– To William Sheffield wszedł do waszego domu? – spytał tytułem powitania.
– Tak. Pewnie ma spotkanie z ojcem. – Walczyła z paskiem od torebki, uparcie spadającym jej z ramienia. David najwyraźniej miał już dość czekania. Oderwał się od drzewa i natychmiast ruszył szybkim krokiem.
– Zawsze się spotykają u was?
– Eee… nie, nie zawsze.
– Więc dlaczego dziś?
– Nie wiem. Usłyszałam tylko koniec ich rozmowy, kiedy weszli do gabinetu. William był zdenerwowany. Zdaje się, że ktoś wczoraj włamał się do jego domu.
David zatrzymał się gwałtownie.
– Do jego domu? Tak samo, jak do waszego?
Melanie pokręciła głową, domyślając się, o co mu chodzi.
– Nie, to na pewno nie ma nic wspólnego z naszym domem. William grywa w bingo, wiesz? Zdaje się, że znowu narobił sobie kłopotów i paru wierzycieli postanowiło wziąć sprawę we własne ręce. Tato mówił coś w tym stylu. „No, a czego się spodziewałeś? Idę o zakład, że włamywacz zostawił list”.
David chwycił ją za ramię. Powaga jego spojrzenia zbiła ją z tropu.
– List? Jaki list?
– Nie wiem. Tego nie usłyszałam.
– Czy William wspominał, że został okradziony? Skarżył się, że stracił jakieś pieniądze?
Melanie zrobiła wysiłek, żeby sobie przypomnieć. Nie przysłuchiwała się rozmowie ze szczególną uwagą.
– Wydaje mi się, że zaprzeczał. Powiedział, że wczoraj właśnie wygrał. Ale ojciec mu nie uwierzył. Powiedział, że jego budżet mówi sam za siebie.
– A ten list?
– Potem powiedział coś w tym stylu: „No, jeśli to był tylko wierzyciel, to po co zostawiał list? Wierzyciele zabierają pieniądze, nie piszą poezji”. – Zamilkła na chwilę. – Mam wrażenie, że ojciec po prostu uspokajał Williama. I tyle.
David nie rozpogodził się, ale puścił jej ramię.
– Chciałbym się dowiedzieć, co było w tym liście.
– Dlaczego? Co mogło w nim być takiego ważnego?
– „Dostajesz to, na co zasługujesz”. Czy nie tak powiedział rozmówca Diggera?
– Och… – O tym nie pamiętała. Zastanawiała się przez chwilę i pokręciła głową.
– William jest tylko asystentem ojca. Ma dość własnych problemów.
David porzucił temat. Ruszyli dalej.
Dzień był ciepły i słoneczny. Na niebie ani jednej chmurki, na chodnikach ani jednego miejsca wolnego od turystów. Mężczyźni w swetrach oglądali wystawy Armaniego; studentki z przekłutymi pępkami siedziały w kawiarnianych ogródkach. Melanie i David przeciskali się przez tłum. Hotel Diggera znajdował się o kwadrans drogi od jej domu.
Po jakimś czasie Melanie zerknęła na swego milczącego towarzysza. David ubrał się na tą okazję w czarne spodnie i sportową marynarkę. Wyglądał dobrze. Nawet bardzo dobrze.
Przeszli jeszcze cztery przecznice, zanim Melanie poczuła, że dłużej nie zniesie milczenia.
– Wieczór był miły?
– Upojny.
– Dzisiaj mniej kulejesz.
– Szczęściarz ze mnie.
– Nie lubisz rozmawiać?
– Wychowałem się wśród mężczyzn. Nie odzywam się, jeśli nie mam nic do powiedzenia.
– Ano rzeczywiście. A co się stało z twoją matką?
– Rak.
– Bardzo mi przykro…
– Taa, jej też było.
Nie pozwoliła się zrazić.
– Więc masz ojca i…
– Brata. Młodszego. Stevena. Żonaty, dwoje dzieci, trener baseballu w Amherst. Dobry miotacz. Tak lepiej?
– Prawdziwa przemowa – zapewniła go i wydało się jej, że się prawie uśmiechnął.
Skręcili w Boylston Street, minęli Pru Center, w którym Stokesowie robili zakupy, oraz Shari Theater, gdzie niegdyś Melanie obejrzała całą trylogię „Gwiezdne wojny” za jednym podejściem. Już prawie widzieli hotel Diggera.
– Nie dzwoniłaś do niego, co? – upewnił się David.
– Oczywiście, że nie…
– I dobrze. Chcę go zaskoczyć, zanim zdoła wymyślić jakąś bajeczkę. Co z rodzicami? Co im wczoraj powiedziałaś?
– Nic…
– A brat? Odzywał się?
– Nie.
– Nawet nie zadzwonił? – spojrzał na nią zaskoczony. – Ależ jest opiekuńczy.
– Brian musi mieć swobodę. Zadzwoni, kiedy będzie gotowy. Na pewno.
– Zawsze dyplomatka, prawda? Spojrzała mu prosto w oczy.
– Nie krytykuj, zanim sam nie spróbujesz.
– Trafiony, zatopiony.
Stanęli pod Pierwszym Kościołem Scjentologicznym, tuż obok hotelu. Rozkrzyczane dzieci pluskały się w podłużnym basenie. Boże, jaki piękny dzień.
W chwilę później poszła za Davidem do hotelu „Midtown”.
W lobby hotelu było pustawo. Jakiś facet ukryty za gazetą, przemęczona matka z dwójką rozbrykanych dzieci. W recepcji siedziała niska, rezolutna ruda kobieta, której na widok Davida zaświeciły się oczy. Zadzwoniła do Larry’ego Diggera, jednocześnie śląc Davidowi powłóczyste spojrzenia.
Melanie doszła do wniosku, że nie lubi tej baby.
David ledwie zauważał rudą. W chwili przekroczenia progu hotelu zupełnie zmienił nastrój. Miał nieprzenikniony wyraz twarzy, oczy rejestrowały wszystko. Nawet stał inaczej – lekko pochylony, jakby w każdej chwili gotowy do biegu. Jest na służbie, zdała sobie sprawę Melanie. Przygląda się lobby, ludziom, wszystkim wyjściom. Przygotowuje się do spotkania z Larrym Diggerem.
Ruda odłożyła słuchawkę i wskazała im drogę, do ostatniej chwili czarując Davida, który oddalił się bez jednego spojrzenia.
Larry Digger czekał na nich w drzwiach pokoju, bardzo z siebie zadowolony. Na widok Davida wyraźnie się rozczarował.
– A to kto? – spytał.
– Pomocnik – odparł David. Wprowadził Melanie, zamknął drzwi mocnym kopniakiem i stanął, założywszy ręce na piersi.
– Cholera, to ten kelner. – Digger odwrócił się do Melanie. – Po coś go przyprowadziła? To sprawa między nami.
– Chcę obejrzeć pańskie dowody. Pan Reese zechciał mi towarzyszyć. Będzie pan mówić czy mam wyjść? – Przysiadła na brzeżku krzesła, wyraźnie dając do zrozumienia, że w każdej chwili może opuścić pokój.
Digger spojrzał markotnie na Davida.
– Czy on nie może przynajmniej zaczekać w korytarzu?
– Nie – odparł David, zanim zdążyła się odezwać.
Digger poddał się. Zaczął krążyć nerwowo po małym pokoju. Miał na sobie te same spodnie, co wczoraj, ale włożył świeżą koszulę. W pokoju nie było żadnych dowodów, tylko zniszczony marynarski worek i sterta notatników na nocnym stoliku. Na środku łóżka leżał magnetofon, otwarty i bez kasety.
– Może pan już mówić – rzuciła Melanie pogardliwie. – Oczywiście jeśli ma pan coś do powiedzenia.
Digger przestał krążyć po pokoju i rzucił jej wyzywające spojrzenie.
– Nie, nie tak to rozegramy. Chcesz dowodu, najpierw odpowiesz na moje pytania. Tak to będzie.
– Dlaczego? Na razie wcale nie wiem, czy warto panu wierzyć. Może wszystko pan zmyślił dla pieniędzy.
– A co, to grzech? Co ty powiesz? Mieszkasz w takiej rezydencji, niczego ci nie brakuje, wszyscy spełniają twoje zachcianki, a czym sobie na to zasłużyłaś? Co zrobiłaś, że masz prawo do takiego życia?
Melanie zacisnęła usta. Digger uderzył w czułe miejsce.
– Miałam szczęście – wycedziła. – Większe niż pan.
– I dlatego jesteś taka wyjątkowa? Wiesz co? Już cię nie potrzebuję. Rozmawiałem z lekarzem, który znalazł się wtedy w szpitalu. Wszedłem w kontakt z ludźmi z opieki społecznej, którzy się tobą zajmowali…
– Rozmawiałeś z Harperem i Patricią Stokes? – odezwał się David spod drzwi.
– Jeszcze nie, ale skoro Melanie nie chce współpracować… – Digger wzruszył ostentacyjnie ramionami. Oparł się o biurko i łypnął na nich chytrze. – Pod koniec tygodnia artykuł będzie gotowy – oznajmił. – Sprzedam go tej gazecie, która mi najwięcej zapłaci, z komentarzem panny Holmes lub bez niego. Takie jest dziennikarstwo lat dziewięćdziesiątych.
– Więc jednak chodzi o pieniądze. To właśnie chciałam wiedzieć. Żegnam, panie Digger, miłego dnia.
Melanie pokręciła głową z obrzydzeniem i wstała. Digger złapał ją za ramię. Nie powinien tego robić. W mgnieniu oka David znalazł się przy nim.
– I co mi zrobisz, kulasie? – warknął dziennikarz.