Nawet się nie zdążyłam zastanowić, dlaczego akurat hiszpańska i mignęło mi zaledwie, że właściwszym porównaniem byłby chyba Nobel za moje osiągnięcia w fizyce, z którą nie mam kompletnie nic wspólnego, bo z domu obok wyszedł człowiek i łypiąc w moim kierunku złym okiem, zaczął otwierać bramę. Stałam metr od niej. W eksplozji szczęścia kochałam także człowieka razem z jego bramą. Macając na oślep, otworzyłam lewe okno, bez sensu, człowieka miałam z prawej, w nerwach zablokowałam wszystko, odblokowałam pośpiesznie, otworzyłam prawe tylne, też źle, lewe tylne, łaska boska, że więcej okien do otwierania już nie miałam, trafiłam wreszcie na prawe przednie. Przechyliłam się w prawo.

– Bardzo pana przepraszam, już odjeżdżam!

– Tam dalej też jest droga – poinformował mnie nieco jadowicie.

– Dziękuję bardzo! – wyrwało mi się z wielkim uczuciem. – Wszystkiego najlepszego!

– Słucham? – zdziwił się w telefonie pan Tadeusz. – No, ja rozumiem, ale to nie moja zasługa…

– Nie, to nie do pana, sekundę, ręka mi potrzebna…

Odjechałam, zatrzymałam się kawałek za domem, pozamykałam okna. Odetchnęłam głęboko.

– Niech pan to powie jeszcze raz – poprosiłam – bo może ja mam takie jakieś majaczenia.

– Nic pani nie ma, Wajchenmann nie żyje, został zabity, rozumiem, że o to chodzi…

– Kiedy? Gdzie? Jak? Przez kogo?! Wszystko o tym cudownym wydarzeniu!!!

– To chyba nie w tej chwili, długo by gadać. Wczoraj wieczorem… Jego córka… O, właśnie, to jest pilniejsze, bierze pani tę działkę czy nie?

– Ależ biorę! Wszystko biorę! Nic z tego nie rozumiem, ale nie szkodzi! Gdzie pan jest?!

– Na mieście. Potwierdzę tylko, że pani bierze i zaraz do pani jadę z umową, jeszcze pani zdąży zrobić przelew…

– To już! Za dziesięć minut będę u siebie!

* * *

Parcela pod Lasem Kabackim wpadła mi w oko już dawno i koniecznie chciałam ją kupić. Realizacja chęci napotykała jakieś tajemnicze trudności, tak potężne, że przez długi czas nie zdołałam się nawet dowiedzieć, do kogo ów grunt należy. Brakowało mi siły na sprężystą akcję, poza tym głupia sytuacja denerwowała mnie nieziemsko, w rezultacie zwaliłam całą sprawę na pana Tadeusza, który tuż przed moim wyjazdem zdołał wydoić skądś komunikat, iż jest to własność prywatna jakiejś ważnej osoby, która o sprzedaży na razie nie myśli, aczkolwiek budować się też nie zamierza. Sprecyzował ważną osobę, Wajchenmann, no, jemu pieniędzy z pewnością nie brakowało i niczego sprzedawać nie musiał. Nadzieje mi nieco sklęsły, ale nie zdechły całkiem i proszę, okazało się nagle, że słusznie ostatnim wysiłkiem utrzymały się przy życiu. Cena tylko wydawała się nie do pojęcia.

W obliczu drugiej wieści wymarzony teren zszedł na dalekie tyły.

Manipulacje papierowe przetrzymałam z roziskrzonym wzrokiem i zaciśniętymi zębami, dokonałam przelewu na konto całkowicie mi obcej osoby, o której nie wiedziałam nawet, że istnieje, bo stan rodzinny Wajchenmanna był mi dokładnie obcy, podpisałam się na czymś, nie wnikając w treść dokumentu. Całym jestestwem oczekiwałam deseru w postaci szczegółowych informacji o przepchnięciu podleca na lepszy świat, parcela poszła w zapomnienie.

Wiedza pana Tadeusza na temat cudownego wydarzenia wydawała się, niestety, jakby nieco wybrakowana. Pochodziła z krótkiej wzmianeczki mediów i odrobiny plotek.

– Nie zdążyłem pogadać więcej i dowiedzieć się czegoś, bardzo przepraszam – usprawiedliwił się pan Tadeusz gorąco – bo od rana zajęty byłem załatwianiem tej działki. Pani rozumie chyba, że to jest tylko zabezpieczenie, i tak zakupu nie da się sfinalizować, dopóki nie uprawomocni się testament, w zasadzie dziedziczy córka, ale tam są legaty dla byłych żon i zabezpieczenie roszczeń wspólników…

– Do diabła z córką, żoną i wspólnikami! O zabójstwie chcę! Zaraz… – zainteresowałam się nagle. – Wczoraj go trzasnęli? To skąd już dziś wiadomo, tak szybko, co zawiera testament? Otworzyli go nad trupem?

– A nie, skąd, ale już dawno było wiadomo… no, parę miesięcy, on sam ujawnił treść kilku osobom, w wyniku jakiejś wzajemnej kłótni nastąpiła taka scena… Wyciągnął i pokazał kopię, tę kopię wszyscy obecni czytali, no, a dalej już poszło. Rozeszło się. Nie zmienił później ostatniej woli.

– W każdej chwili mógł złapać kawałek papieru i napisać: „Wszystko żonie” – mruknęłam z powątpiewaniem. – Na świadków upolował dwie osoby z ulicy…

– Nie, zainteresowani pilnowali go. Nic takiego nie nastąpiło, poza tym on nie miał aktualnej żony, z ostatnią się rozwiódł, a córce w każdym wypadku zachowek się należy…

– No dobrze, pies trącał testament, jak było ze zbrodnią? Kiedy, gdzie, jak, kto go znalazł? Detale proszę!

– No właśnie, detali mało. Wczoraj córka do niego dzwoniła, nie odbierał, komórki wyłączone, a wiedziała, że powinien być w domu, zdenerwowała się i pojechała. Zdaje się zresztą, że była na mieście i miała go po drodze, więc wstąpiła. Willa pusta, wszystko otwarte, a on leżał w drzwiach do ogrodu. Zastrzelony. Wezwała pogotowie, a pogotowie wezwało policję. Dziennikarze nie zdążyli, za późno dostali wiadomość, telewizja nie zdążyła tym bardziej i stąd takie skąpe informacje. Więcej niestety nie wiem, tyle się dowiedziałem od córki, bo ją znam, kiedyś byliśmy zaprzyjaźnieni…

Skrzywiłam się okropnie.

– Od córki, od córki… Zawracanie głowy. W środowisku, co się gada, chcę wiedzieć! Niech skisnę, jeśli nie wymyślili już ze dwudziestu podejrzanych, nie ja jedna mu z serca nagłej śmierci życzyłam! Pan zna tych ludzi prywatnie, siedzi pan wśród nich…

– Ja znam raczej dziennikarzy, nie filmowców – zakłopotał się pan Tadeusz. – Z telewizją nie mam…

– Z radiem pan ma! Radio też się cieszy!

Do radia pan Tadeusz nie mógł się nie przyznać. Zaczął coś mówić, przez chwilę nie słuchałam, bo uświadomiłam sobie, że myśl mi lata przerażająco chaotycznie, sama sobie robię śmietnik pod ciemieniem. Pan Tadeusz może być przecież bezcennym źródłem informacji, skoro zna osobiście córkę ofiary, kiedyś się z nią przyjaźnił, jasne, że rozmiary przyjaźni ukryje za wszelką cenę, jako dżentelmen słowa nie piśnie, ale cokolwiek wie, z pewnością od niej! Córka musi wiedzieć więcej, ma prawo być zorientowana na bieżąco. W dodatku bez żartów, coś podpisałam, zrobiłam przelew, niech ja mam pewność, że mienie po ojcu należy do niej i nie szastamy się nim bezprawnie…

Przerwałam panu Tadeuszowi, który chwilowo wpuszczał mnie w maliny, w dodatku krętymi ścieżkami. O, żadne takie, wydarzenie jest zbyt piękne, żeby je zaniedbać!

– Zaraz, panie Tadeuszu, moment. Nie udawajmy idiotów. Nawet nie wiedziałam, że Wajchenmann miał córkę, ona się jakoś nie eksponowała…

– Istotnie, żyła w cieniu, po większej części za granicą, tam nie było bliskich więzi rodzinnych…

– Rozumiem, nie lubili się z tatusiem… Zaraz, a mamusia gdzie? Sam jej sobie chyba nie urodził?

– Dawno nie żyje. To była pierwsza żona.

– A córka jedna? Nie miał więcej potomków?

– Nie miał. Następne związki…

– Czort bierz następne związki, córka ważna. Pan ją znał osobiście, mnie to nie robi różnicy, mógł pan mieć z nią sześcioro dzieci…

– Nie miałem! – krzyknął strasznie pan Tadeusz.

– Nie to nie, mnie nie zależy. Ale znajomość pozostała, co wyraźnie wynika z tego prawa pierwokupu, nienawiści ona do pana żywić nie może, chyba, że ta impreza jest jakimś straszliwym kantem…?

Wpatrzyłam się w pana Tadeusza wzrokiem podejrzliwej Meduzy. Nie przestraszył się wcale.

– Nie jest, mówiłem pani, testament…

– E tam. Sam pan mówił, nikogo w domu nie było, więcej razy tak mogło nikogo nie być, a taki świstek, wszystko dla żony… syna, córki, bezpańskich psów… no, w tym wypadku córki, bo i tak dla niej zachowek… razem z łapaniem świadków pięciu minut wymaga…

Pan Tadeusz zachował przytomność umysłu.

– To nie u nas – rzekł z naciskiem. – Taki świstek zostałby natychmiast podważony, tam w grę wchodzą pieniądze producenta, instytucji, odszkodowania za zerwane umowy, mnóstwo utrudnień, ciągnęłoby się latami…


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: