7.
– Przykro mi, ale dostał środki uspokajające i teraz odwiedzającym nie wolno tam wchodzić – powiedział lekarz pełnym kurtuazji tonem arystokraty z Wirginii, lecz jego szare oczy rzucały gniewne spojrzenia.
– Czy on może mówić? – spytał Donner.
– Jak na człowieka, który odzyskał przytomność przed kilkoma minutami, jest niezwykle ożywiony – odparł lekarz, wciąż patrząc gniewnie. – Jednakże niech to panów nie zwiedzie. Tymczasem nie może grać w tenisa.
– Czy jego stan jest poważny? – spytał Seagram.
– Tak by to można określić. Lekarz, który go operował na pokładzie statku NUMA, wykonał znakomitą robotę. Rana postrzałowa w lewym boku ślicznie się zagoi. Jednakże drugi postrzał spowodował cienkie jak włos pęknięcie czaszki. Pan Koplin przez jakiś czas będzie odczuwał bóle głowy.
– Musimy natychmiast się z nim zobaczyć – oświadczył Seagram kategorycznym tonem.
– Już panu powiedziałem, że jest mi bardzo przykro, ale żadnych wizyt.
Seagram zrobił krok do przodu, stając twarzą w twarz z lekarzem.
– Posłuchaj pan, doktorze. Mój przyjaciel i ja wejdziemy do tej sali, czy to się panu podoba, czy nie. Jeżeli będzie pan próbował nas zatrzymać, przywiążemy pana do jednego z pańskich własnych stołów operacyjnych, a jeżeli zawoła pan personel, to ich zastrzelimy. Gdyby pan wezwał policjantów, może pan być pewien, że po obejrzeniu naszych legitymacji zrobią wszystko, co im każemy. – Seagram przerwał z uśmiechem zadowolenia z siebie. – A teraz, doktorze, wybór należy do pana.
Koplin leżał płasko na łóżku; twarz miał białą jak poduszka pod jego głową, lecz patrzył zdumiewająco przytomnie.
– Nim zaczniecie zadawać pytania, powiem wam, że czuję się okropnie – odezwał się cichym chrapliwym głosem. – Naprawdę. I nie mówcie mi, że dobrze wyglądam, bo bardzo byście zełgali.
Seagram przysunął krzesło do łóżka i uśmiechnął się do Koplina.
– Nie mamy za wiele czasu, Sid, więc jeśli czujesz się na siłach, to od razu zaczniemy.
Koplin ruchem głowy wskazał rurki podłączone do ręki.
– Te lekarstwa przyćmiewają mi umysł, ale postaram się jak najdłużej zachować jego jasność. Donner pokiwał głową.
– Mamy pytanie za miliard dolarów – rzekł.
– Znalazłem ślady bizanium, jeśli o to wam chodzi.
– Naprawdę znalazłeś? Jesteś pewien? – spytał Seagram.
– Próby, które przeprowadziłem w terenie, na pewno nie są tak dokładne jak testy laboratoryjne, ale mam stuprocentową pewność, że to bizanium.
– Chwała Bogu – westchnął Seagram i spytał: – Masz jakieś szacunkowe dane dotyczące zasobów?
– Mam.
– Ile… ile kilogramów według twoich obliczeń można wydobyć z Biednej Góry?
– Jeśli będziemy mieli szczęście, to może łyżeczkę do herbaty.
Początkowo Seagram nie zrozumiał tego, co usłyszał. Donner siedział zmrożony z twarzą bez wyrazu, zaciskając dłonie na oparciach fotela.
– Łyżeczkę do herbaty…? – wybełkotał Seagram ponurym głosem. – Jesteś pewien?
– Ciągle mnie pytasz, czy jestem pewien – odparł Koplin, a jego wymizerowana twarz poczerwieniała z oburzenia. – Jeżeli mi nie wierzysz, to trzeba było wysłać kogoś innego na to zadupie.
– Chwileczkę – odezwał się Donner, kładąc dłoń na ramieniu Koplina. – Nowa Ziemia była naszą jedyną nadzieją. Zapłacił pan za to więcej, niż moglibyśmy od pana oczekiwać. Jesteśmy panu wdzięczni, Sid, naprawdę szczerze wdzięczni.
– Jeszcze nie wszystko stracone – wymamrotał Koplin, walcząc z opadającymi powiekami.
Seagram nie dosłyszał i pochylił się nad nim.
– Coś powiedział, Sid?
– Jeszcze nie przegraliście. Bizanium tam było.
– Jak to, bizanium tam było? – spytał Donner, przysuwając się bliżej.
– Nie ma… wykopali…
– Głupstwa pan opowiada.
– Na zboczu góry natknąłem się na przesiane resztki – powiedział Koplin i zawahał się na moment. – Rozkopałem je…
– Chcesz powiedzieć, że ktoś już wydobył bizanium z Biednej Góry? – spytał Seagram z niedowierzaniem.
– Tak.
– Boże drogi – jęknął Donner. – Rosjanie też na to wpadli.
– Nie… nie… – szepnął Koplin.
Seagram przysunął ucho do jego ust.
– To nie Rosjanie… Seagram i Donner wymienili zdziwione spojrzenia. Koplin lekko zacisnął rękę na dłoni Seagrama.
– To… górnicy… z Kolorado… – wyszeptał, po czym zamknął oczy i zasnął.
Kiedy szli przez parking, w oddali zawyła syrena.
– Jak sądzisz, co on miał na myśli? – spytał Donner.
– To się nie trzyma kupy – niejasno odpowiedział Seagram. – To wszystko w ogóle nie trzyma się kupy.
8.
– Co jest aż tak ważne, że musicie mnie budzić, kiedy mam wolny dzień? – burknął Prewłow.
Nie czekając na odpowiedź, otworzył szerzej drzwi i gestem zaprosił Marganina do mieszkania. Ubrany był w jedwabny japoński szlafrok, twarz miał ściągniętą i zmęczoną.
Idąc za Prewłowem przez salon do kuchni, Marganin fachowym okiem obrzucał meble i pozostałe sprzęty. Osobie zajmującej maleńki, niespełna sześciometrowy pokoik w koszarach, mieszkanie to swym ogromem przypominało wnętrze wschodniego skrzydła letniej rezydencji Piotra Wielkiego. Było tam wszystko: kryształowe żyrandole, gobeliny pokrywające ściany od podłogi aż po sufit, francuskie meble. Oczy Marganina spostrzegły również dwa kieliszki i w połowie pustą butelkę chartreuse na kominku, na podłodze zaś, pod kanapą, parę damskich pantofli, zapewne drogich, wyglądały bowiem na zachodnie. Marganin ukradkiem podniósł pasemko włosów i popatrzył na zamknięte drzwi do sypialni. Ta kobieta musi być niezwykle atrakcyjna. Kapitan ma wysokie wymagania.
Prewłow otworzył lodówkę i wyjął dzbanek z sokiem pomidorowym.
– Z dodatkiem odpowiednich składników, jak to robią Amerykanie, jest wspaniałym lekarstwem na kaca – mruknął. Pociągnął łyk soku i skrzywił się. – No, a teraz mówcie, o co chodzi.
– Wczoraj wieczorem KGB otrzymało pewną informację od jednego ze swoich agentów w Waszyngtonie. Nie potrafią jej zrozumieć i mają nadzieję, że może my rzucimy na to trochę światła.
Marganin zaczerwienił się widząc, że szlafrok Prewłowa się rozsunął i ukazał nagość kapitana.
– Doskonale – powiedział Prewłow i westchnął. – Kontynuujcie.
– Wiadomość ta brzmi: „Amerykanie nagle zainteresowali się zbieraniem skał. Najtajniejsza operacja pod kryptonimem»Plan Sycylijski«".
Prewłow spojrzał na niego znad szklanki „Bloody Mary".
– Cóż to za bzdury? – mruknął. Jednym haustem wypił napój do dna i z trzaskiem odstawił szklankę do zlewozmywaka. – Czyżby towarzysze z naszej wspaniałej bratniej instytucji zgłupieli? – powiedział beznamiętnym, wystudiowanym głosem oficjalnego Prewłowa: zimnym, monotonnym, ale z nieznaczną nutką znudzenia i irytacji. – A wy, poruczniku? Po co zawracacie mi głowę tą dziecinadą? Nie mogliście zaczekać z tym do jutra, kiedy już będę w pracy?
– Ja… zdawało mi się, że to może być ważne – wyjąkał Marganin.
– Naturalnie – stwierdził Prewłow z zimnym uśmieszkiem. – Wystarczy, że ci z KGB gwizdną, a już każdy im nadskakuje. Lecz mnie pozorne zagrożenia nie interesują. Fakty, szanowny towarzyszu poruczniku, liczą się tylko fakty. No, a co waszym zdaniem jest takie ważne w tym „Planie Sycylijskim"?
– Wydawało mi się, że to zbieranie skał może mieć związek ze sprawą Nowej Ziemi.
Minęło prawie dwadzieścia sekund, nim Prewłow się odezwał.
– Możliwe, bardzo możliwe, ale nie mamy pewności, że ten związek istnieje.
– Ja… ja tylko myślałem…
– Myślenie zostawcie mnie, poruczniku – przerwał mu Prewłow, poprawiając szlafrok. – A teraz, jak już skończyliście z tym lekkomyślnym polowaniem na czarownice, pozwólcie, że wrócę do łóżka.
– Ale jeśli Amerykanie czegoś szukają…
– Dobrze, ale czego? – spytał Prewłow oschłym tonem. – Jaki minerał jest dla nich aż tak cenny, żeby musieli go szukać na terytorium wrogiego państwa?