Popielski patrzył na podwórko i nic nie widział. Nie zauważył, iż ktoś się szybko zbliża do okna. Nie dostrzegł też metalowego pręta, który doszczętnie rozbił szybę i wylądował na jego czole. Upadł i nie czuł już smrodu kloaki, który wypełniał norę.
Pierwszym zmysłem, którego sprawność Popielski odzyskał, był dotyk. Zanim jeszcze otworzył oczy, zanim wróciły mu słuch i węch, już poczuł łaskotanie, które przesuwało się z czoła na tył głowy. Wydawało mu się, że myśli, które towarzyszyły temu uczuciu, uległy jakiejś materializacji i tłuką się boleśnie pod zmaltretowanym sklepieniem czaszki. Wyobraził sobie, że leży w kącie izby Małeckiego, gdzieś pomiędzy opróżnionym nocnikiem a skrzynką ze spleśniałym żarciem, a po jego głowie snują się leniwie tłuste karakony. Tak się przeraził tej myśli, że natychmiast otworzył oczy. Dojrzał jakiś poszarpany kształt. Z trudem uniósł dłoń i dotknął go. To był bandaż. Znów poczuł łaskotanie i poruszył głową. Mimo napływu mdłości, zatoczył wzrokiem i odetchnął z ulgą. Powróciły wtedy i węch, i słuch. Zamiast smrodu kloaki do jego nozdrzy dochodziła woń dobrego tytoniu i perfum Sapodor, zamiast ryku Małeckiego i przeraźliwego jęku blachy słyszał ściszone szepty, a po jego głowie wcale nie chodziły karakony, lecz przemieszczały się ciepłe i nieco spocone łapki jego wnuka Jerzyka. Popielski jeszcze raz rozejrzał się po swojej sypialni i poruszył rękami i nogami. Wszystkie te czynności zarejestrowały z uśmiechem obie kobiety jego życia – kuzynka Leokadia i córka Rita.
– Tatuś się obudził – zawołała Rita. – Jerzyku, dziadek już nie śpi! Jak się tatuś czuje?
– Wiesz, ile byłeś nieprzytomny, Edwardzie? – Leokadia pogłaskała go po głowie.
Popielski nie wyrzekł ani słowa. Znał dobrze obie niewiasty i wiedział, że zadają one pytania, a potem same sobie na nie odpowiadają. Znał też dobrze swojego wnuka Jerzyka, a w jego niepohamowanej ciekawości świata dostrzegał swoją dawną pasję poznawczą. Obawiał się zatem nie bez racji, że chłopiec, zainteresowany obrażeniami, jakie odniósł dziadek, przejdzie od głaskania jego głowy do sprawdzania palcem, jak głębokie są owe rany.
– Już się dobrze tatuś czuje. – Rita pogłaskała ojca po policzku.
– Byłeś nieprzytomny prawie cały dzień – dodała Leokadia i poprawiła jego bandaż.
Popielski zasyczał z bólu. Nie pomylił się w swoich przewidywaniach co do zachowania wszystkich zgromadzonych przy jego łożu. Rita i Leokadia same odpowiadały na swoje pytania, a Jerzyk wsunął palec pod bandaż i świdrował nim z wielkim zainteresowaniem.
– Co to ma znaczyć? Zostaw dziadka, Jerzyku! – Rita podniosła głos. – Ale już! Dziadek jest chory, a ty go męczysz! To dziadusia boli!
Popielski zdał sobie sprawę, że jego córka w tym swoim uniesieniu budzi w Jerzyku równie wielką grozę jak ukochany pekińczyk Junior, który spał teraz grzecznie na jej kolanach. Komisarz – mimo bólu głowy – czuł ogromną radość na widok córki i trzynastomiesięcznego wnuka. Wciąż leżąc, chwycił go pod pachy i uniósł nad swoją twarzą. Mały śmiał się do rozpuku, a jego policzki, które pod wpływem grawitacji stały się nieco obwisłe, upodabniały go do rozbawionego buldoga. Dziadek pocałował małego w oba te policzki i położył obok siebie. Wsparł się na łokciu, a potem nagle zaatakował Jerzyka. Przytulił usta do jego szyi i zaczął prychać jak koń. Wnuczek omal nie oszalał z radości. Przewracał się z boku na bok, a swoimi wrzaskami wywołał z kuchni Hannę.
– Pan kumisarz już zdrów – zawołała służąca. – Naszy bambulku kochany uzdrowiłu pana!
Popielski spojrzał na zaróżowioną od zabawy twarzyczkę wnuka i przypomniał sobie nagle lalki Małeckiego pokolorowane czerwoną szminką.
– Co się stało? Mówcie! – wysapał z trudem, a każde słowo raniło mu głowę od środka.
– Nie wiadomo, co się stało. – Leokadia była bardzo rzeczowa, jakby relacjonowała trudne bridżowe rozdanie. – W bramie w Rynku niedaleko Atlasa znaleziono ciebie i tego pijaka, którego dziś rano cuciłeś w naszym domu. Obaj byliście bez ducha, z ranami na głowie. Mieliście dokumenty, zatem pogotowie przewiozło cię do domu, podobnie jak tego pijaka. Doktor Feller opatrzył ci rany i nakazał spokój. Ale z Jerzykiem, jak widzisz, nie ma mowy o spokoju…
– Nie szkodzi. – Popielski cierpliwie opędzał się od wnuczka, który próbował boksować dziadka. – To przecież jeszcze malec. Ale powiedz, co z tym łajdakiem Małeckim! Kto go nam odbił?
– Nie wiem, o czym tatko mówi – wtrąciła się Rita. – Wiem tylko tyle, co napisane w nadzwyczajnym dodatku „Słowa” o tym tatki śledztwie i o Małeckim. Przykro mi bardzo, że to nie tatko go złapał… Dlatego przyszłam, aby go pocieszyć…
– Czytaj, Rito! – Popielski zapomniał o bólu.
– „Dnia dzisiejszego w samo południe - czytała Rita dobitnie, a wszyscy, włącznie z Jerzykiem, wpatrzeni byli w jej usta – policjanci z komisariatu III przy Zamarstynowskiej zostali zaalarmowani anonimowym telefonem, iż w jednej z kwater w oficynie przy ulicy Berka Joselewicza spoczywa morderca małego Henia Pytki i są tam również dowody jego zbrodni. Policjanci zastali w owej zamkniętej na klucz kwaterze związanego 35-letniego murarza Anatola Małeckiego. Znalezione w mieszkaniu przedmioty wskazują, iż rzeczywiście Anatol Małecki miał coś wspólnego z morderstwem małego Henia. Niestety, na konferencji prasowej naczelnik wydziału śledczego podinsp. Marian Zubik nie zechciał ujawnić, zasłaniając się dobrem śledztwa, żadnych dodatkowych szczegółów. Wyznał jedynie, że zebrany materiał pozwala na przekazanie sprawy Anatola Małeckiego prokuraturze. Czy to znaczy, iż Anatol Małecki jest mordercą? Na to pytanie podinsp. Zubik nie chciał odpowiedzieć. Nie odpowiedział też na zapytanie o obecne miejsce przebywania aresztowanego. W sprawie tej jest wiele wątpliwości. Dowiedzieliśmy się, że Anatol Małecki był już oskarżony o znęcanie się nad obcym mu dzieckiem i że od pół roku przebywał na oddziale nerwowo chorych szpitala przy Pijarów. Dowiedzieliśmy się również, że od kilku dni przebywał na wolności, korzystając z przepustki. Czy on jest potworem, którego szuka cały Lwów? Dlaczego zwolniono go ze szpitala? Mamy też wiele innych wątpliwości. Kto związał Anatola Małeckiego i zawiadomił policję? Może aresztowany jest kozłem ofiarnym? Wkrótce na te pytania będziemy znali odpowiedzi. Zapraszamy Szanownych Czytelników do naszego jutrzejszego numeru. Zostaną w nim opublikowane najświeższe wiadomości w tej sprawie oraz rozmowa z zastępcą ordynatora oddziału dla nerwowo chorych wspomnianego szpitala, doktorem Włodzimierzem Lebedowiczem”. Podpisano „Konstanty Mrazek, redaktor naczelny”.
Popielski zaniemówił. Tymczasem Jerzyk, znudzony i szukający wciąż nowych wrażeń, odchylał głowę do tyłu, pokazując swą szyję w całej okazałości. Domagał się tym samym dalszej zabawy, dalszych w nią całusów i końskiego prychania. Nagle umilkł i spojrzał w kierunku drzwi. Krzyknął ze strachu, wytoczył się z łóżka i schował się za jego wezgłowiem.
Mało kto potrafiłby przestraszyć Jerzyka. Do tej nielicznej grupy należał na pewno Mosze Kiczałes ze swoją ciemną twarzą przeoraną różową blizną.
Kiedy już wszyscy – na prośbę Popielskiego – opuścili jego pokój, Kiczałes podszedł do łóżka komisarza, ujął go za dłoń i pochylił nisko głowę.
– Przepraszam – powiedział. – Ja musiał pana załatwić, a potem też przyjść tu i przeprosić. Upraszam wybaczenia, panie kumisarz.
– Może panu wybaczę, panie Kiczałes. – Popielski uniósł się na łóżku mimo zawrotu głowy i silnego bólu w czole. – A może nie… Ale najpierw muszę znać odpowiedź na trzy pytania: jak pan znalazł Małeckiego, to pierwsze, i dlaczego mnie pan tak urządził? To drugie.
– A trzecie pytanie?
– Dasz mi pan papierosa?
Kiedy obaj zapalili, Kiczałes usiadł na fotelu. Mówił, a z każdym słowem z jego ust wylatywały małe obłoki dymu.