Jesteśmy, do cholery, tym rycerzem czy nie…?1

Ohydnie równouprawnione baby zaczęły nas lekceważyć, przydeptywać, pomiatać nami, poniewierać i rozstawiać po kątach.

A otóż pokażmy im, że my możemy bez trudu, a one wcale. Jednym swobodnym gestem postawimy na stole piętnasto-kilową torbę z tym całym nabojem spożywczym, silną dłonią ruszymy zapiekłą mutrę przy syfonie pod zlewozmywakiem, odkręcimy śruby przy kole samochodowym…

Dobrze byłoby po zmianie koła także je przykręcić… bez najmniejszych obaw oczyścimy i połączymy przewody przy lampie stojącej i nawet jeśli nam zaiskrzy, postaramy się nie zemdleć.

Stać nas na to Dzięki czemu zyskujemy szansę na błysk podziwu w pięknych oczach i bez żadnych naszych dalszych starań ominie nas, na przykład, zmywanie.

Niemniej jednak musimy brać pod uwagę równorzędność wysiłków zawodowych, jej i naszych, o ile oczywiście taka właśnie sytuacja istnieje.

Załóżmy, iż wracamy do domu po pracy równocześnie…

(Uprzejmie przypominam, że nasz stan majątkowy może być rozmaity, miejsce zamieszkania i warunki życiowe również, i nie wszystkich stać na to, żeby spotkać się zaraz po zakończeniu obowiązków zawodowych i radośnie skoczyć na obiad do najbliższej, przyzwoitej knajpy, co w zaraniu likwiduje większość problemów.

Szczególnie, jeśli karmić musimy także i dzieci…).

Zatem wracamy równocześnie. Ona coś niesie, my również…

Jeśli już w pewnym stopniu i dla świętego spokoju ulegamy jej dziwacznej pasji do wspólnoty obowiązków, miejmy dość rozumu, żeby żądać od niej listy zakupów na piśmie. Dostaniemy ją, nie ma obawy. Nie sporządzi listy i nie zaplanuje posiłku wyłącznie beztroska dystraktka, po macoszemu traktująca gospodarstwo domowe, a w takim wypadku możemy robić, co chcemy.

Jednostka odpowiedzialna, a tym bardziej pedantka, zdejmie nam z głowy konieczność myślenia na ten temat, co już stanowi wielką ulgę.) Dotarliśmy wreszcie do naszego wspólnego domu.

Naszym prywatnym marzeniem w tym momencie jest usiąść sobie spokojnie z gazetą albo przed telewizorem i odpocząć nieco, zanim gromkim krzykiem odezwie się nasz przewód pokarmowy.

Jeśli ona nas rozumie i daje nam tę niebiańską chwilę, nie wymagajmy już niczego więcej, mamy przy boku anioła i martwmy się, czy ona wytrzyma z nami, a nie my z nią.

Jeśli, zła i zmęczona, od pierwszej chwili bezmyślnie nas przegania, każąc: a. Wynosić śmieci, b. nakrywać do stołu (ejże, nie mamy córki…?

A niechby i syna…), C. Rozwieszać czekającą w pralce przepierkę, d. Walić tłuczkiem w mięso na kotlety na desce…

Przykro nam niezmiernie, mimo przynależności do płci żeńskiej nie umiemy sobie wyobrazić żadnych więcej czynności, jakimi można by w tych okolicznościach obciążyć mężczyznę. Chyba że mieszkamy na wsi albo mamy kominek…

e… Narąbać drzewa, wygarnąć popiół… (Powiedzmy ogólnie: i tak dalej.) Ponuro wściekli, zmęczeni i pełni oporu albo chowamy się w łazience, symulując cokolwiek, albo tracimy słuch, albo protestujemy, z czego lęgnie się awantura, albo posłusznie spełniamy polecenia, z czego lęgnie się w nas coś potężnego.

Co rozumniejsi z nas rozwieszają to pranie tak, jakby od idealnego wyrównania każdej sztuki zależała przyszłość świata.

Może nam to zająć czas nie tylko do obiadu, ale nawet do kolacji.

Zły sposób w gruncie rzeczy. Ona wściekła, a my nie odpoczniemy. Już lepiej wynieśmy śmieci i uklepmy jej te kotlety.

(I co? I tak przez całe życie? Przecież to katorga1

E tam. Nie klepiemy codziennie. A gdybyśmy tak jeszcze musieli obierać kartofle i gnieść ciasto…?) Zakładając, że udało nam się – zejść jej z oczu i uniknąć reszty poleceń, odpoczywamy błogo, acz krótko. Następnie bez pośpiechu spożywamy obiad i zaczyna się nam robić przyjemnie. Jesteśmy zdolni do pogodzenia się z faktem, że ona nie usiadła ani na chwilę, od przyjścia z pracy aż do obecnego momentu odwalała robotę i trochę trudno wymagać od niej promiennej czułości.

No i tu łamiemy się w sobie i zdobywamy na poświęcenie.

„Ty sobie posiedź, kochanie – mówimy. – A ja zrobię herbatkę”.

Czynimy to, ona siedzi, i nader niewielkim kosztem osiągamy ogromne zyski.

Ona rozumie, że ją kochamy i doceniamy jej pracę, zatem wzajemnie kocha nas.

Rzeczywiście odpoczywa przez tę chwilę, że zaś kobiety regenerują się szybko, przystępuje do dalszych obowiązków z nowymi siłami.

Pozwala nam też odpocząć, daje nam spokój i przez jakiś czas się nie czepia.

Poświęcenie większe, ale też i zyski wprost proporcjonalne: Zmywamy po obiedzie. Dobrowolnie, bez przymusu i nic nie tłukąc. Ostatecznie, kobieta to też człowiek i niechby nawet przez ten czas nic nie robiła, co na ogół się nie zdarza, możemy to za nią odwalić.

No owszem, owszem. Wszyscy widzą i nikt nie przeczy, że usilnie przez nas zalecany kompromis nie jest sprawą łatwą i czegoś tam od nas wymaga.

Od przynależnej do nas Istoty też…

Istnieją także sposoby dyplomatyczne.

W chwili równoczesnego powrotu do domu przypominamy sobie gwałtownie o konieczności załatwienia jeszcze czegoś.

Chwytamy obuwie i udajemy się do szewca.

Pędzimy do apteki po aspirynę (wodę utlenioną, krople walerianowe, cokolwiek, co się dostaje bez recepty).

Pędzimy dokądkolwiek z czymkolwiek, wysilając wyłącznie naszą pomysłowość.

Pędzimy (i to już musi być prawda) po kwiaty dla niej.

Bez względu na odległość, w jakiej znajduje się szewc, apteka czy kwiaciarnia, załatwiamy naszą sprawę dostatecznie długo, żeby niebezpieczeństwo w domu zostało zażegnane. Jeśli po drodze nie ma ustronnej ławki lub też pogoda nam nie sprzyja, z pewnością znajdziemy przytulny lokalik, w którym przy całkowicie niewinnym napoju zdołamy złapać drugi oddech.

Z odnowionymi siłami i skromnym kwieciem w dłoni wracamy i możemy być kamienni spokojni, że gotowy obiad już czeka na stole.

Kwiaty wręczamy z wyrazami czułości, zachwytu i uznania dla jej ciężkiej pracy.

Uczuć nie wyrażajmy lepiej wszystkich razem za jednym kopem, bo zaczniemy się powtarzać. Wyrazy obmyślmy sobie wcześniej i dozujmy je tak, żeby starczyły chociaż na parę dni. Później jej się pomyli, co mówiliśmy w zeszłym tygodniu.

Ogólnie zaś: Coś przecież, do licha, umiemy, a może nawet lubimy robić1

No więc róbmy to coś. Zależnie od właściwości naszego intelektu, względnie zdolności manualnych, naprawiajmy lampy i krany, zmieniajmy film w aparacie fotograficznym, płaćmy rachunki, przenośmy ciężkie rzeczy, uczmy nasze dzieci jeździć na łyżwach i grać w pokera, oszukujmy zręcznie urząd skarbowy…

Każdemu to, co najlepiej potrafi1

W żadnym wypadku nie protestujmy przeciwko jej poleceniom.

Zgadzajmy się na wszystko, a potem po prostu nie róbmy tego.

No, bez przesady. Powiedzmy: róbmy dziesięć procent. Przy pozostałych dziewięćdziesięciu procentach w odpowiedzi na pretensje i awantury informujmy ją szczegółowo, jak niezmiernie ją kochamy i jak bezgranicznie piękna wydaje nam się zarówno w tej chwili, jak i we wszystkich innych.

Od czasu do czasu jednakże musimy o nią zadbać poważnie, poddając się jej poglądom, a nie naszym własnym.

Bardzo być może bowiem, że cały dzień, spędzony z wędką nad wodą, lub też przegląd górskich rowerów wyścigowych, to nie jest akurat to, czego spragniona była jej dusza.

Jeśli zaś na żadne z powyższych ustępstw się nie zgadzamy, jeśli uparcie rozrzucamy wszędzie wszystko co nasze, jeśli palcem nie zamierzamy tknąć żadnego domowego zajęcia, a za to walimy się na krzesło przy stole, rykiem dzikim żądając posiłku, później zaś robimy wyłącznie to, co nam się podoba, jesteśmy zwyczajnym ordynarnym kretynem i nie zasługujemy nawet na przeczytanie tej książki.

Ona zaś stanowczo nie powinna wytrzymać z nami.

A tak sobie, ze zwyczajnej ciekawości i niedowiarstwa, spróbujmy może wnikliwie obejrzeć sobie jej cały dzień pracy.

Gorąco polecam.

Możliwe bowiem, iż: o wpół do siódmej rano ona się zrywa, budzi nas i dzieci, które należy wyprawić do szkoły…


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: