– O kurwa! – zachrypiał Wieloch, patrząc na poplamiony kawą napis: „Nic nie przeraża weterynarza” na swoim T-shircie. – Przepraszam za zamieszanie. Nie lubię tych skurwysynów.
– A już chciałem zapytać – Kulesza szukał pod stołem swojego papierosa, który poleciał tam wraz z popielniczką – po co panu ta szufelka…
– Gdzieś tutaj mają gniazdo – pobladły Pater przyglądał się uważnie krytemu eternitem dachowi, szukając tam widocznych dziur. – To już trzeci dzisiaj…
– Przylatują do lampy. – Kulesza znalazł papierosa i zaciągnął się chciwie. – One przylatują do światła. Miałem je kiedyś u siebie na działce. Nie mogłem wieczorem nawet piwa wypić przy zapalonym świetle…
– To nie jedyna atrakcja mojego wspaniałego mieszkania – zaczął zrzędzić Pater, wyraźnie roztrzęsiony. -Patrzcie na tę deskę zamiast szyby. No, ale dobrze… Masz rację, Kulesza. Gasimy światło i kończymy tę odprawę. Na czym to ja skończyłem?
– Zadał szef dwa pytania. – Kulesza wycierał papierem toaletowym kawę rozlaną na blacie stołu. – Czy morderstwo Seredy coś nam przypomina i kogo morderca teraz naśladuje? Kogo teraz naśladuje, tego nie wiemy, bo nie wiemy w ogóle, kim był morderca z Jelitkowa.
– Widzę, że nic nie jest w stanie cię zdekoncentrować – odparł Pater i uśmiechnął się chyba po raz pierwszy tamtego dnia.
– Staram się, jak mogę.
– Oczywiście, że przypomina sprawę Jelitkowa z dwa tysiące trzeciego – wtrącił się Wieloch, który lustrował podejrzliwie dziury pod okapem domku. – Ale tylko częściowo. Wtedy zamordowano dwie dziewczyny, z których jedna miała wytatuowaną różę, ale druga już nie… Teraz we Władku tylko jedną.
– To prawda. – Pater ułożył szerszenia na murku obok jego dwóch martwych kolegów. – Jeśli Naśladowca imituje mordercę z Jelitkowa, to robi to niedokładnie. Ale on w ogóle bardzo się zmienia. Najpierw zapowiadał precyzyjnie swe kolejne zbrodnie. Seredę natomiast zabił po bardzo enigmatycznej zapowiedzi: „Pora pooddychać jodem”. Poza tym okoliczności zamordowania Seredy różnią się od sprawy z Jelitkowa. Tam były dwie dziewczyny, tu jedna. To są pytania, na które nie mamy odpowiedzi. Ale zakładamy, że to Naśladowca zabił Seredę. Tu, we Władysławowie.
Pater zamknął oczy i ujrzał dwa nagie kobiece ciała na stalowym stole sekcyjnym. Jelitkowo 2003. To brzmiało jak nazwa jakiejś cyklicznej imprezy plażowej. Władysławowo 2007. Nowa edycja Jelitkowa. Nowa edycja zbrodni z różą na pośladku. Różą, która miała być ozdobą, a stała się piętnem. Przełknął ślinę. Czul, że napiętnowany był ktoś jeszcze. On sam. Nagle w te rozmyślania wdarł się złowrogi dźwięk. Szerszeń krążył między ich głowami jak śmigłowiec w filmie Ridleya Scotta Helikopter w ogniu.
– Bezczelnie! On zamordował wyzywająco bezczelnie! – wykrzyknął Pater, czując, że ogarnia go furia. – Prawie na naszych oczach! I w samym centrum tego pierdolonego bazaru, jakim jest to miasto!
Szerszeń odleciał, jakby nie chciał się narażać rozsierdzonemu Paterowi. Ten ciężko oddychał. Wieloch spojrzał na niego ze zdziwieniem. W takim stanie nie widywał go zbyt często. Przekleństw zaś w ustach Patera nie słyszał prawie nigdy. Wieloch tłumaczył sobie wzburzenie Patera nalotem szerszeni, natomiast Kulesza – nieudaną darłowską randką. Żaden z nich nie miał racji.
Do roboty – powiedział Pater zimno i cicho. – Kulesza, dzięki informacjom, jakie nam dzisiaj przedstawiłeś o tym mieście, wiemy, od czego zacząć. Ty dzwonisz do komendanta Banaszka…
– Banasiuka – poprawił go Kulesza.
– Tak, Banasiuka – powtórzył Pater. – Dzwonisz do miejscowego komendanta Banasiuka i przesłuchujecie prostytutki. Możliwe, że Sereda była wakacyjną cichodajką. Profesjonalistki nie lubią taniej plażowej konkurencji. A kawałek piasku osłoniętego parawanem to miejsce na nierząd wcale dobre. Może jakaś dziwka coś wiedziała o Seredzie. Albo z kim się umawiała na plaży. Może jakaś ją śledziła, chcąc ukarać nieuczciwą konkurencję?
– Wieloch – Pater wymierzył palcem w drugiego podwładnego – ty, po stosownym zawiadomieniu Banaczka… Banasiuka, zmontujesz teraz jak najliczniejszą ekipę przepytującą. Zaczniecie od samochodów, w których jak to dzisiaj ładnie ująłeś – zwrócił się do Kuleszy – koczują kandydaci na wczasowiczów, czekający na wolne miejsca w pensjonatach. Potem przepytacie innych koczowników, tych, którzy nocują na plaży. Jesteś szefem tej grupy. Masz na to dwa dni. Pojutrze o ósmej rano odprawa – spojrzał z niechęcią na swoje biuro i mruknął – odprawa u mnie. Piotrek przepytuje dziewczynki, a Rafał plażowych i samochodowych nomadów!
– Ładna mi sprawiedliwość – powiedział Wieloch, kręcąc głową. – Piotrek na dziewczynki, a ja do piachu! A pan co będzie robił?
Pater odchylił się na krześle tak daleko, że nogi mebla niebezpiecznie zatrzeszczały. Wpatrywał się przez chwilę w Wielocha nieruchomym wzrokiem.
– Wiesz co, Wieloch – powiedział tonem, który nie zapowiadał niczego dobrego – mógłbym na ciebie krzyknąć: „To nie twoja sprawa! Zasuwaj do roboty!” Mógłbym tak zrobić… Pewnie by tak zrobił ten człowiek, którego cała komenda nazywa „Bucem” i „Antypaterem”. Ale ja się dzisiaj zmieniłem. Jestem innym człowiekiem. Wiesz dlaczego? Bo ta sprawa będzie moją ostatnią. A jako taka jest wyjątkowa. I ludzi, którzy ze mną pracują, też będę traktował wyjątkowo. Dlatego odpowiem ci, Rafale. Idę na drinka do baru na plaży. Do tego, obok którego znaleziono Annę Seredę. Słyszałem, że podają tam dobre drinki w wydrążonych ananasach.
Popatrzył na swoich oniemiałych podwładnych i wstał.
– Ale zanim tam pójdę, chciałbym, żebyśmy coś wspólnie zrobili.
Wszedł do pokoju. Wieloch i Kulesza widzieli, jak ich szef przechyla się przez łóżko, a potem prostuje. Gdy zjawił się ponownie na tarasie, trzymał w dłoni butelkę, z której skapywały krople, niewątpliwa pozostałość po stopniałym lodzie.
– W zasadzie – Pater otworzył butelkę i nalał do trzech plastikowych kubeczków – powinienem zaproponować wam to już dawno temu. Ale może dobrze się stało, że nastąpi to teraz. W wyjątkowych okolicznościach… Krótko mówiąc… – Czuł, że mówi coraz mniej składnie. – Jarek jestem. Zresztą wiecie – sztucznie się roześmiał – jak mam na imię, a ja wasze też pamiętam.
Zapadła cisza. Wieloch drapał się po głowie oblepionej rudymi lokami i nie wiedział, czy stuknąć się z szefem plastikowym kubeczkiem. Kulesza nerwowo sięgnął po papierosa. Z sanitariatów wyszli młodzi sąsiedzi Patera. Obejmowali się i śmiali wesoło. Chłopak miał na sobie tylko kąpielówki, dziewczyna – żółte bikini, które świetnie kontrastowało z jej opalonym ciałem. Skóra obojga lśniła od wody. Ręczniki wisiały na werandzie. Nawet nie udawali, że poszli tylko wziąć prysznic.
– Jeśli ta sprawa jest wyjątkowa – powiedział Kulesza bardzo poważnie – to pozwoli pan… pozwolisz, że zadam wyjątkowe pytanie.
– Pytaj, o co chcesz. – Pater kiwnął głową. – Nie odpowiem ci tylko na pytanie o rozmiar buta. Przymierzam zawsze na oko.
– Byłeś na zwolnieniu – ciągnął Kulesza – i nie musiałeś tutaj przyjeżdżać. Stary nieraz groził, że pana… ciebie, cytuję, „wypierdoli z roboty”. Ale nikt tych gróźb nie brał nigdy serio. Kiedy pojawiła się sprawa Naśladowcy i cała policja na Wybrzeżu dostała sraczki, a u Starego zainstalowała się grupa mędrców, psychologów i językoznawców, ty w najlepsze zaszyłeś się w jakimś uroczym miejscu i czekałeś, aż nadejdzie pora uroczego urlopu. To dlaczego teraz przyjechałeś, w dodatku pełen energii, i wydajesz polecenia na prawo i lewo? Znałeś Annę Seredę czy co?
– Powiedziałeś „naśladowca”, tak? – zapytał Pater i nagle zaczął mówić krótkimi, urywanymi zdaniami: -Naśladowca naśladuje. Kogo? Może samego siebie. Zrozum, chłopie! A jeśli morderca z Jelitkowa i morderca Anny Seredy to jedna i ta sama kanalia? Dlatego tu jestem. A teraz – położył Wielochowi i Kuleszy dłonie na ramionach niczym trener podczas narady z zawodnikami – bierzemy się do roboty.
Zapadła cisza. Po minucie Wieloch i Kulesza uznali, że już czas na nich. Wstali, szurając krzesłami. W ośrodku „Fregata” tętniło życie. Donżuan i pani w afrykańskiej spódniczce wychodzili gdzieś razem. Chłopaki słuchający techno stukali się puszkami. Ofiara solarium wychodziła z wnuczką na tańce. Główną i jedyną wewnętrzną drogą sunął mocno pijany facet, w którym Pater rozpoznał mężczyznę wyciskającego sobie w południe pryszcz na policzku.