– Już to zrobiłeś. To cena za moje życie, życie Emily, nas wszystkich. Sam wyznaczyłeś cenę za swoją własną wolność osiemnaście lat temu. Wtedy nie sprawiło ci to specjalnych kłopotów. Teraz również nie powinno.

Spojrzała na zegarek.

– Czas ucieka – zauważyła – jeszcze ostatni telefon. Przysunęła do siebie aparat i wybrała numer. Kiedy Ramon się odezwał, powiedziała:

– Już prawie koniec. – Oczy miała cały czas utkwione w Duncanie. Odłożyła słuchawkę, robiąc to z umyślną powolnością, dając mu odczuć gotującą się w niej nienawiść. Sięgnęła do torebki i wyjęła zwykłą białą kopertę. Wręczyła ją Duncanowi. – Wewnątrz jest informacja, która cię zainteresuje. Dowiesz się z niej, że traktuję wszystko serio. A także co zrobię, jeśli nie otrzymam wystarczającej satysfakcji. – Jej uśmiech zmroził go. – Jeśli zdradzisz.

Wstała z krzesła.

Duncan obserwował ją z uczuciem bezsilności i przerażenia.

– Skąd mam wiedzieć… nie wiem ile…

Przecięła jego jąkanie jednym gestem.

– Posłuchaj, co ci powiem. Sprawa terminu jest prosta. Dzisiaj mamy środę. Przypuszczam, że odszyfrowanie mojej wiadomości zajmie ci cały dzień, więc lepiej zabierz się do tego od razu. To jednocześnie wyjaśni kwestię mojej wiarygodności… – Spojrzała na niego pałającym wzrokiem. – Daję ci jeden dzień.

– Tylko jeden! Nie zdążę…

– Niech będzie, Duncanie – powiedziała z uśmiechem Kota z Cheshire. – Będę rozsądna. Dam ci dwa dni. Tak chyba będzie sprawiedliwie. Dwa dni robocze na zebranie… – Zastanawiała się przez moment. – To rzeczywiście interesujące, ile uda ci się zebrać. Czy dość dużo? Może wystarczy ci tylko na jedną pozycję. A może cena wzrośnie i trzeba będzie znów negocjować. Może, może, może. Może wpadnę w popłoch. Musisz się liczyć z tym, że bardzo nie chcę wrócić do więzienia i zrobię wszystko, żeby do niego nie trafić ponownie. Czy rozumiesz, co do ciebie mówię?

– Chyba tak.

– Znaczy to, że gdy tylko się dowiem, że grasz nieczysto, oni zginą. – Zrobiła pauzę. – Umrą, przestaną żyć, koniec z nimi. Zrozumiałeś?

– Tak.

– Dobrze. Zbierz pieniądze. Dużo pieniędzy. Wszystko. I to szybko.

– Spróbuj mnie zrozumieć, to nie jest takie proste, nie mam przecież wolnej gotówki. Wszystko jest w akcjach, inwestycjach, zamrożone. Nie dam rady zlikwidować tego w ciągu dwóch dni i wręczyć ci pieniędzy. Zrobię to, oczywiście, ale to musi trochę potrwać, nie mogę inaczej…

– Możesz, sukinsynu. Wbiła w niego wzrok.

– Ciągle nic nie rozumiesz?

– Nie, chyba nie.

– Nie spodziewam się, że sprzedasz wszystko, co posiadasz, w dwa dni. Ani że pozbędziesz się akcji, spieniężysz fundusz emerytalny i tak dalej. To rzeczywiście byłoby nierealne. Dwa dni nie wystarczyłyby na to z pewnością. – Uśmiechnęła się. – Na pewno byś się nie wyrobił.

– Więc jak?…

– Odpowiedź jest przecież prosta, Duncanie.

– Nie rozumiem…

– Ukradnij forsę.

Opadł na fotel, niezdolny do wypowiedzenia słowa. Olivia pochyliła się nad biurkiem, przybliżając swoją twarz do jego twarzy. Owiał go jej palący oddech.

– Ukradnij ją, skurwielu. Obrabuj bank. Wyprostowała się, patrząc na niego z góry.

– Dokończ to, co zacząłeś osiemnaście lat temu. – Postąpiła o krok do tyłu i uczyniła szeroki gest. – Obrabuj swój własny bank – powiedziała.

W następnej chwili już jej nie było.

Część szósta. ŚRODA PO POŁUDNIU

Po wyjściu Olivii Duncan siedział za swoim biurkiem jak przyrośnięty. Nie miał pojęcia, jak długo tkwił nieruchomo – pięć minut, piętnaście, pół godziny. Czas nagle przestał płynąć. Czuł się, jakby zapadł na jakąś tropikalną gorączkę – twarz go paliła, pot lał się z czoła, ręce dygotały mu jak w febrze.

Obrabować bank!

Stan oszołomienia, w jakim się znajdował, przerwał dźwięk telefonu. Patrzył przed siebie nierozumiejącym wzrokiem, jakby aparat przywoływał go do rzeczywistości. Wyciągnął rękę, ale zatrzymał się, pozwalając, żeby zabrzęczał jeszcze raz, jak rozzłoszczony komar. Wreszcie zmusił się, by podnieść słuchawkę.

– Słucham – powiedział bezosobowo.

– To ty, Duncan?!

– Tak – odpowiedział, jakby się budząc ze snu. – Megan? Co się stało?

– On tu był, Duncanie!

– Kto? O kim mówisz? Kto był u ciebie?

Podniósł się nagle zza biurka, poruszony niepokojem w głosie żony.

– Bill Lewis! Myślałam, że on nie żyje. On jej pomaga, Duncanie! Razem porwali Tommy'ego!

– Bill Lewis? – Duncan poczuł, że traci do reszty panowanie.

– Groził, że zabije Tommy'ego. Że zabije dziewczęta i ciebie, jeśli nie spełnimy ich żądań. Oni działają razem. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Prawie się nie zmienił, może tylko…

– Jesteś pewna, że to Lewis? Przecież wtedy zniknął.

– To był on. Przeraził mnie. Zachowywał się zupełnie inaczej niż wtedy…

– Jest razem z Olivia?

– Tak. Oni to razem wymyślili.

– Wielki Boże, i kto jeszcze?

– Nie wiem – zaszlochała.

– Bill Lewis to dzikus. – Duncan przypomniał go sobie siedzącego w kuchni w Lodi, celującego z nie naładowanej czterdziestkipiątki i pociągającego raz za razem za spust. Pamiętał szczęk zamka i kpiący śmiech, gdy przestraszony Duncan poderwał się na nogi i nawrzucał mu. – To psychopata i tchórz – powiedział bez zastanowienia. – Zastrzeliłby każdego, kto odwróciłby się do niego plecami.

– Nie, to niemożliwe, Duncanie. Był wtedy po prostu spięty, wszyscy byliśmy, ale nie był złym człowiekiem…

– Przecież powiedziałaś, że cię przeraził…

– Rzeczywiście. Przepraszam. Boże, sama już nie wiem co mówię.

– Czego chciał?

– Rozbił zdjęcie Tommy'ego. Powiedział, że go zabije.

– Nie przy Olivii. Przynajmniej tego nie musimy się obawiać. Zawsze trzymała go pod pantoflem. Robił tylko to, co chciała.

– Myślałam, że nie potrafię bać się jeszcze bardziej, ale myliłam się. Już nie wiem, co robić.

– Megan, weź się w garść. Gdzie są dziewczęta?

– Pojechały po mleko.

– Co takiego?!

– Koniecznie chciały wyjść, nie przypuszczałam, że… To było zanim on przyszedł.

Duncan odetchnął głęboko, żeby uspokoić łomotanie serca.

– Dobrze. Kiedy przyjadą, nie pozwalaj im nigdzie wychodzić, póki nie wrócę. Nie otwieraj drzwi nikomu, kogo nie znasz osobiście…

Urwał na myśl o własnej głupocie. W tym sęk, przecież znali swoich prześladowców osobiście.

– Czy wracasz już do domu? – zapytała Megan.

– Niedługo. Mam jeszcze coś do roboty…

– Co?!

Podniósł kopertę, którą zostawiła mu Olivia.

– Dostałem od niej pewną wiadomość. Muszę ją jeszcze rozgryźć. Zażądała tego. Nie wiem, o co chodzi i ile czasu mi to zajmie.

– Czy powiedziała ci, ile mamy zapłacić za powrót Tommy'ego do domu? Zamilkł na chwilę, usłyszawszy w głosie żony przerażenie.

– Coś w tym rodzaju. – Wyjaśnię ci, kiedy wrócę do domu. Pilnuj dziewcząt i trzymajcie się. Niedługo będę.

– Błagam cię, pospiesz się.

– Będę się spieszył.

Rozłączył się i wziął do ręki kopertę. Megan jest na granicy histerii, pomyślał. Nie miał pojęcia, co pocznie, jeśli żona załamie się nerwowo. Potrząsnął głową, niepewny, co będzie, jeśli i on straci głowę. Westchnął głęboko.

– No dobra, Olivio – powiedział głośno. – Zagram w tę twoją pieprzoną grę.

Ten akt odwagi przyszedł mu znacznie łatwiej teraz, kiedy jej już nie było i nie patrzyła mu prosto w oczy. Szkoda, że takie riposty zawsze przychodzą do głowy poniewczasie.

Otworzył kopertę i wysypał zawartość na biurko. Natychmiast zauważył fotografię Tommy'ego i sędziego Pearsona. Spojrzał w przerażone oczy syna, doznał uczucia, jakby ktoś przeszywał mu serce szpikulcem do lodu. Trzymał zdjęcie w drżących dłoniach, zmuszając się do uważnego studiowania. Zostało zrobione polaroidem. Sędzia trzymał przed sobą poranną gazetę. Zdjęcie nie różniło się wiele od innych, oglądanych tyle razy w dziennikach telewizyjnych. Próbował rozpoznać pomieszczenie, w którym byli przetrzymywani – wyglądało na strych, można było rozróżnić ciemne belki zbiegające się u szczytu.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: