Zaczął się słaniać i osuwać powoli, poniósł porażkę, zadrwiła z jego uczuć.
I w tym momencie drzwi się otworzyły.
Wypadł na zewnątrz bez zastanowienia, i widząc drobną postać chłopca, poczuł radość i ulgę. Dopiero wtedy zatrzymał się. Tommy'ego prowadziła Olivia, trzymając rękę na ustach chłopca. Nagle puściła go i pchnęła prosto w ramiona dziadka.
Sędzia objął łkającego chłopca, jego własne łzy mieszały się ze łzami wnuka.
– Jestem tu, Tommy, już nie płacz. Jestem tu. Będę przy tobie, nie płacz. Jestem tu, jestem tu…
Ostatnie słowa wyszeptał prosto do ucha chłopca, uspokajając go powoli, lecz skutecznie.
Podniósł wzrok. Głaszcząc chłopca po głowie i przytulając do swojej piersi spojrzał Olivii prosto w oczy.
– No i kto tu jest panem, stary? – Ty.
– Widzę, że się uczysz, Świnio – odparła. Odwróciła się i wyszła zamykając drzwi na zatrzask.
Część czwarta. ŚRODA RANO
Kidnaping – na samym początku słowo to zelektryzowało je, miało w sobie olbrzymi ładunek zagrożenia. Zupełnie nie wiedziały, jak zareagować: nigdy nie miały z czymś podobnym do czynienia. Nigdy nie stały się ofiarami żadnego przestępstwa, ani też nie znały nikogo, kto by nią był. Nikt ich nigdy nie oszukał, nie włamano się do ich domu, nie ukradziono samochodu. Kiedyś, co prawda, w początkach liceum jakiś mężczyzna szedł za nimi aż do domu, ale kiedy matka zadzwoniła na policję, okazało się, że tajemniczym osobnikiem był dorosły, opóźniony umysłowo syn przewodniczącego rady szkolnej. Zabłądził i był całkiem nieszkodliwy, a skończyło się tym, że po kolacji bliźniaczki odprowadziły go do domu.
Tak więc, kiedy próbowały zrozumieć dokładnie, co się właściwie dzieje, obie miały tylko zamęt w głowach. Do tego dołączyło się poczucie winy i złość, gdyż podniecenie i fascynacja wydawały się przeważać nad uczuciem lęku o dziadka i brata. To, co je spotkało, wydawało się tak nieuchwytne, że ekscytacja zdominowała je obie. Krzątały się po kuchni, sfrustrowane prozaicznym zadaniem przygotowania kawy i czegoś do jedzenia, dziwiąc się, jak można być w tej sytuacji głodnym i jak można było kazaćim wyjść z pokoju. Zastanawiały się, czy to zmieni ich całe dotychczasowe życie, ale przede wszystkim były ciekawe, co się teraz stanie.
Karen i Lauren zagotowały wodę na kawę i położyły na tacy coś do jedzenia. Słyszały podniesione głosy rodziców, ale nie były w stanie rozróżnić słów. Wiedziały, że nie należy podsłuchiwać, a to, że stały blisko otwartych drzwi, trudno było uznać za świadome wtrącanie się w nie swoje sprawy.
– Mówią coś o tym, żeby powiedzieć nam prawdę – wyszeptała Karen. – Co to może być?
– Nie wiem. Myślisz, że nam powiedzą? Karen wzruszyła ramionami.
– Oni nigdy nam nic nie chcą powiedzieć, ale i tak zawsze w końcu się wygadają.
– Myślisz, że mają jakiś straszny sekret, który zawsze ukrywali przed nami? – zapytała Lauren wstrzymując oddech. Z nich dwóch to ona była romantyczką.
– Mama i tata? – odpowiedziała Karen obcesowo. Zawsze była bardziej praktyczna, nawet jej głos brzmiał podobnie do głosu ojca. – Daj spokój. Spójrz na nich, na Boga. Czy oni wyglądają tak, jakby w ich życiu były jakieś tajemnice?
– No cóż Lauren, nieświadoma jak bardzo jest bliska prawdy, nie chciała się uznać za całkowicie pokonaną – wszystko jest możliwe. Nie znałyśmy ich w przeszłości. A w dodatku prawie nie rozmawiają o czasach sprzed naszych urodzin.
– Wiesz, byli kiedyś hippisami, jeszcze zanim tata podjął pracę w banku. Pokój, miłość i kwiaty. Pamiętasz to zdjęcie, na którym tata ma długie włosy i babcine okulary, a mama sukienkę w kwiaty…
– …I jest bez stanika. Roześmiały się zgodnie.
Były prawdziwymi bliźniaczkami, nie można ich było odróżnić – miały szczupłe, silne ramiona jak ich ojciec, kasztanowate włosy matki i giętkość gimnastyczek. Grały w szkolnych drużynach piłki nożnej i koszykówki, należały do kółka teatralnego i uczyły się języków obcych. Karen miała zwyczaj ściągać kąciki ust ku dołowi, zaś Lauren – unosić wysoko brwi. Karen lubiła odgarniać rękami włosy do tyłu, a potem mocno potrząsać głową. Lauren, kiedy była zamyślona, stukała lekko palcem w podbródek. Obie nosiły złote łańcuszki ze srebrnymi blaszkami, na których wygrawerowane były ich imiona, ustępstwo wobec osób spoza rodziny, rodzice bowiem nie mieli żadnych kłopotów z ich odróżnieniem. Duncan uważał, że różniły się zwykłym pochyleniem głowy i odcieniem głosu, co pozwalało mu rozpoznać, która z córek przyszła akurat do niego. Megan nigdy nie zastanawiała się nawet nad tym, że ich identyczność mogłaby stanowić jakiś problem. To były jej dzieci i zawsze potrafiłaby natychmiast je rozpoznać.
Jednakże przyjaciele i potencjalni konkurenci często nabierali się – podobieństwo dziewcząt było dla nich wprost porażające. Bliźniaczki uwielbiały to. Chociaż zawsze poruszały się w zgranych grupach koleżanek i kolegów, czy to ze szkoły podstawowej, czy średniej, jednak czuły się najlepiej tylko we własnym towarzystwie. Megan zauważyła, że nieliczne przyjaciółki, którym udało się naprawdę pozyskać zaufanie dziewcząt, niezmiennie należały do kategorii odludków; bliźniaczki potrafiły być szczere jedynie wobec samotników.
– Myślisz, że z Tommym jest wszystko w porządku? – zapytała Lauren. W ich życiu, wypełnionym codziennymi sprawami, była jedna rzecz niezmienna, która przewyższała wszelkie inne – ich brat.
Wiele razy rozmawiały o tej chwili – która miała miejsce lata temu – kiedy przyszła do nich matka i powiedziała im, że nie wiadomo co właściwie jest Tommy'emu, ale jest on inny niż wszyscy.
A ojciec podszedł do tego inaczej. Wziął je na kolację do restauracji, a potem do kina, aż wreszcie, w drodze powrotnej, usiadł z nimi w samochodzie, a one w spokoju i z uwagą słuchały, co mówi:
– Zawsze musicie pamiętać, że obie macie siebie nawzajem, a on jest jeden. Musicie go zawsze bronić, ponieważ on też jest częścią was. W każdej rodzinie są problemy, którym należy stawić czoło, a naszym wyzwaniem jest właśnie Tommy.
Lauren i Karen nigdy nie zapomniały tych słów.
Uważały też, że rodzice zrobili bardzo dużo w sprawie niemocy i apatii Tommy'ego. Zawsze traktowali jego specyficzność jako coś niezwykłego i jedynego w swoim rodzaju. "Tak jakby był bohaterem z książki o wyprawie do niezwykłej czarodziejskiej krainy, jak Narnia czy Śródziemie" – powiedziała kiedyś Lauren. – "Może cały czas, kiedy jest w tej przestrzeni, obdarza wszystkich miłością. Może jest jak Mały Książę, który udaje się w podróż na przelatującym obok meteorze".
Lecz o ile Lauren wydawała się czasem trochę zazdrosna, stosunek Karen do brata był bardziej rzeczowy. Kiedy Tommy miał ataki szaleństwa, kiedy zawodził i krzyczał, rzucał się na podłogę i ciskał o ściany, kiedy płonął z wściekłości na to coś, co toczyło walkę w nim samym, to zawsze Karen, z właściwym sobie kojącym stoicyzmem, potrafiła uciszyć go prawie tak skutecznie jak matka. Po prostu obejmowała go ramionami i szeptała mu do ucha różne słowa, dopóki się nie opanował. Recytowała mu wtedy fragmenty z Ogdena Nasha, z Dziaberłaka i opowiadała różne dowcipy, i to zawsze jakoś hamowało wybuchy brata.
Tommy nigdy nie miał problemu z rozróżnieniem sióstr, nawet wtedy, gdy się przebierały, próbując wprowadzić go w błąd. To była ich ulubiona zabawa, w której nigdy dotąd nie przegrał.
– Na pewno. Ręczę, że żaden kidnaper nie da mu rady. On jest jak taka mała skała. Pamiętasz, jak spadł z huśtawki, gdy miał cztery lata, złamał sobie nadgarstek i nie powiedział o tym nikomu przez dwa dni? Przyznał się dopiero wtedy, gdy ręka pośmiała i spuchła, i mama zaprowadziła go do doktora Schwartzmana.
Lauren uśmiechnęła się.
– Pamiętam. Tylko, wiesz, kiedy ma te swoje odloty, kiedy zamyka się w sobie i nie odzywa się, i siedzi tak patrząc w pustkę, bardzo się o niego boję. Każdy może go wtedy skrzywdzić. A jeśli ma właśnie taki atak, a kidnaperzy tego nie zrozumieją? Mogą go skrzywdzić.