Melanie czuła coś takiego od dwudziestu czterech godzin.

– Tak.

– To dobrze. – Matka splotła palce. Oczy jej płonęły. – Ja przeżyłam dziś taki punkt zwrotny. Zdarzały mi się już wcześniej, w końcu mam pięćdziesiąt osiem lat. I prawdę mówiąc, za każdym razem podejmowałam złą decyzję. Szłam w niewłaściwym kierunku. Cofałam się, zamiast iść naprzód. Ale zdaje się, że tym razem mi się udało. Dlatego, że pomyślałam o tobie.

– Mamo…?

– Trafiłam dziś do baru.

– O Boże, wiedziałam. Dlaczego? Co się stało?

– Nieważne. Więc poszłam do tego baru. Chciałam zamówić drinka. Byłam taka zdenerwowana, że pomyślałam: dlaczego nie? W końcu jak się już upadło, to nieważne, ile razy. Wszyscy działamy według schematu, a to jest mój schemat. Kiedy się boję, biegnę po gorzałkę. Kiedy jestem smutna i mam depresję, sięgam po butelkę. Ale potem pomyślałam o tobie, o tym, jak wczoraj wyglądałaś, taka bledziutka, a mimo to nie chciałaś nas martwić. Jak wszystko kryjesz w sobie, choć nie powinnaś. Jak mnie kochasz nawet wtedy, gdy robię te wszystkie idiotyzmy. Jak bardzo kochasz nas wszystkich, choć wiem, że bywamy okropni. I pomyślałam… pomyślałam, że nie mogłabym wypić tego drinka i spojrzeć ci potem w oczy. Nie mogłabym i tyle. – Jej spojrzenie złagodniało. – Melanie, czy wiesz, jak bardzo cię kocham? Czy wiesz, że jesteś dla mnie błogosławieństwem? Przez ostatnie pół roku trzymałam się tylko dzięki tobie. Chyba bym nie przetrwała, gdyby cię nie było. Chcę, żebyś o tym wiedziała. Chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo mi jesteś potrzebna.

Melanie nie mogła wydobyć z siebie głosu. Trzymała dłoń matki, wzruszona ale, Boże, przebacz, pełna podejrzeń. Matka nigdy dotąd tak do niej nie mówiła. W tej rodzinie nikt się tak nie zachowywał.

Znowu pomyślała o Larrym Diggerze. Może spotkał się z matką i to właśnie on tak ją wyprowadził z równowagi? Potem przyszło jej do głowy, że to trochę dziwne; rozmawiają o tym, jak bardzo się kochają, ale obie nie chcą się przyznać, co dziś robiły.

I przyszło jej do głowy, że życie jej rodziny polega na takich przemilczeniach. Na milczeniu, kryjącym szczęśliwe dni w Teksasie.

Matka puściła jej ręce. Podniosła stertę książek i odłożyła je z powrotem. Teraz, gdy powiedziała już to, co chciała powiedzieć, napięcie ją opuściło. Wydawała się spokojniejsza. Wykonała plan, przynajmniej na razie.

– W porządku – powiedziała pewnym głosem. – Skoro już ci tyle nagadałam, przynajmniej ci pomogę. Ojciec ma rację, za wiele pracujesz.

– Mamo?

– Tak, kochanie?

– Ja też cię kocham.

– Dziękuję – szepnęła Patricia i uśmiechnęła się błogo. Wzięła pierwszą z brzegu książkę i zabrała się do pracy.

Pół godziny później trzasnęły drzwi wejściowe. Ćwierknął alarm. Obie podskoczyły nerwowo i zarumieniły się. Harper wszedł do gabinetu, ubrany w zieloną szpitalną bluzę i spodnie, z jedną ręką za plecami, drugą kryjąc ziewnięcie. Zatrzymał się, zaskoczony. Najwyraźniej nie spodziewał się, że jeszcze nie śpią.

– Zobaczyłem zapalone światło. Co tu robicie? – Pocałował żonę w policzek, przytulił córkę. – Czujesz się lepiej?

– O wiele – odparła, ale i tak sprawdził jej czoło i tętno. Po migrenach zawsze traktował ją jak pacjentkę.

– Lepiej – oznajmił. – Ale na razie musisz na siebie uważać. Masz, to ci pomoże. Chciałem wam dać rano, ale skoro dwie moje ulubione panie jeszcze nie śpią…

Wyjął rękę zza pleców i zaprezentował im niewielki bukiet i pudełko czekoladek. Cztery słoneczniki o fioletowo-brązowych płatkach. Wspaniałe kwiaty, sprzedawane tylko w jednej modnej kwiaciarni na Newbury Street. Podał je Patricii, która oblała się rumieńcem i spojrzała na męża prawie nieśmiało.

Ojciec najwyraźniej stara się nadrobić błędy, pomyślała Melanie z zadowoleniem. Nieźle mu idzie. Jej przypadło małe pudełko szampańskich trufli. Teuscher. Dwa razy w tygodniu sprowadzane prosto ze Szwajcarii. Przyjęła ten dar pokoju i od razu się poczęstowała.

Ojciec udał, że chce jej znowu sprawdzić tętno, i podkradł czekoladkę. Musiała się roześmiać. Impulsywnie chwyciła go w objęcia, a on, o dziwo, odwzajemnił ten uścisk.

– Powinnaś już iść do siebie – powiedział po chwili lekko ochrypłym głosem. – Musisz wypocząć.

– Skończymy jutro – dodała matka lekko. – Pomogę ci wieczorem i razem uwiniemy się szybciej niż sądzisz.

Melanie była zmęczona, ale zaraz przypomniała sobie o swoim pokoju. Pokoju z ołtarzem. Podczas gdy wszyscy spali, do jej pokoju wtargnęły duchy.

Spojrzała tęsknie na książki.

Ojciec wkroczył do akcji. Wziął ją pod rękę i zaprowadził razem z matką na piętro.

Wieczorne rytuały potoczyły się własnym torem. Ojciec nastawił alarm na drugim piętrze. Matka pocałowała ją w policzek. Ojciec ją uścisnął. Melanie życzyła im dobrej nocy. Ojciec powiedział, żeby spała spokojnie. Melanie poinformowała, że o dziesiątej ma spotkanie. Ojciec oznajmił, że o jedenastej ma operację, matka – że o jedenastej jest umówiona w szpitalu pediatrycznym, gdzie ma czytać książki małym pacjentom. Początek nowego tygodnia w domostwie Stokesów.

Rodzice zniknęli w swojej sypialni. Melanie usłyszała jeszcze, jak ojciec pyta matkę, czy dzień minął jej dobrze. Patricia nie wspomniała nic o punkcie zwrotnym. Odparła tylko: „Tak, dobrze. A tobie?” „Też dobrze”. Pewnie kładli się teraz w osobnych łóżkach, wymieniali jeszcze jakieś grzeczności i zasypiali.

Melanie pomyślała o Davidzie Reese. Jak by to było, gdyby postanowił spać tylko po swojej stronie łóżka? Nie, to nie taki człowiek. Wydał się jej milczący, lecz pełen żywych emocji. Seks z nim byłby gorący i gwałtowny. Niewiele słów przed i po, ale pomiędzy…!

Coś drgnęło w jej brzuchu. Westchnęła. Żądza. Głód. Czysta seksualna frustracja.

Jestem samotna, pomyślała i uśmiechnęła się krzywo. Po co dłużej udawać, że moje życie jest idealnie szczęśliwe?

Weszła na drugie piętro. Zajrzała do pustej sypialni Briana. Dziś nie siedział w niej żaden włamywacz. Dopiero potem niechętnie poszła do łóżka.

Śniły się jej normalne koszmary. Była na pierwszym roku studiów, zdawała egzaminy końcowe i w ostatniej chwili zdała sobie sprawę, że zapomniała się przygotować. Nie rozumiała pytań. O Boże, nie potrafiła nawet napisać własnego nazwiska.

Potem znalazła się w szybie windy i spadała na dół.

I nagle była w domu dziecka, gdzie czekała niecierpliwie, aż Stokesowie ją zabiorą. Ale tym razem minęli ją bez słowa. Tym razem wybrali inną dziewczynkę o pięknych złotych lokach, i to z nią wyszli z sali.

„Nie! Nie! – krzyknęła przez sen. – Jesteście moją rodziną! Moją rodziną!”

W ostatniej chwili czternastoletni Brian odwrócił się i spojrzał na nią.

„Naprawdę myślisz, że nie można cię zastąpić? Spytaj Meagan, jak to jest”.

Dom dziecka zniknął. Biegła przez czarne tunele, zupełnie zagubiona, wzywając kogoś, kto ją obserwowałby wymienił jej imię. Nie mogła znieść tego, że nie zna własnego imienia. A czerń ciągnęła się przed nią, za nią, wszędzie…

Nagle znalazła się w ciepłych objęciach. Silne ramiona, niski głos.

„Ciii, maleńka, już dobrze, już dobrze. Jestem przy tobie. Zawsze będę przy tobie. Nawet kiedy zapomnisz…”

Poruszyła się. Wyszeptała przez sen imię.

Jeszcze nigdy nie była tak blisko prawdy.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: