– Jest tam dziadek. Wytłumaczy im wszystko.
– Jeśli mu pozwolą. Przecież jemu też mogą coś zrobić.
– Rany, ty chyba nic nie wiesz o kidnaperach. Nic im nie przyjdzie z tego, że zrobią krzywdę porwanym. Wtedy nie dostaną pieniędzy.
– Wiem. Wszyscy o tym wiedzą. Ale czasami ludzie wpadają w panikę. A założę się, że mają broń. W dodatku mogą się wkurzyć na dziadka – jest zgryźliwy i uparty, i na pewno będzie im się stawiał. O to się boję.
– Gdzie jest cukier i śmietanka?
– Pod twoim nosem, głuptasie.
– A, rzeczywiście.
– A poza tym, nie rozumiem, po co porwali akurat Tommy'ego i dziadka.
– Właśnie, też się nad tym zastanawiam. Zwykle porywają dzieci bardzo bogatych ludzi. Na przykład synów milionerów naftowych. Albo gwiazd filmowych.
– Jak mama i tata im zapłacą?
– Myślę, że chyba mają dość pieniędzy.
– Skąd wiesz?
– Widziałam kiedyś książeczkę czekową ojca, było na niej ponad siedem tysięcy dolców.
– Kidnaperzy na ogół żądają milionów.
– Sądzisz, że tata mógłby je pożyczyć?
– Od kogo?
– Sama nie wiem.
– W każdym razie ciekawe, o co się tak kłócą?
– Taaak. I dlaczego nie zawiadomili policji? Myślałaś o tym?
– Kidnaperzy zawsze uprzedzają, że zabiją porwanych, jeśli zadzwoni się na policję.
– Ale w filmach telewizyjnych i tak zawsze zawiadamia się gliniarzy.
– Tak, wiem. Albo prywatnych detektywów, jak Spensera albo Magnum.
– Myślisz, że to zrobią?
– Nie wiem. Nie sądzę, żeby w Greenfield byli jacyś prywatni detektywi. Nie znam nikogo, kto by tak wyglądał.
– Jak myślisz, będziemy musiały iść jutro do szkoły?
– Nie zastanawiałam się nad tym.
– Biedny Tommy. Założę się, że jest przerażony.
– Taak, chyba tak. Myślisz, że go związali?
– Nie. Najwyżej nogi. Ale pewnie nie wiedzą, jak szybko potrafi biegać.
– Aha, szybciej niż ty, grubasku.
– Zaraz, zaraz, ważymy tyle samo, więc mów za siebie.
– Wcale nie. Ostatnio schudłam prawie trzy kilo, tylko ci o tym nie powiedziałam.
– Nieprawda.
– Właśnie, że tak.
– Założę się, że schudłaś nie więcej niż ten grejpfrut, który zjadłaś…
– W każdym razie Tommy jest szybszy niż my obie.
– A jeśli go zabiją? – W momencie kiedy wypowiedziała te słowa, Lauren położyła rękę na ustach, i szybko dodała: – Nie, nie, lepiej nawet o tym nie myśleć. Nie wierzę, że mogłam to powiedzieć.
– A jeżeli? – zapytała Karen.
Spojrzały na siebie i obie poczuły łzy w oczach. Rzuciły się sobie w ramiona.
– Nie pozwolę im – płakała Lauren. – Nie pozwolę. To taki mały chłopiec, to byłoby niesprawiedliwe.
– Musimy coś zrobić – powiedziała Karen. – Jeśli coś się stanie Tommy'emu, to… Cholera, to niemożliwe, nie pozwolę im!
– Ale co my możemy zrobić?
– Nie wiem, lecz jeśli zrobią Tommy'emu najmniejszą krzywdę, to ja… ja… to ich zabijemy.
– Masz rację. Już nas popamiętają! Pamiętasz, jak Alex Williams pobił Tommy'ego? Dobrze mu wtedy dołożyłaś.
– Nie przyszło mu nawet do głowy, że mogę go uderzyć. Karen uśmiechnęła się.
– Myślą, że jak jesteś dziewczyną i do tego kilkunastoletnią, to nie jesteś w stanie zrobić czegoś takiego. A przecież my nie jesteśmy już takie młode. Mogłybyśmy nawet iść do wojska, gdybyśmy chciały.
– Do tego trzeba mieć osiemnaście lat.
– To zaledwie jeszcze dziewięć miesięcy. A zresztą, przyjmują i młodszych, jeśli tylko rodzice wyrażą zgodę. Pamiętasz tego człowieka, co przyszedł do naszej szkoły, żeby werbować do armii?
– Tak, rzeczywiście.
– Ciii… zauważyłaś?
– Co?
– Uciszyli się. Już się nie kłócą.
– Mamy tam iść?
– Chyba tak.
Ale zanim zdążyły się ruszyć, usłyszały, że ojciec ich wola.
Usiadły na sofie naprzeciwko rodziców. Spokojnie czekały na to, co powiedzą.
Zaczęła Megan.
– Dziewczęta, nie mamy zbyt wiele informacji, ale możemy wam powiedzieć, że Tommy i dziadek zostali porwani przez pewnych ludzi. Nie wiemy, dokąd ich zawieźli, ani czego od nas chcą. Jak dotąd. Dzwonili do taty i rozmawiali z nim tuż przed jego wyjściem z banku. Powiedzieli, że wkrótce znowu się odezwą. Właśnie na to czekamy.
– Czy z Tommym i dziadkiem wszystko w porządku?
– Powiedzieli, że obaj są cali i zdrowi. Nie sądzę, żeby chcieli coś im zrobić dopóki… – zawahała się. – No cóż, nie wiemy, jakie mają plany. Wiemy tylko, że chcą pieniędzy.
– Ile?
– Tego jeszcze nie powiedzieli.
– Dlaczego nie zadzwoniliście na policję? – zapytała Lauren. Duncan westchnął głęboko. Zaczęło się, pomyślał.
– Zagrozili nam, że zrobią krzywdę Tommy'emu i dziadkowi, jeśli zawiadomimy policję. Tak więc, na razie nie chcemy ryzykować.
– Przecież gliniarze wiedzą, jak postępować z kidnaperami…
– Myślicie, że mogłaby tu pomóc policja w Greenfield?
– Może nie, ale policja stanowa albo FBI…
Powiem im, zaraz powiem im wszystko, pomyślał Duncan. Spojrzał na Megan.
– Nie, Lauren, musimy najpierw poczekać.
– Czekaj! Myślę, że…
– Nie sprzeczaj się – przerwał jej Duncan.
Lauren cofnęła się, natomiast Karen nachyliła się do przodu.
– To nie ma sensu. Policja pomoże nam. A jeśli nie będziemy mieli dosyć pieniędzy dla kidnaperów?
– Na razie musimy po prostu poczekać. Ucichły, ale po chwili znowu odezwała się Karen.
– Mamo, dlaczego to wszystko się stało?
– Nie wiem, kochanie. Karen pokręciła głową.
– To wszystko jest bez sensu. W pokoju zapadła cisza.
Karen uniosła się nieco i ujęła rękę Lauren. Siedziały na swoich miejscach, ale Karen czuła się silniejsza, kiedy dotykała siostry. Lauren ścisnęła jej dłoń na znak zachęty.
– To naprawdę nie ma sensu. Myślicie, że jesteśmy wciąż małymi dziećmi i nie chcecie nam powiedzieć prawdy, ale Tommy jest też naszym bratem, a my nic nie rozumiemy. Myślicie, że wolimy nie rozumieć, ale to nieprawda. Myślicie, że nie wytrzymamy tego, ale on jest naszym bratem i chcemy pomóc. A jak to mamy zrobić, jeśli nic nie wiemy?
Lauren zaczęła płakać, jakby żale siostry były też jej żalami. Oczy Karen również wypełniły się łzami.
Megan poczuła ukłucie w sercu. Usiadła miedzy dziewczynkami i objęła je ramionami, przytulając do piersi.
Duncan wstał i usiadł obok Karen również ogarniając ramionami rodzinę.
– Macie rację – powiedział rzeczowym tonem. – Nie powiedzieliśmy wam nawet połowy prawdy. – Spojrzał na Megan. – Powinny wiedzieć – dodał.
Skinęła głową.
– Przepraszam, masz rację. Trzeba im powiedzieć.
Mocno przygarnęła dziewczynki do siebie. Poczuła jednak, że ich mięśnie zesztywniały, a uwagę zwróciły głównie ku ojcu.
– Nie bardzo wiem, od czego zacząć – przyznał – ale na początek udzielę wam kilku informacji. Przyczyną, dla której nie wezwaliśmy na pomoc policji, jest to, że ja, to znaczy my – wasza matka i ja – wiemy, kim są porywacze.
– Znacie ich?
– To kobieta, którą znaliśmy osiemnaście lat temu. Jeszcze zanim wy się urodziłyście.
– Jak to?
– Byliśmy z nią razem w grupie radykałów.
– Co?
– Radykałów. Uważaliśmy się za rewolucjonistów. Chcieliśmy zmienić świat.
– Wy? Niemożliwe!
Duncan wstał z kanapy i zaczął chodzić po pokoju.
– Nie wiecie, jak wtedy było – powiedział. – To wszystko przez wojnę. Była taką niesprawiedliwością, takim złem; cały naród oszalał. Był rok tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty ósmy. Akurat trwała ofensywa Tet, z ciężarówek rozrzucano zdjęcia marines, saperów na terenie ambasady, no i zdjęcie zastrzelonego Wietnamczyka. A potem zabity został Martin Luther King, zastrzelono go, kiedy przemawiał z balkonu w Memphis, i wybuchły zamieszki w Newark, w Waszyngtonie i wielu innych miastach. Ustawiono nawet karabiny maszynowe na schodach Kapitolu. Było tak, jakby losy całego kraju zawisły na włosku. Potem zastrzelony został Bobby Kennedy – przed kamerami, jak w potwornym widowisku telewizyjnym; wydawało się wtedy, że bez przemocy nic już nie można zdziałać. Następnie odbywała się konwencja w Chicago. Nie wyobrażacie sobie co się działo – policja przypominała oddziały szturmowe, a na ulicach pełno było rannej młodzieży. Było tak, jakby oszalał cały świat. Co wieczór w wiadomościach podawano to samo – bomby, zamieszki, demonstracje, no i wojna. Wciąż, bez przerwy. Wojna była wszędzie – chociaż nikt sobie tego nie uświadamiał. Toczyła się tak samo tutaj, jak tam. – Duncan zamilkł na chwilę, a potem cicho powtórzył: – Sześćdziesiąty ósmy. – Głęboko zaczerpnął powietrza, zebrał myśli i kontynuował: – A my tak jej nienawidziliśmy. Uważaliśmy, że trzeba ją skończyć. Próbowaliśmy demonstrować. Ale prowadzili ją nadal. Nikt nas nie słuchał! Nikt! Nie wyobrażacie sobie, jakie to było okropne. Nikogo nie obchodziliśmy! Było tak, jakby wojna stała się symbolem całego przegniłego społeczeństwa. Nic się nie udawało. Wszystko było nie tak. Więc uznaliśmy, że to społeczeństwo musi się zmienić, że trzeba je do tego zmusić. A potem doszliśmy do wniosku, że musimy to społeczeństwo zniszczyć, żeby można było zacząć wszystko od początku.