Przynajmniej mają tam dość czysto ł sucho, pomyślał.

Zauważył koce i to nieco poprawiło mu nastrój. Doszukiwał się w twarzy sędziego oznak stresu i z ulgą dostrzegł jedynie grymas niechęci. Pozwolił sobie na chwilę buntu:

– Ty stary wymagający sukinsynu, daj im popalić.

Byłby szczęśliwy, gdyby sędzia pogonił im kota, oczywiście tylko słownie, z drugiej jednakże strony wiedział, jak może to być niebezpieczne, zważywszy na niestabilność emocjonalną Billa Lewisa. Bill zawsze śmiał się w nieodpowiednich momentach, czasem w kinie zalewał się łzami oglądając idiotycznie ckliwe sceny. Jego psychika falowała w rytm przypływów i odpływów.

Potarł dłonią czoło, jakby wygładzając zmarszczki. Przyjrzał się jeszcze raz Tommy'emu i spostrzegł, że chłopiec wygląda dość zdrowo i ma baczne spojrzenie. To podniosło go na duchu. Nie chciał widzieć smutku i wyrazu zagubienia na twarzy syna. Odetchnął głęboko, próbując przekazać swoje uczucia do pomieszczenia, gdzie trzymano zakładników – "Trzymaj się, Tommy, próbuję wam pomóc, zrobię, co tylko będę mógł. Wyciągnę was z tego".

Odłożył zdjęcie zastanawiając się, czy powinien pokazać je żonie. Następnie podniósł skrawek papieru, który wypadł z koperty. Był to wycinek z gazety, bez daty – nekrolog. Czytał go dwa razy, z rosnącą konsternacją:

ROBERT EDGAR MILLER, lat 39, zmarł 5 września, 1986 roku. Kochający mąż Marty, z domu Matthews, i ojciec dwóch synów, Frederica i Howarda. Pozostawił w głębokim żalu rodziców, pana i panią Miller z Lodi, swego wuja, R.L. Millera z Sacramento, brata Wallace'a z Chicago, dwie siostry oraz wielu krewnych. Uroczystości pogrzebowe odbędą się w kościele Our Mother of the Sacred Redemption w piątek, 8 września o godzinie pierwszej po południu. W południe trumna ze zwłokami zostanie wystawiona na widok publiczny w kościele. Rodzina zwraca się z prośbą o nieskładanie kwiatów lecz o datki na Centrum Weteranów Wietnamu Hrabstwa Orange. Obsługę zapewnia Dom Pogrzebowy Johnsona w Lodi, ulica Baker 1120.

Duncan nie miał pojęcia, kim był Robert Miller, ani co mogło łączyć go z Olivia, a już tym bardziej z nim samym. Zwrócił uwagę na fakt, że mężczyzna zmarł co najmniej dwa miesiące temu i że byli prawie rówieśnikami. Pochodził z Lodi, miasta, w którym mieszkał Duncan przed napadem na bank, ale niewiele mu to wyjaśniło. Domyślał się, że mężczyzna był weteranem z Wietnamu, ale poza tym nic nie wskazywało na jakieś konkretne powiązania z obecną sytuacją. Próbował skojarzyć to nazwisko ze znanymi sobie osobami. Wpatrywał się w wycinek zadając sobie pytania, kim on był i co miał z nim wspólnego? Jak umarł? I co był powodem jego śmierci? Z początku nie wiedział, jak rozpocząć poszukiwania. Następnie wziął słuchawkę, wybrał numer informacji w Kalifornii i otrzymał telefon domu pogrzebowego. Przez chwilę namyślał się, próbując wymyślić jakąś wiarygodną historyjkę, która usprawiedliwiałaby jego zainteresowanie. Czekając na połączenie, zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy od osiemnastu lat dzwoni poza obręb stanu. Poczuł obawę, jakby ktoś z tonu jego głosu mógł odgadnąć, co stało się wtedy, w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym ósmym roku, i jaki on miał w tym udział. Po drugim sygnale odezwał się kobiecy głos.

– Dom Pogrzebowy Johnsona, czym możemy służyć?

– Dzień dobry – powiedział Duncan – Nazywam się… Roger White i właśnie dowiedziałem się o pogrzebie, który państwo urządzaliście we wrześniu. Nie jestem pewien, czy to chodzi o mojego przyjaciela… Byłem dość długo za granicą i od dawna nie miałem z nim kontaktu – to naprawdę straszne…

– Jak brzmi nazwisko zmarłego? – przerwała mu kobieta.

– Robert Miller, to było…

– We wrześniu, teraz sobie przypominam. Mówi pan, że skąd się znacie?

– Z Wietnamu… – zaryzykował Duncan.

– Oczywiście, kolejny weteran. Chwileczkę, sprawdzę w aktach. Wydaje mi się, że nikogo nie aresztowano w tej sprawie.

– Policja?

– Owszem. Czyżby pan nie wiedział, że pan Miller został zamordowany?

– Skądże, pierwsze słyszę.

– Niezbyt dokładnie to sobie przypominam. Chodziło o rabunek. Proszę skontaktować się z Tedem Reece'em z miejscowej gazety. On o tym pisał.

Duncan zapisywał pospiesznie nazwisko, słysząc w słuchawce szelest kartek.

– Wiemy, że był w Wietnamie w Sto Pierwszej Dywizji Spadochronowej w latach sześćdziesiąt sześć do sześćdziesiąt siedem. Zdobył dwie Purpurowe Gwiazdy i jedną Brązową za męstwo w walce. Działał aktywnie w miejscowym "Klubie Łosi" a także w lokalnych drużynach futbolowych. Na pogrzebie było mnóstwo policjantów i wojskowych.

– Pogrzeb był taki okazały?

– Oczywiście, był bardzo popularną postacią. Miał wielu przyjaciół. Ten dziennikarz więcej panu opowie. Więc poznał pan pana Millera w Wietnamie?

– Tak – zełgał Duncan – rzeczywiście.

– Bardzo mi przykro – odpowiedziała kobieta.

Duncan odwiesił słuchawkę przerywając połączenie. Następnie wybrał numer redakcji i poprosił dziennikarza. Ciągle nie mógł zrozumieć, co w ten sposób usiłowała mu przekazać Olivia, nie widział też żadnego związku miedzy swoją sytuacją i zamordowanym mężczyzną.

– Słucham, tu Reece.

– Przepraszam pana – zaczął Duncan – nazywam się White, właśnie wróciłem do kraju po dłuższej nieobecności i dowiedziałem się, że zamordowano mojego starego przyjaciela. Personel w domu pogrzebowym poradził, żeby zwrócić się do pana po informacje w sprawie śmierci Roberta Millera.

– Chodzi o tego ochroniarza? – Tak.

– Więc się znaliście?

– Z wojny. Sto Pierwsza Spadochronowa.

– Rozumiem. Przykro mi, że tak się to skończyło…

– Co się stało?

– Miał chłop pecha. Dobrze, że nie było z nim żony i dzieciaków. Wyjechały na tydzień z miasta, by odpocząć przed szkołą, a on został sam w domu. Gliniarze uważają, że ktoś zapukał do jego drzwi, a on otworzył i wpuścił do środka napastników. Zmusili go do otwarcia sejfu i opróżnili go. Potem przeczesali dom. Facet miał piękną kolekcję broni, łącznie z automatyczną. O dziwo, miał na wszystko pozwolenie. Gliniarze twierdzą, że za każdą sztukę sprzedaną na czarnym rynku można dostać tysiące. Wygląda na to, że po dokonaniu rabunku skosili go serią z automatu we własnym domu. Cholerna jatka… Przepraszam.

– To nic – powiedział szybko Duncan – proszę mówić dalej.

– Niewiele mam do powiedzenia. Usiłował dostać się do biurka, gdzie miał schowany pistolet. Nie był typem faceta, który poddaje się bez walki, wszyscy mogą to potwierdzić. Napastnicy uciekli wkrótce po zabójstwie. Poza bronią ukradli jeszcze kilka inych przedmiotów, w tym rudą perukę jego żony. Wpadło im w ręce jakieś siedem tysięcy. Miller zawsze trzymał w domu grubszą gotówkę, co nie było zbyt mądre. Był jednym z szefów w firmie ochroniarskiej – doszedł do tego szczebel po szczeblu, od prostego dozorcy. Jego dom miał wymyślny system alarmowy. Ale elektronika nie jest warta funta kłaków, jeśli sam otwierasz drzwi mordercy. Właśnie to nie dawało spokoju policji. Czemu w ogóle otworzył drzwi.

– Może znał zabójcę?

– Tak sądzono, ale wszyscy podejrzani mają alibi. Facet był zresztą z tych, którzy są więcej warci dla rodziny żywi niż martwi. Nie miał też wykupionego jakieś szczególnie dużego ubezpieczenia.

– Więc nikt nic nie widział ani nie słyszał?

– Mieszkał w dzielnicy willowej, a tam domy są od siebie oddalone. Pewien policjant mówił mi, że broń, z której go zabili, prawie nie robi hałasu i dlatego nikt nic nie słyszał. Najwyżej cichy odgłos przypominający rozdzieranie płachty papieru. Była zresztą noc.

Duncan nie wiedział już, o co pytać. Wyobraźnia podsuwała mu obraz Olivii stojącej w drzwiach domu tego człowieka, czekającej cierpliwie na otwarcie i wpuszczenie do środka. Wiedział, że udałoby się jej to. Kto zresztą odmówiłby pomocy przystojnej, dobrze ubranej kobiecie w średnim wieku, nawet obcej. Wystarczyłby rzut oka przez wizjer i drzwi stawały otworem. Mieszkaniec mógłby jedynie zastanawiać się przez chwilę, co ją tu sprowadziło, i nie zaprzątać sobie tym więcej głowy.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: