Ta myśl wydaje się Modestowi absurdalna. Prawdziwe mogą być tylko zaświaty. To tylko dlatego widzi o n Sprzeczności między informacjami płynącymi z tego świata i regułami gry w zaświatach, że nie zna klucza, który pozwoliłby przekodować informacje z jednego języka na drugi. Z języka pozorów na język prawdy — to znaczy — zrozumiały dla niego. W tym nieustannym miotaniu się usiłuje znaleźć jakieś punkty oparcia, stworzyć jakieś pomosty łączące oba światy. Ale pomosty załamują się i nie pozostaje mu nic innego, jak uznać owo załamywanie się za przejaw strategii Boga lub Szatana w podjętej grze.

Balicz wzruszył ramionami.

— I myślisz, że rozumowanie naszego Modesta biegnie aż tak zawiłymi ścieżkami? Te kody, szyfry, strategie, światy o różnych językach?…

— Rzecz jasna, że on sobie tego tak nie wyobraża. Próbowałam tylko nakreślić abstrakcyjny model konstrukcji myślowych, tworzących się w jego mózgu. Model bardzo uproszczony, ale chyba odzwierciedlający istotę rzeczy.

— Czy zauważyłaś — podjął Miksza — że ten model pasuje nie tylko do człowieka znajdującego się w tak skomplikowanej jak Modest sytuacji? To jest chyba w ogóle model mistycznego pojmowania świata. Przecież tak samo tym przejściowym, pozornym światem był dla średniowiecznego mistyka jego świat ziemski. Tyle, że może mniej sprzeczny ze światem mistycznym.

— Mniej sprzeczny? Przeciwnie! Tyle tylko, że czasem siłą przekodowywany. Wbrew faktom! Wbrew wszelkim zasadom uczciwej gry!

— Wszystko to brzmi pięknie— westchnął Balicz. — Ale chyba czas pomyśleć o praktycznych wnioskach. Coś mi się widzi, że sprawa staje się beznadziejna. Bez terapii fizjologicznej o adaptacji mowy nie ma. Widzę już jak Nowak tryumfuje!

— Myślisz, że mogą nam zabrać Moda? — zaniepokoił się Miksza.

Balicz wzruszył ramionami.

— Nie wiem. Po tym, co napisali w „Jutrze” widać, że nie rezygnują i wszystkiego można się spodziewać. Czekają tylko na okazję…

— Ale chyba Mod ma też coś do powiedzenia. Może się nie zgodzić na przeniesienie… Już moja w tym głowa. Przecież istnieją jakieś zasady, przepisy, że nie można narzucać nikomu, kto nie zagraża bezpieczeństwu otoczenia…

— Jesteś optymistą. Przypadek Moda łatwo można podciągnąć pod zespół urojeniowy. A między nami mówiąc, nie jestem aż tak bardzo pewny czy odpowiednio sprowokowany Modest nie może być niebezpieczny dla otoczenia. Na niego bym nie liczył.

— Więc dacie go sobie odebrać? — oburzył się Miksza.

— Ależ nie! A przynajmniej nie bez walki. Mamy silne argumenty. Co prawda, Nowak nie przebiera w środkach i ma dobre plecy w Akademii, ale myślę, że pole manewru ma ograniczone. Sam sobie zresztą winien. Już choćby fakt, że odkrył karty. Publiczną tajemnicą stało się, że bardziej zależy mu na pognębieniu Gardy niż rzeczywiście na przechwyceniu Modesta. Jeśli nas zaatakuje, będziemy się bronić. Kawa na ławę wobec „wysokiego gremium”, dyskusja przed kamerami, w prasie… Jak kto woli.

— Słowem: „walka na noże”. Ja też myślę…

— Nie będzie „walki na noże” — Kama przerwała Mikszy w pół zdania. Powiedziała to, odwrócona twarzą do okna, a plecami do kolegów, jakby chciała ukryć przed nimi swe uczucia. — Nie będzie występów Moda przed żadną komisją, ani ustawiania go przez ciebie, Stefek. To oznaczałoby przekreślenie wszystkiego, co dotąd udało nam się osiągnąć. Nigdy bym sobie nie wybaczyła! Czy nie rozumiecie, że tu nie chodzi o rozgrywkę między Gardą i Nowakiem, ani o nasze ambicje czy nadzieje?… Tu chodzi o niego! Czy potrafi on żyć w naszym świecie… Czy zrozumie i uwierzy…

— Więc chcesz oddać go bez walki?… — podjął Balicz. — Zresztą, przecież nawet jeśli to, co mówisz… Jeśli chodzi o prymat celów… — mówił coraz bardziej chaotycznie, nie panując nad sobą. — Dla niego samego… Jeśli pozostaje terapia fizjologiczna, to tylko u nas, w połączeniu z tym, co się już osiągnęło… Nowak wszystko zmarnuje. Pozbawi go osobowości… Chcesz zrezygnować?!

Nie odpowiedziała. Patrzyła na obłoki gromadzące się na horyzoncie.

— A więc tak — powiedział z rezygnacją Miksza.

Kama odwróciła się z wolna od okna. Chwilę popatrzyła na Stefana, potem pokręciła przecząco głową. Podeszła znów do biurka i wzięła notatnik.

— Dziś z rana dzwonił do mnie profesor Gerlach ze Stuttgartu. Prowadził kilka lat prace archeologiczne na terenie klasztoru w Uhrbach. Proponuje, aby tam zawieźć Modesta.

Chodzi, w zasadzie, o sprawdzenie, w jakim stopniu orientuje się on w topografii klasztoru.

Inkwizytor Münch spędził tam pięć lat. Z budowli zachowało się, co prawda, tylko południowe i wschodnie skrzydło oraz ruiny skrzydła północnego, ale i tak powinno to wystarczyć do sprawdzenia, jakim zasobem wiadomości dysponuje Mod. Być może jednak nie tylko zdobędziemy w ten sposób dowód za lub przeciw identyfikacji tych dwóch postaci…

— Czego się spodziewasz?

— Może, bezpośrednie zetknięcie się z przeszłością, rzeczywistą przeszłością, pozwoli Modestowi zrozumieć, że glob, po którym stąpa, jest tym samym globem, po którym stąpał czterysta pięćdziesiąt lat temu. Jeśli, oczywiście, w ogóle wtedy stąpał…

VIII. CIENIE PRZESZŁOŚCI

Miksza zaparkował maszynę tuż na skraju strefy ruchu, przed niewielkim pawilonem wypoczynkowym. Do klasztoru pozostało jeszcze około dwóch kilometrów drogi pieszej, wiodącej zakosami przez porośnięte lasem zbocze wzgórza. Uhrbach bowiem zaliczone było do terenów turystycznych klasy S — zamkniętych dla wszelkich pojazdów naziemnych i powietrznych.

Profesor Gerlach zaproponował, aby coś przekąsili przed dalszą drogą. Ale Münch wypił tylko szklankę soku i opuścił pospiesznie bar, podążając ku ścieżce prowadzącej do klasztoru.

Darecka, Gerlach i Miksza musieli więc, nie zwlekając, ruszyć za nim, zwłaszcza że nietrudno było dostrzec, jak głęboko przeżywa wyprawę.

Kiedy trzy dni temu Kama zaproponowała mu lot do Uhrbach, wydawało się, że realizacja planu napotka poważne trudności.

— Czy tak trzeba? — zapytał wówczas, a w głosie jego było tyle tłumionego lęku, że Kama pośpiesznie wycofała się z propozycji i zmieniła temat rozmowy, nie chcąc pogłębiać komplikacji spowodowanych incydentem na plaży.

Nazajutrz jednak Münch sam wrócił do tej sprawy. Powiedział, że przemyślał wszystko i że nie ma teraz żadnych wątpliwości, iż „tak będzie najlepiej”. Jego początkowy lęk przemienił się w niecierpliwość oczekiwania na zapowiedzianą wyprawę. Raz po raz zachodził do Kamy wypytując się, czy Gerlach przybył już do Radowa.

Nie próbował też od chwili startu ukryć ogarniającego go coraz bardziej podniecenia.

Teraz, w czasie drogi pod górę, raz po raz wyprzedzał towarzyszy, to znów zatrzymywał się przy większych blokach skalnych, oplecionych fantastycznie powyginanymi korzeniami drzew. Na pytania odpowiadał niechętnie, czasem zdawał się nie słyszeć, co do niego mówią.

Takie zachowanie się wzbudziło nieufność Gerlacha.

— Najwyraźniej udaje, że rozpoznaje drogę — zauważył z przekąsem. — W rzeczywistości dojście do klasztoru przez las powstało dopiero w XIX wieku…

Miksza postanowił natychmiast sprawdzić przypuszczenie archeologa.

Dogonił Müncha, który stanął na chwilę nad jakimś strumieniem, i zapytał go wprost: — No, co? Poznajesz?

Zakonnik spojrzał na niego jakby przebudzony ze snu.

— Pytałeś?…

— Czy poznajesz drogę? Poruszył przecząco głową.

— Nie… Nic nie wiem. Na początku myślałem, że poznaję. Ale nie… Teraz wiem na pewno! Pamiętam. Do klasztoru szło się prosto… pod górę.

— Słusznie! — potwierdził Gerlach. — Ale mówił pan, że sobie coś przypomina? — dorzucił podejrzliwie.

— Myślałem, że… nie poznaję dlatego, że… las wyrósł… Ale nie, tej drogi przedtem nie było!… Znów przyśpieszył kroku.

— O tym mógł czytać… Choćby w mojej pracy — rzucił ściszonym głosem archeolog.

— Zobaczymy, co powie na górze.

Ruiny klasztoru wyłoniły się dość niespodziewanie spoza zarośli, tworzących tu nieprzebyty gąszcz po obu stronach ścieżki. Poszczerbiona ściana straszyła pustymi oczodołami okiennych otworów.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: