Larry Digger udał, że się zastanawia. Zaciągnął się papierosem i rozejrzał po parku, a małe oczka zalśniły mu tryumfująco.

– Podobasz mi się – powiedział nagle. – Na ogół nie lubię ludzi, panno Holmes. Ale ciebie lubię. Masz nie tylko oczy Russella Lee, ale i jego charakter.

– Wielkie dzięki – warknęła, a on parsknął śmiechem.

– No właśnie, twarda z ciebie sztuka. Powiedz, dzidziu, fajnie było nagle dostać taką kupę pieniędzy?

– Tak fajnie, że nie potrafisz sobie tego wyobrazić. I nigdy się nie dowiesz, jak to jest.

– Tak? To przykro, że ci to wszystko odbiorę. – Zgniótł papierosa o pień drzewa i spoważniał. – Szpital. To jest najważniejsze. W tym mieście jest ponad sto szpitali, a ty się pojawiłaś akurat w tym, w którym pracował Harper?

– Zbieg okoliczności.

– Może, ale trochę ich za dużo. Po pierwsze czas. Znalazłaś się akurat tej nocy, gdy Russell Lee przeniósł się na tamten świat. Potem miejsce. Ktoś cię zostawił akurat w szpitalu Harpera i tak się złożyło, że on nie pojechał na egzekucję. I wreszcie ty. Mała dziewczynka, w przyzwoitych ciuchach, w dobrym stanie… i nikt się o ciebie nie upomniał? Po tylu latach ani słowa od ludzi, którzy przez dziewięć lat się tobą zajmowali, kupowali ci ubranka, karmili cię, dali dach nad głową, a nawet dostarczyli cię do szpitala, żebyś na pewno trafiła w dobre ręce? No i ta twoja amnezja. Zdrowa dziewczynka, która nie pamięta absolutnie niczego. Skąd pochodzi, jak się nazywa, po prostu pustka. A po dwudziestu latach dalej niczego nie pamiętasz. Trochę dziwne, nie? Dziewięcioletnie dziecko pojawia się nie wiadomo skąd, nie pamięta nic i nikt się do niego nie przyznaje. Zdumiewające. Albo zaplanowane.

– Wiesz, co mówią? Prawda jest dziwniejsza od fikcji.

– Pewnie, pewnie. Czy Harper zabrał cię kiedyś do hipnotyzera? Próbowaliście regresji, aromaterapii, czy co tam teraz jest modne?

– Badali mnie lekarze i powiedzieli, że fizycznie jestem zdrowa, a pamięć odzyskam, kiedy będę gotowa.

– Przestań, mała. Wielki pan doktor Harper Stokes na pewno ma własne zdanie. Mógł cię już dziesięć razy zabrać do hipnotyzera i nikt by nie miał nic do gadania. I co by się takiego stało? Przypomniałabyś sobie. Ale twoja rodzina, słonko, nie chce, żebyś sobie przypomniała.

– Bzdury! Czepiasz się zbiegów okoliczności, a twoja bajeczka ma dziury wielkie jak stodoła. Wyobraź sobie, że moi rodzice kochali Meagan. Nie mogliby świadomie zaadoptować dziecka człowieka, który ją zabił. To bez sensu.

Larry Digger przyjrzał się jej z zainteresowaniem.

– Naprawdę w to wierzysz?

– Oczywiście. Co to ma znaczyć?

– Hmm… – Kiwnął głową. Czyżby właśnie usłyszał odpowiedź na bardzo ważne pytanie?

Melanie ścisnęła skronie. Czuła w głowie rosnący zamęt, jakby stała nad bezdenną przepaścią i po raz pierwszy się potknęła. Pulsujący ból głowy narastał. Czarna czeluść zamajaczyła jej przed oczami. Od lat nie miała poważnej migreny, ale tym razem zdała sobie sprawę, że lada chwila zwymiotuje.

– Może poznałaś Harpera i Patricię w Teksasie – mruknął Digger. – Zobaczyłaś ich w tych luksusach, na które nie stać zwykłego lekarza, razem z dziećmi, słodką córeczką, którą kochali wszyscy, i synem tak dziwnym, że mamusie pewnie już wtedy nie pozwalały mu się bawić ze swoimi pociechami. Zaczynam podejrzewać, że nie wiesz bardzo wielu rzeczy o swojej rodzince.

– To nieprawda! Nieprawda!

– Ach, panno Holmes – westchnął Larry Digger. W jego głosie brzmiało coś na kształt współczucia. Albo litości. Wyprowadził ją tym z równowagi bardziej niż poprzednimi oszczerstwami. – Pozwól, że ci coś powiem… dla twojego dobra. Nie znalazłem cię o własnych siłach, dziecko. Ktoś mnie tu skierował. Anonimowy rozmówca, który zadzwonił w środku nocy. Nie muszę ci chyba tłumaczyć, że dziennikarze nie lubią anonimowych rozmówców. Nawet takie przegrane, nic nie warte pismaki jak ja. – Błysnął zębami i natychmiast spoważniał. – Za drugim razem zlokalizowałem tego kogoś. Dzwonił z Bostonu. Z Beacon Street. Z twojego domu. Jak ci się to podoba? Dlaczego ktoś z twoich domowników dzwoni do mnie i opowiada mi o Russellu Lee Holmesie?

– Nie wiem… nie… To nie ma sensu. – Słowa nagle utknęły jej w gardle. Osunęła się na ziemię. – Ale to było tak dawno… – usłyszała własny szept.

Larry Digger uśmiechnął się szeroko.

– Dostajesz to, na co zasługujesz, Melanie Stokes. Tak powiedział mój rozmówca. Dostajesz to, na co zasługujesz.

– Nie…

– Jak sądzisz, czy charakter dziedziczy się w genach? Czy przestępcy rodzą się źli? Czy naprawdę jesteś taka wyrafinowana, jak twoi bogaci przybrani rodzice, czy też pod tą ładną powłoką siedzi biały śmieć? A co z agresją? Zdarzyło ci się spoglądać na dzieciaka i czuć to pragnienie?

– Nie! Nie. O Boże… – Coś wybuchło jej w głowie. Chwyciła się za skronie, przycisnęła czoło do kolan i zakołysała się z bólu.

Jak z oddali dobiegł ją bulgotliwy rechot Diggera.

– Więc miałem rację, tak? Po dwudziestu pięciu latach nareszcie zaczynam…

Dalsze słowa zginęły w zduszonym jęku.

Melanie powoli podniosła głowę. Obok pojawiła się postać w bieli. Trzymała Diggera za ramię.

– Pani prosiła, żebyś ją zostawił – odezwał się spokojny męski głos. Larry Digger usiłował się stawiać.

– Czego tu? To prywatna rozmowa! Idź podawać przystawki!

– Nie mam przystawek. Mam za to kuchenny nóż.

Mężczyzna mocniej zacisnął chwyt. Digger podniósł obie ręce w geście poddania. Cofnął się o krok, kiedy tylko obcy go puścił.

– Dobra, nie ma sprawy. Idę sobie. Ale nie kłamałem. Panno Holmes, ja naprawdę mam dowód. Zdobyłem pewne informacje, nie tylko o ojcu, ale i o twojej prawdziwej matce. Myślałaś o niej kiedyś? Powiedziałaby ci, kiedy się naprawdę urodziłaś… i jak masz na imię. Hotel „Midtown”, kochanie. Słodkich snów.

Obcy mężczyzna usłyszał w głosie dziennikarza drwiącą nutę i zrobił szybki krok w jego stronę; Larry Digger bezwstydnie uciekł. Poły poplamionego prochowca trzepotały za nim.

Melanie musiała się pozbyć ciężaru leżącego jej na żołądku. Uczciła odejście Larry’ego Diggera, wymiotując sałatką z krewetkami na lśniące buty obcego.

– Aaa! – wrzasnął tamten i odskoczył. Spojrzał bezradnie na buty, nie wiedząc, co robić.

To było ich już dwoje.

Po policzkach Melanie potoczyły się wielkie łzy. W głowie pulsował jej ból, a w znękanym umyśle pojawiały się niechciane wizje. Błękitna sukienka. Jasne włosy. Przestraszone oczy. Chcę do domu. Puść mnie do domu!

– Jak się pani czuje? – Duża dłoń odgarnęła jej włosy z czoła. – Psia krew, ma pani gorączkę. Wezwę karetkę.

– Nie! – Strach przed szpitalami przezwyciężył strach przed bólem. Poderwała głowę i skrzywiła się boleśnie. – Jeszcze chwilkę…

Jej wybawiciel spojrzał na nią z powątpiewaniem.

– Po co pani rozmawiała z tym lumpem? Co pani sobie myślała?

– Chyba nic. – Przycisnęła dłonie do powiek. Ten facet miał rację. Nie lubiła go za to. Zaryzykowała i otworzyła oczy. Nie miała wyboru.

W ciemnościach niewiele widziała. Światło gazowej lampy obrysowywało kanciastą szczękę, zapadnięte policzki i nos, złamany zbyt wiele razy. Gęste ciemne włosy, zwykła krótka fryzura. Usta zaciśnięte surowo. Rozpoznała jego ubranie. Niech to szlag, uratował ją jej własny kelner.

Znowu zamknęła oczy. Koszmar. Przyłapana w krępującej sytuacji przez kogoś, kto mógł rozpowiedzieć o tym wszystkim wokół.

– Umiera pani? – warknął kelner.

– Niewykluczone. Czułabym się lepiej, gdyby pan mówił ciszej. Uznała, że go zawstydziła, ale zaraz zmieniła zdanie.

– Dlaczego mu pani pozwoliła wywlec się z domu? To bez sensu. Chciał pieniędzy?

– Jak wszyscy. – Podniosła się chwiejnie. Musiała stąd odejść, natychmiast… Niestety, ziemia zakołysała się jej pod nogami, drzewa przechyliły się pod dziwnym kątem.

Chwycił ją za ramię.

– Spokojnie, bo w końcu wyląduje pani w szpitalu. Co pani widzi?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: