Münch, który pierwszy dostrzegł ruiny, pobiegł w ich kierunku, lecz już w pół drogi zatrzymał się raptownie. Chociaż zbliżyli się do niego, stał dalej pochłonięty bez reszty widokiem, jaki się przed nim odsłonił.
Ścieżka biegła tu już przy samym murze i skręcała w wyłom.
— Poznajesz to miejsce? — spytała Kama.
Potwierdził skinieniem głowy.
— Ale brama… była… nie tu! — odrzekł urywanie. — To tylko furta do ogrodu — wskazał na wyłom. — Była furta… — dorzucił. — A tu — zakreślił w przestrzeni koło — był ogród!
Gerlach potarł nerwowo brodę.
— Jeżeli tu był ogród, to chyba musiał otaczać go jakiś mur?
— Tak! — podchwycił skwapliwie Münch. — Był mur! Wysoki…
— Czy pamiętasz gdzie był ten mur? — zapytał Miksza.
Zakonnik rozglądał się chwilę, potem niezdecydowanym krokiem podszedł do ściany, niedaleko miejsca gdzie stali.
— Tu! A dalej tam! — wskazał w głąb lasu. — Potem na prawo i z powrotem do klasztoru. Z tamtej strony! Niedaleko bramy.
— Nie ma żadnych śladów — zauważyła Kama.
— Nie ma… — powtórzył Münch zatroskany. — Nie wiem… A może nie tu?… Nie wiem…
Nie! Tu był mur! Na pewno! Pamiętam.
— A brama, o której pan mówił… gdzie ma być? — zapytał archeolog, patrząc na niego z uwagą. — I co to za brama?
— Brama do klasztoru. Główna brama.
— No to proszę zaprowadzić nas do tej bramy — powiedział Gerlach, rzucając porozumiewawcze spojrzenie Mikszy i Dareckiej.
Münch podszedł do wyłomu i skręcił w ruinę. W przejściu między murami stanął jednak, rozglądając się z uwagą wokoło.
— Co tu było? — zapytał archeolog.
— Sień. Tam kuchnia! — wskazał otwór drzwiowy zarosły krzakami. — A tam — pokazał na otwór po przeciwległej stronie — schody do piwnicy.
— Czytał pan Bergmanna?
Münch spojrzał na Gerlacha pytająco.
— Nie rozumiem — powiedział po chwili.
— Myślałem, że czytał pan pracę Bergmanna: Raport z sondażu dawnego klasztoru dominikanów w Uhrbach.
— Kto to Bergmann?
— Historyk. Badał przed kilku laty te ruiny.
— I co?
— Nic. On też przypuszczał, że gdzieś tu musiało być wejście do piwnic.
— Było. Ja pamiętam. Tu były schody! — podszedł do otworu. — Wszystko zarosło krzakami…
— Chodźmy dalej.
Wyszli na obszerny czworokątny dziedziniec otoczony krużgankiem. Dwie ściany tworzyły ruiny, dwie inne — dobrze zachowane, czy może raczej zrekonstruowane budynki klasztoru. Na środku wznosiła się studnia z wielkim kołowrotem.
— Tego nie było! — stwierdził Münch.
— To bardzo stara studnia — zauważył z powątpiewaniem archeolog.
— Nie było! Na pewno! Studnia była w ogrodzie. Niedaleko bramy wjazdowej.
— Na lewo czy na prawo?
— Na lewo. Zaraz pokażę — ruszył przez dziedziniec ku wielkim, okutym drzwiom w zachowanej części budowli. Umieszczone w nich były drugie, mniejsze drzwiczki, które otwarły się same przed Münchem ukazując mroczną sień.
— Jeśli życzycie sobie głosu przewodniego, podawajcie w każdym pomieszczeniu hasło: „707” — popłynęły z głębi sieni ściszone, lecz wyraźne słowa.
Modest, który właśnie przestępował próg, zatrzymał się, a potem gwałtownie cofnął.
— Ktoś coś mówił… I otworzył drzwi… A nie ma nikogo! — spojrzał z niepokojem na Kamę.
— Nie obawiaj się. To tylko automat. Maszyna zastępująca przewodnika.
— Maszyna… — powtórzył zakonnik z wyrzutem.
Weszli do sieni. Po obu stronach znajdowały się drzwi prowadzące do dalszych pomieszczeń klasztornych. Uwagę Müncha przykuła jednak w tej chwili przeciwległa ściana, gdzie w płytkiej niszy bieliła się, oświetlona dyskretnie, figura Matki Boskiej. Podszedł bliżej, chwilę stał nieruchomo, potem odwrócił się do towarzyszy. Widać było, że jest czymś głęboko wstrząśnięty.
— Gdzie wyjście? — zapytał.
— Wyjście?
— Tu była brama. Dlaczego zamurowana?
— Chodźmy! Sam pan się przekona — powiedział Gerlach i ująwszy Müncha za ramię popchnął lekko ku najbliższym, bocznym drzwiom.
Za drzwiami znajdował się długi korytarz z wejściami do cel. Archeolog otworzył najbliższe drzwi.
Proste łoże, klęcznik, w głębi niewielkie otwarte okienko.
Zakonnik podszedł do okna. Widać było stąd rozległą dolinę, pogrążoną w przedwieczornym mroku. Tylko daleko, na przeciwległym wzgórzu błyszczały jeszcze w promieniach zachodzącego słońca szklane ściany jakichś nowoczesnych bloków. Zarastający zbocza góry klasztornej las leżał w dole, tak iż wierzchołki drzew wystawały gdzieniegdzie zza krawędzi kilkumetrowej betonowej płyty, umacniającej fundamenty starej budowli.
— Co to? Dlaczego? — zwrócił się Münch do Gerlacha. — Przecież tu była droga!
— Nie ma drogi. Tu było kiedyś urwisko — wyjaśnił archeolog. — Część zbocza osunęła się.
Chyba jeszcze w siedemnastym wieku. Osiemdziesiąt lat temu, aby zapobiec dalszemu obsuwaniu się gruntu, utworzono betonowe wzmocnienie.
— Kiedy to było? To obsunięcie?
— jakieś czterysta lat temu. Wtedy zamurowano bramę i chyba wykuto nową studnię, na dziedzińcu. Myślę, że tamta w ogrodzie uległa zasypaniu. Powinny jednak zostać jakieś ślady, które dadzą się wykryć sondażem.
Wyszli na korytarz.
— Gdzie była twoja cela? — zapytała Kama. Podniósł na nią oczy, ale widocznie pytanie nie dotarło do jego świadomości, bo dopiero po chwili zapytał: — Mówiłaś?
— Pytałam, gdzie była twoja cela?
Przez twarz Müncha przeszedł nerwowy skurcz.
— Co mówisz?
— Pytam o twoją celę.
Wreszcie oprzytomniał.
— Moja cela?… Nie tu. Z tamtej strony. Bliżej kaplicy.
Obok pochylonej dzwonnicy, tam gdzie zbiegały się dwa ocalałe skrzydła budowli, prowadziły drzwi do kaplicy klasztornej. Münch zatrzymał się w progu i ukląkł na wielkiej, poszczerbionej przez czas płycie.
Nie chcąc przeszkadzać pogrążonemu w modlitwie, Darecka, Gerlach i Miksza usiedli przy studni rozmawiając półgłosem. Oczywiście, temat mógł być tylko jeden: jak wypadła próba.
— Albo to jest jakiś wybitny badacz tego terenu, o którym, dziwne, że nie słyszałem — rzekł z przejęciem archeolog. — Albo… nie wiem, co o tym sądzić.
— A więc? Wszystko, co mówił było zgodne z wynikami waszych badań? — pytał Miksza nie ukrywając zadowolenia.
— Wszystko. Orientuje się w terenie świetnie. Tak, jakby istotnie był tu przed czterema wiekami… W niektórych przypadkach jego uwagi rzucają nowe światło na sporne dotąd kwestie. Na przykład sprawa studni w ogrodzie. Trzeba będzie przeprowadzić badania.
— Więc sądzicie, że to rzeczywiście może być inkwizytor Münch?
— Tego nie powiedziałem, ale… — urwał, gdyż w tej chwili właśnie zakonnik skończył modlitwę, pochylił się, ucałował kamienną płytę i wstał.
Gerlach podszedł do niego.
— Co to za kamień? — zapytał wskazując na płytę.
— Tu leży opat tego klasztoru… Albert von Gradeck. W młodości był wielkim grzesznikiem. Ale Pan Nasz go oświecił… Gdy umierał, kazał się pochować tu, pod progiem.
Żeby wszyscy deptali po jego grobie.
— Na płycie był jakiś napis. Teraz litery zatarte…
— Były tylko inicjały: A.v.G. R.I.P. A.D. 1583. Nic więcej.
— Znał go pan?
— Tak. Byłem tu, gdy umierał… Ten napis wykuł brat Hildebrandt. Płyta miała być większa, dużo większa… Ale pękła… Brat Hildebrandt z odłamka zrobił drugą… Taką małą…
Z modlitwą za duszę ojca Alberta. Wmurowano ją w filar w kaplicy.
— Czy możesz pokazać to miejsce? — przerwał nerwowo Miksza.
Münch bez słowa wszedł do kaplicy.
Mimo panującego tu półmroku, niemal na ślepo, odszukał właściwy filar i tabliczkę.
— To tu! — nachylił się i dotknął płyty. — Zdawało mi się, że była wyżej — zauważył zdziwiony. — A teraz tuż przy posadzce…
— Bo też istotnie tak było— potwierdził archeolog. — W osiemnastym wieku podniesiono posadzkę o sześćdziesiąt dwa centymetry.
Powiedział to szeptem, jak gdyby głośniejszą rozmową bał się zakłócić ciszę odległych wieków zamkniętą w starych murach świątyni.