– Tak to jest – odparł Pater w zamyśleniu.
Brzyski, widząc roztargnienie Patera, zamilkł. Nie miał do niego żalu, że ten nie podtrzymuje rozmowy. Wiedział, ile dla Jarka znaczy sprawa, dla której przyleciał do Wrocławia. Mało który policjant jest rozmowny, kiedy ważą się jego losy zawodowe
Był duszny letni wieczór. Wsiedli do kilkuletniego służbowego forda mondeo, zaparkowanego mimo zakazu przed wejściem do hali odlotów. Umundurowany policjant stał przed autem z bloczkiem mandatów. Na widok Brzyskiego kiwnął głową. Ten uścisnął mu rękę, uruchomił silnik i wolno ruszył, sunąc wśród ludzi z wyładowanymi wózkami bagażowymi i prawie się ocierając o taksówki. Wyjechali w końcu z lotniska i ruszyli szybko pustą i dobrze oświetloną drogą w stronę centrum miasta. Brzyski opuścił szyby. Do wnętrza wtargnęło parne powietrze.
– Zaraz włączę klimę – przerwał milczenie. – Niech się tylko trochę przewietrzy.
– Powiedziałeś mi przez telefon – Pater nie zareagował na tę zapowiedź – że wyschniętego trupa z tartaku wasi medycy sądowi zidentyfikowali jako Jana Mielnika, emerytowanego nauczyciela, lat pięćdziesiąt sześć, podejrzanego o mord w Jelitkowie. To brzmiało tak konkretnie i rzeczowo, i tak mnie zelektryzowało, że nie zadałem ci kilku pytań. Na jakiej podstawie go zidentyfikowano?
– Odciski palców. Wprawdzie facet wysechł na wiór, ale nasi magicy, nie medycy, ale właśnie magicy sądowi – Brzyski był bardzo zadowolony ze swojego grepsu – sprawili, że opuszki palców nadawały się, że tak powiem, do użytku daktyloskopijnego. I znaleźliśmy takie odciski w kartotece z roku 1971.
– W jaki sposób ta sprawa trafiła do was?
– Sami poprosiliście o pomoc. – W głosie Brzyskiego dało się wyczuć ton świadczący o przekonaniu o wyższości kryminologów z Dolnego Śląska nad tymi z Pomorza.
„Swoją drogą będę musiał o to zapytać Kwiecińskiego”, pomyślał Pater.
– Jak Mielnik znalazł się w kartotece?
– Był wówczas studentem Politechniki Wrocławskiej. Nielegalnie przekroczył granicę czeską. Wpadł kilka kilometrów za Niemojowem, za przejściem w Kotlinie Kłodzkiej. Złapali go Czesi. Dostał dwa lata w zawieszeniu. Natychmiast wylali go z uczelni, wylądował w wojsku, a potem skończył studia zaoczne. Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Opolu. Kierunek: wychowanie praktyczno-techniczne. Mniej więcej od końca lat siedemdziesiątych, nie pamiętam dokładnie od którego roku, uczył zetpete w dwóch wrocławskich podstawówkach. Prawdopodobnie samotny, bezdzietny. Najbliższa rodzina to jeden kuzyn, który od lat nie utrzymywał z nim kontaktów. Dobra opinia z pracy i wśród sąsiadów. Spokojny, niekonfliktowy. Rok temu przeszedł na wcześniejszą emeryturę. Nie dorabiał nigdzie. Tyle o nim wiemy.
– Miał jakąś rodzinę? Kto zgłosił zaginięcie?
– W tym rzecz, że nikt. Facet był sam jak palec. Mówiłem już: dobra opinia z pracy i wśród sąsiadów. Raczej nie pracował na czarno. Tyle o nim wiemy. A właściwie… – Brzyski zawahał się -…tyle wiedzieliśmy.
– To znaczy?
– To znaczy, że gdy otworzyliśmy jego mieszkanie i natknęliśmy się na… sam zresztą zobaczysz – Brzyski uśmiechnął się tajemniczo. – Wtedy sprawdziliśmy dokładniej. Facet przeżył straszną tragedię. Jego córka chciała popełnić samobójstwo. Jej chłopaka nie odratowali, a ona… ona wegetuje bez świadomości w ośrodku opieki. Warzywo. Rozumiesz?
Pater przytaknął.
– Po tym wszystkim od Mielnika odeszła żona, a on sam zdziwaczał. Podobno pogłębiło się to kilka lat temu…
Pater drgnął. „Kilka lat temu zdarzyło się Jelitkowo”.
– Porozmawialiśmy w szkole trochę dłużej. Mielnik często brał zwolnienia, ale uczył takiego przedmiotu, że mało kogo to obchodziło. Powiedzieli mi jednak, że gdyby sam nie przeszedł na emeryturę, toby się go pozbyli.
– A teraz mi powiedz o tych zdjęciach. – Pater przyglądał się rozświetlonym betonowym blokom jakiegoś osiedla i wyrostkom, którzy na przystanku autobusowym skandowali: „Ry-siu Ta-ra-sie-wicz!”. – Pamiętam, że już mi o tym mówiłeś, ale zrób to raz jeszcze. Muszę zebrać myśli.
– Niczego ci nie będę mówił. – Brzyski uśmiechnął się lekko. – Sam zaraz wszystko zobaczysz.
Ford skręcił w wyboistą uliczkę i zatrzymał się pod małym sklepem, który był wciśnięty między dwa identyczne czteropiętrowce. Brzyski zgasił silnik i wysiadł z auta.
– To blok Mielnika. – Wskazał palcem na wysoki budynek, wznoszący się nad nimi jak czarna wieża. – Mieszkał tu od połowy lat osiemdziesiątych. Wcześniej tułał się po hotelach robotniczych, które częściowo opłacało mu kuratorium.
Na dole wieżowca mieściła się poczta i sklep fotograficzno-papierniczy. Weszli do klatki. Chwilę czekali na windę. Jej wnętrze pokrywały bazgroły i nalepki wielbiące Śląsk Wrocław. Pater przypomniał sobie, że Ryszard Tarasiewicz, opiewany przed chwilą na przystanku, jest trenerem drużyny piłkarskiej wrocławskiego klubu. Policjant uśmiechnął się szeroko. Jako kibic Lechii Gdańsk czuł sympatię do wrocławskiej piłki nożnej. A poza tym w tej chwili czuł sympatię do każdego klubu w Polsce. I do całego świata. Zbliżał się do rozwiązania najważniejszej sprawy.
Winda zatrzymała się na piętnastym, ostatnim piętrze. Brzyski poprowadził Patera do drzwi mieszkania. Otworzył je, lecz nie wszedł do środka. Sięgnął do kieszeni marynarki i podał koledze lateksowe rękawiczki.
– Nie pozwoliłem niczego ruszać, dopóki nie przyjedziesz. Dyktafon Mielnika leży nieodsłuchany, jego pamiętnik nie był otwierany. To robota dla ciebie. Znasz się dobrze na komputerach? Potrafisz wszystko odczytać z twardego dysku czy mam ci kogoś przysłać do pomocy?
– Zobaczymy. Jeśli nie dam sobie rady lub będą jakieś hasła albo zabezpieczenia, poproszę cię o przysłanie komputerowca.
– Jadę do domu. Jakby co jestem pod komórką. Dzwoń, kiedy chcesz albo kiedy mam cię stąd zabrać.
– Dzięki, Jacek.
– Nie dziękuj. Morderstwo w Jelitkowie to twoja sprawa. I ty ją zakończysz. – Brzyski się uśmiechnął. – Pamiętaj o przysłudze oddanej ci przez przyjaciół.
– Masz to u mnie. – Pater wciągał za ciasne rękawiczki.
– Dobrze, że to wszystko trafiło akurat na Wrocław i na ciebie, a ty pamiętałeś nasze rozmowy w Legionowie.
– To żaden szczęśliwy traf, Jarek – Brzyski spojrzał uważnie na kolegę. – Zadzwoniłby do ciebie pierwszy lepszy policjant, który by wszedł do tego mieszkania. Mógłby ciebie nie znać i nie wiedzieć nic o tej całej sprawie, a i tak by do ciebie zadzwonił. Chyba że byłby ślepy. Wiesz, czyje zdjęcie z podpisem wisi na jednej ze ścian obok zdjęć tych dziewczyn z Jelitkowa? Twoje.
28
Piąta nad ranem. Parna noc zamieniła się w parny dzień. Mieszkanie Mielnika było oświetlone przez wschodzące słońce. Czerwona poświata raziła zmęczone, opuchnięte oczy Patera.
Nie wiedział, jak nazwać targające nim uczucie. Mógł je tylko porównać do kacowej depresji – kiedy po pijackich euforiach nadchodzi bolesny bezwład i wściekłość na samego siebie; świadomość, że alkohol najpierw uwiódł, a potem rzucił w błoto. Pater, kiedy otrzymał wiadomość z Wrocławia, że człowiek z tartaku został zidentyfikowany, a w jego domu znaleziono materiały wskazujące, że śledził zamordowane w Jelitkowie Karolinę Lisowską i Agnieszkę Bagińską, pozwolił się uwieść nadziei, więcej: pewności. Że oto zbliża się do kresu najgorszego śledztwa w swoim życiu. Że oto sprawa zostanie wyjaśniona, a on sam uzyska przeraźliwą i krzepiącą wiedzę – dowie się, kto zabił, kto doprowadził do rozbicia jego małżeństwa, kto osamotnioną Izę rzucił w ramiona skwapliwego pocieszyciela, a Patera dobijał każdej nocy snami o bladych ciałach dziewcząt, oblepionych włosami i pływających w zielonej morskiej wodzie. Lecąc samolotem, Pater zacierał ręce z radości, że przeznaczenie dosięgło jakiegoś bydlaka, za karę wysuszonego na wiór w tartaku. Jadąc samochodem z Brzyskim, wył w duchu z radości, sądząc, że zaraz znajdzie niepodważalne dowody, że Mielnik zabił w Jelitkowie obie studentki. Już widział oczami wyobraźni, jak wraca z Wrocławia do Gdańska, kładzie na biurku komendanta Cichowskiego podanie o zwolnienie z pracy i jedzie na wakacje do Grecji z Joanną. Co go obchodzi jakiś Naśladowca, jakiś Traszka w kapturze kata, kiedy ostatecznie została rozwiązana sprawa z Jelitkowa!