tacy jak Jia Xinzhi stali się głowami węża.
– A miejscowe gangi, na przykład Latające Siekiery, im pomagały. Zwłaszcza zbierając na czas „pasażerów".
– Po ile?
– Trzydzieści tysięcy amerykańskich dolarów od osoby.
– Dużo. Można dostatnio żyć z procentów od takiej sumy. Dlaczego więc ludzie podejmują ryzyko?
– Uważają, że za granicą przez rok, dwa zarobią znacznie więcej. A dzięki wprowadzonym w ostatnich latach zmianom w naszym systemie prawnym ryzyko nie jest zbyt wielkie. Jeżeli wpadną, nie trafią już do więzienia albo obozu pracy. Odsyła się ich po prostu do domu. Nawet później nie wywiera się na nich nacisków politycznych. Nie martwią się więc konsekwencjami.
– W latach siedemdziesiątych dostaliby potężny wyrok – zauważył Chen. Jeden z jego nauczycieli długo siedział w więzieniu za zbrodnię, jaką było słuchanie Głosu Ameryki.
– A wpływa na to, nie uwierzycie, amerykańska polityka. Kiedy łapią tam naszych, powinni ich odsyłać natychmiast do Chin, prawda? Ale nie. Pozwalają im zostać i zachęcają do wystąpienia o azyl polityczny. W rezultacie jesteśmy bezradni. Jeżeli Amerykanie tym razem przygwożdżą Jię, będzie to ciężki cios dla siatek przemytniczych.
– Doskonale orientujecie się w sytuacji, komisarzu Hong. Detektyw Yu i ja liczymy na waszą pomoc. Nie wiem, czy Yu dotarł już do Fujianu.
– Chyba tak, ale z nim nie rozmawiałem.
– Czekam w porcie lotniczym na Amerykankę. Brakuje mi już monet, więc muszę kończyć. Zadzwonię do was znów dziś w nocy, komisarzu Hong.
– Dzwońcie o każdej porze, starszy inspektorze Chen.
Rozmowa przebiegła o wiele łatwiej, niż myślał. Zazwyczaj miejscowa policja niechętnie współpracuje z ludźmi z zewnątrz.
Odwiesił słuchawkę i podszedł do monitora z informacjami o odlotach i przylotach. Czas przylotu uległ zmianie: samolot wyląduje za dwadzieścia minut.
Rozdział 4
Guangming wyruszył do Fujianu pociągiem, nie samolotem. Czas podróży niewiele się różnił, a detektyw kierował się względami finansowymi. W komendzie policji obowiązywały przepisy dotyczące rozliczania kosztów przejazdu. Delegowany mógł zatrzymać połowę różnicy między ceną biletu lotniczego a kolejowego – znaczną sumę, zwłaszcza jeżeli zamiast miękkiej kuszetki wybrał twardą ławkę. Było to ponad sto pięćdziesiąt juanów, za które zamierzał kupić Peiqin kalkulator. Pracowała jako księgowa w restauracji, ale w domu wciąż używała drewnianych liczydeł, stukała nimi do późna w nocy.
Siedząc na drewnianej ławce, zaczął czytać materiały o Wen. W teczce nie było ich wiele, ale dowiedział się, że również ona zaliczała się do wykształconej młodzieży – i przeżył deja vu. Oboje z Peiqin byli na początku lat siedemdziesiątych wykształconą młodzieżą.
Po zapoznaniu się z połową materiałów w teczce zapalił papierosa i zamyślony patrzył na unoszące się kółka dymu. Teraźniejszość zawsze zmienia przeszłość, ale przeszłość zmienia także teraźniejszość.
Yu i Peiqin w latach siedemdziesiątych chodzili do tej samej klasy rocznik '70 i kiedy mieli zaledwie po szesnaście lat, musieli opuścić Szanghaj, aby „odbyć reedukację" w wojskowym gospodarstwie rolnym w odległej prowincji Yunnan, na granicy chińsko-birmańskiej. W przeddzień wyjazdu ich rodzice przeprowadzili długą rozmowę. Następnego ranka Peiqin przyszła do mieszkania Yu, a w ciężarówce, ze skromnie spuszczonymi oczami, usiadła obok niego. Nie spojrzała na Yu przez całą drogę, aż do dworca kolejowego w Szanghaju, a on zdał sobie sprawę, że było to coś w rodzaju uzgodnionego narzeczeństwa. Ich rodziny chciały, aby tysiące kilometrów od domu młodzi ludzie opiekowali się sobą. Na opiece się nie skończyło, ale tam się nie pobrali. Nie dlatego, że się nie kochali, jako małżeństwo po prostu straciliby szansę na powrót do Szanghaju. Zgodnie z rządowymi przepisami wykształcona młodzież po zawarciu związku małżeńskiego musiała na zawsze pozostać na wsi.
Pod koniec lat siedemdziesiątych program reedukacji przerwano, a nawet potępiono, i mogli wrócić do miasta. Biuro do spraw Wykształconej Młodzieży skierowało Peiqin do pracy w restauracji Sihai, natomiast ojciec Yu, Stary Myśliwy, przeszedł na wcześniejszą emeryturę, aby syn mógł zająć jego miejsce w Komendzie Policji w Szanghaju. Wtedy się pobrali. Rok po narodzinach Qinqina ich życie zaczęło upływać spokojnie, ale stało się szare i monotonne – nie takie jak w marzeniach snutych w Yunnanie. Jedyną przyjemnością Peiqin, księgowej pracującej w maleńkim pokoiku nad restauracyjną kuchnią, była lektura Snu Czerwonej Komnaty – tę książkę czytała wciąż od nowa w czasie półgodzinnych przerw obiadowych. Yu, policjant niskiej rangi, uświadomił sobie, że chyba pozostanie nim na zawsze. Ale mimo wszystko uważał, że nie ma powodu do narzekań – Peiqin była wspaniałą żoną, a Qinqin cudownym synem.
Zastanawiał się, dlaczego Wen nie wróciła do Szanghaju jak wielu innych. Duża część wykształconej młodzieży rozwodziła się, żeby móc przyjechać do domu. W latach absurdu niekiedy należało podejmować jeszcze bardziej absurdalne decyzje, by przetrwać. Teraz ludziom trudno było to wszystko zrozumieć, nawet starszemu inspektorowi Chenowi, który chociaż zaledwie o kilka lat młodszy, nie wyjechał na wieś.
„Uwaga. Pasażerów, którzy chcą zjeść kolację, prosimy o przejście do wagonu numer 6" – informowała przez głośnik kobieta o chrapliwym głosie. „Podajemy smażone krokiety z ryżu z wieprzowiną, kluski z nadzieniem Qicai, makaron z grzybami. A także piwo i wino".
Yu wyjął paczkę makaronu błyskawicznego, nalał do emaliowanej miski wody z termosu znajdującego się w wagonie i wrzucił do niej makaron. Woda nie była dość gorąca i makaron zmiękł dopiero po kilku minutach. Peiqin przygotowała też mężowi wędzoną głowę karpia. Ale nastrój detektywa Yu się nie poprawił. Otrzymane zadanie było właściwie kpiną. Wyglądało to tak, jakby szanghajska policja miała zamiar wtrącać się w robotę Komendy Policji w Fujianie. Co może zrobić sam jak palec gliniarz z Szanghaju skoro nie poradziła sobie cała policja z Fujianu? Co z tego, że przekazano im kierowanie dochodzeniem w sprawie Wen? A może chodziło tylko o zafundowanie Amerykanom przedstawienia. Wydłubał rybie wytrzeszczone oko.