Westchnął ciężko. Otóż sprawa z Jelitkowa nie została rozwiązana. Rzeczywiście w wysprzątanym mieszkaniu Jana Mielnika było wiele zdjęć Agnieszki Bagińskiej i Karoliny Lisowskiej, przypiętych pineskami do korkowej tablicy w kuchni. Był też portret nadkomisarza Jarosława Patera w mundurze galowym, wycięty z kserokopii strony z „Przeglądu Policyjnego”. W kartonowych teczkach znajdowało się mnóstwo kserówek artykułów prasowych o zamordowanych w Jelitkowie studentkach. Były tam sensacyjne doniesienia z brukowców, zaopatrzone w zdjęcia ociekające dorysowaną krwią, były subtelne analizy z opiniotwórczych tygodników, były również odręczne notatki z telewizyjnych programów informacyjnych – pieczołowicie opatrzone datą oraz informacją o prezenterze, relacjonującym dane zdarzenie i wygłaszającym daną opinię. W komputerze znajdowały się skany artykułów z internetowych archiwów prasowych. Wszystkie te informacje dotyczyły zabójstwa Bagińskiej i Lisowskiej. Świadczyły o chorobliwym zainteresowaniu Mielnika całą sprawą. Mogły dowodzić jego winy. Ale jego pamiętnik i nagrania w dyktafonie całkowicie ją wykluczały.

Wstał i podszedł do okna balkonowego. Spojrzał na budzące się miasto. Pobliską trasą szybkiego ruchu pędził motocykl, wyjąc wściekle. Do sklepu „Biedronka” zbliżał się samochód dostawczy. Na przystanku pod sklepem nocnym gromadzili się pijacy, których kac wygnał z domu. Zwykły letni dzień. Zwykły letni dzień, w którym – jak zawsze – ktoś zostanie zabity.

Przemywając zimną wodą opuchnięte oczy, przypomniał sobie własne słowa, których nie pozwolił Kuleszy zacytować we „Fregacie”. „Musimy przewidywać małe porażki w działaniu, lecz wierzyć jednocześnie w sukces końcowy działania. Uchroni nas to przed małymi frustracjami i pozwoli ze spokojnym umysłem powitać wielki sukces”. Czytając pamiętnik Mielnika i słuchając nagrań z jego dyktafonu, Pater czuł, że zamiast euforii wielkiego sukcesu przepełnia go gorycz wielkiej frustracji. Poczuł coś jeszcze. Podszedł do ściany i po raz drugi w ciągu ostatniej godziny poczuł zimny dreszcz na plecach. Między zdjęciami zamordowanych dziewczyn znajdowała się fotografia o słabej rozdzielczości. Albo taka, którą ktoś powiększył na kiepskiej kserokopiarce. Na zdjęciu był Jarosław Pater. Szpilka przebijała oko policjanta.

„Zupełnie jakby chciał przez to powiedzieć, że byłem ślepy”, pomyślał nadkomisarz.

29

Wątpliwości dopadły go poprzedniego dnia, tuż po starcie samolotu, kiedy jeszcze był pewien, że Mielnik jest mordercą z Jelitkowa. Gorączkowo próbował sobie przypomnieć, kiedy został wezwany do suszarni, do tartaku. Z pewnością nastąpiło to wcześniej, niż na plaży we Władysławowie znaleziono ciało Seredy. A przecież ten, kto zamordował dziewczynę we Władku, był także mordercą z Jelitkowa. W tym momencie pojawiła się myśl, która sprawiła, że zaczerwienił się ze wstydu. Mielnik nie mógł zamordować Seredy, ponieważ w momencie jej śmierci już nie żył! Chyba że…

Chyba że Pater zupełnie się myli. Taki sam wzór tatuaży, zbliżony wiek dziewczyn i podobieństwo miejsc, gdzie znaleziono zwłoki, a także sposób, w jaki zadano śmierć w Jelitkowie i we Władku, mogą być wynikiem zbiegu okoliczności. Tyle że takim przypadkom niepodobna dać wiary. Pozostawała jeszcze jedna możliwość. Pater obsesyjnie trzymał się hipotezy, że morderca działał sam. A przecież w Jelitkowie znaleziono dwa ciała. Pozostawienie dwóch ciał na plaży było pewną trudnością dla kogoś działającego w pojedynkę. Co innego, jeśli działali we dwóch, a jednym z nich był Mielnik.

Dlaczego więc zginął? Może ten drugi zaplanował zabójstwo Seredy, a Mielnik miał już dość. Albo targały nim wyrzuty sumienia i został uciszony raz na zawsze.

Pater trzymał się tej myśli, dopóki nie zaczął przeglądać notatek pozostawionych przez ufoludka.

Oczy piekły go tak, jakby właśnie wtarł w nie sobie mielony pieprz. Po raz trzeci czytał zdanie po zdaniu, akapit po akapicie, nerwowe, lekko pochylone pismo. Ciekawe, czy nauczyciel z takim charakterem pisma może uczyć rysunku technicznego? Chyba że bardzo zdziwaczał od sprawy Jelitkowa, jak przypuszczał Brzyski.

Musiałem spłacić dług. Można tak powiedzieć. Tak. Nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Musiałem się w nie wcielić. Krążyłem ulicami, które kiedyś świetnie znałem, chodziłem śladami tych dwóch dziewczyn. Poznałem rozkład dnia, ulubione knajpy i przyjaciół. Wiedziałem, że nie mogę zawieść.

To jeszcze o niczym nie świadczy. Podobnie jak powycinane nekrologi i artykuły. Wstał, podszedł do korkowej tablicy i popatrzył na zdjęcie wiszące na ścianie. Swoje zdjęcie. Nie musiał wracać do stołu. Tego fragmentu nauczył się już na pamięć.

Pański kolega taki roztargniony. Zostawił notes – powiedziała w drzwiach.

– Kolega? - Czuję ciarki między łopatkami.

– No, ten komisarz. Ten szpakowaty.

Nie dałem nic poznać po sobie. Udałem, że pomyliłem piętra. Nie miałem odwagi zabrać ze sobą notesu, choć zżerała mnie ciekawość, by przejrzeć policyjne notatki.

On na pewno tropił ich mordercę. Na parterze, gdy wychodziłem z windy, minąłem się ze szczupłym, szpakowatym mężczyzną, który spojrzał na mnie bardzo uważnie. Spuściłem oczy. Wyszedłem z bloku i zacząłem biec w stronę najbliższego przystanku, do którego zbliżał się autobus.

Przez mgłę niepamięci powoli wracały wspomnienia sprzed czterech lat, ale Pater wciąż nie mógł sobie przypomnieć spotkania przy windzie. „Może to nie byłem ja? Ale jeśli nie ja, to kto? Tyle wtedy się działo”. Zdarzyło się zbyt wiele, by zapamiętał takie szczegóły. Tamten brak precyzji sprawił, że śledztwo utknęło wówczas w martwym punkcie. Że zawalił sprawę i roztrzaskał na kawałki swoje prywatne życie.

Ponownie zaczął czytać i skrzywił się. Nie mógł odpędzić myśli, że zapiski Mielnika są mieszaniną chaotycznych wspomnień, niezdrowej egzaltacji i rozpaczy. To nie była dobra literatura. A mimo to Pater nie żałował, że przyleciał do Wrocławia.

Wreszcie natrafiłem na to zdjęcie. Dobra ostrość i wyraźny drugi plan. Nowoczesne cyfrówki jednak niekiedy się sprawdzają. Dwie wyzywające, pewne siebie, pełne życia, uśmiechnięte blondynki i ktoś jeszcze. Ktoś, kto stał się moją obsesją.

Raz jeszcze ruszył w stronę korkowej tablicy i zdjął z niej przyszpilone zdjęcie. Nie patrzył na dziewczyny pozujące fotografowi. Wpatrywał się w postać ukrytą za filarem. Za kilka godzin to zdjęcie trafi do techników w laboratorium, którzy powiększą odbitkę i postarają się wyciągnąć z niej tyle, ile się da.

Ktoś, kto stał się moją obsesją.

W telefonie rozległ się Dym na wodzie. Żarówa. Naczelnik Cichowski dzwonił z prywatnego telefonu.

– To on? – zapytał bez wstępów.

– Nie, szefie – odparł Pater. – Ale warto było tu się zjawić.

– Mów jaśniej! – Cichowski warknął.

– Mielnik nie ma z Jelitkowem nic wspólnego… To znaczy ma… On nie zabił Bagińskiej i Lisowskiej. On na własną rękę tropił mordercę.

– A co on ma z tym wspólnego?

– Najpewniej kochał się kiedyś w matce jednej z tych dziewczyn. Pochodził z Wybrzeża. Stara sprawa. Z notatek wynika, że chciał tym śledztwem spłacić jakiś stary dług…

– Z notatek?

– Tak. Jest w nich coś jeszcze… Zdaje się, że Mielnik trafił na właściwy ślad. I dlatego zginął.

Cichowski milczał.

– Chcesz powiedzieć, że był lepszy od ciebie? – powiedział w końcu.

„Żarówa ma rację. Ma cholerną rację”, pomyślał rozgoryczony Pater.

– Co zamierzasz zrobić? – Głos Cichowskiego nie brzmiał już tak twardo jak przed chwilą.

– Pójdę tropem, na który wpadł Mielnik. Tym razem złapię bydlaka! Doprowadzę sprawę do końca!

Naczelnik rozłączył się. Pater wrócił do notatek Mielnika. Z roztargnieniem potarł czoło. Coś tu się nie zgadzało. Zaczął czytać po raz kolejny.

Wystarczył jeden mój mejl i umówiliśmy się na spotkanie. Nie w Trójmieście. Na półwyspie. Nareszcie poczuję się wolny od piętna przeszłości. Odkupię swoje winy.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: