— Niestety, zdaje się, że rozczaruję pana. Nie jest to sprawa znowu tak wielkiej wagi, niemniej jednak gnębi mnie ona od kilku dni. Chodzi mi o znaczenie pewnego wyrazu. Niestety, żadna z zapytanych dotąd osób nie mogła mi tego wyjaśnić, a wiem, że pan… Chciałem więc prosić…
— Powtarza się pan — przerwał filozof. — Już trzeci raz zaczyna pan zdanie od słowa „niestety”… Po cóż te wstępy? No więc, o jaki wyraz chodzi?
— Czy może mi pan powiedzieć, co oznacza słowo „Waszyngton”?
Reakcja starego człowieka była tak nieoczekiwana, że wprawiła Kruka w osłupienie. Siedzący dotychczas na materacu filozof zerwał się z miejsca i przyskoczył do gościa. Chwycił Bernarda gwałtownie za rękę ściskając ją aż do bólu.
— Waszyngton? Skąd pan zna to słowo? — zawołał gorączkowo.
Bernard poczuł, jak ogarnia go podniecenie, równocześnie jednak stropił się. Dopiero teraz uświadomił sobie jasno, że nie ma prawa powiedzieć, gdzie się natknął na ów wyraz. Wszak prezydentowi specjalnie zależało na tym, aby nawet on, Kruk, nie znał treści pieczęci.
— Skąd pan zna to słowo? — gospodarz, widząc wahanie gościa, rzucił z naciskiem pytanie jeszcze raz.
— Niestety, nie mogę w tej chwili wyjaśnić panu tego.
— Znów zaczął pan zdanie od „niestety”. Uwziął się pan na mnie! — zawołał zniecierpliwiony filozof. — Ale ja tak łatwo pana stąd nie wypuszczę. Nie wymagam, żeby mi Pan wszystko wyjaśniał, ale umówmy się tak: ja będę panu zadawał pytania, a pan będzie mi odpowiadał tak lub nie, z tym iż proszę o niewprowadzanie mnie w błąd. Może pan, oczywiście, również odmówić odpowiedzi. Zgoda?
— Dobrze. Słucham pana.
— Czy słowo to usłyszał pan od kogoś? — padło pierwsze pytanie.
— Nie.
— Więc był to napis?
— Tak.
— Czy był to napis na przedmiocie, czy na papierze?
— Na papierze.
— Ciekawe — rzekł w zamyśleniu filozof. — Czy treść tego papieru ma dla Celestii dużą wagę? Bernard zawahał się. Obawa, aby nie powiedzieć za wiele, zamykała mu usta. Widząc, iż
Kruk nie kwapi się z odpowiedzią, Horsedealer zmienił pytanie:
— Czy treść papieru wiązała się z życiem Celestii? Czy też była… jak to określić? Czy była zupełnie oderwana od życia, zupełnie niezrozumiała dla nas, obca? Trudno to ująć, lecz chodzi mi o to, czy czasem nie odnosiła się do innego świata niż ten, który nas otacza? Hm… — uśmiechnął się Horsedealer widząc zdziwienie malujące się na twarzy Kruka. — Może moje pytanie wydaje się panu dziwaczne, że tak powiem: zbyt filozoficzne, ale muszę panu powiedzieć, że to wcale nie spekulacja filozoficzna, lecz rzeczywistość oparta na rzetelnych faktach.
— Nie rozumiem…
— Nic nie szkodzi — zaśmiał się filozof. — Na razie chcę, aby mi pan odpowiedział na moje pytanie, a może dużo się wyjaśni. Czasem rzeczywistość wydaje się nam niezrozumiała i dziwaczna, bo patrzymy na nią tylko pod jednym, niezbyt dogodnym kątem i to jeszcze przez zniekształcającą szybę. Lecz gdy będziemy mogli spojrzeć z wielu stron i bez zbytnich zniekształceń, to nie będzie ona taka znów dziwna i niezrozumiała. No, więc jak, młodzieńcze? Był to papier z tego, czy nie z tego świata? Dotyczył, czy nie dotyczył Celestii?
— Dotyczył Celestii.
— Czy w sensie dokumentalnym, czy aktualnym? — padło nowe pytanie.
— Aktualnym.
— To ciekawe… Chociaż… Horsedealer zamyślił się na chwilę.
— Pańskie wahania przy moim pytaniu dotyczącym wagi papieru zdają się wskazywać, iż znaczenie jego jest duże — powiedział wolno, dobierając słowa. — Może tu chodzi o miotacz?
Kruk zaczerwienił się z lekka i zmieszany odparł:
— Tego nie powiedziałem.
— Mniejsza o to — odparł filozof i znów się uśmiechnął. — Zadam panu teraz inne, ważne pytanie. Czy pamięta pan słowa towarzyszące temu wyrazowi? Choćby tylko parę słów.
— Za wyrazem „Waszyngton” znajdowała się data: „23.03.1982 r.” Oczy Horsedealera zabłysły.
— Data? Więc jednak… — powiedział uśmiechając się do siebie. — A czy przed tą nazwą i datą były jakieś słowa?
— Tak. Powyżej znajdował się napis: Biuro Studiów Wojny Kosmicznej.
Kruk celowo pominął zwrot dotyczący budowy, jak i znakowanie, aby nie wyjaśnić za wiele.
— Również i to dziwne zestawienie wyrazów jest dla mnie niezrozumiałe — dorzucił. -Studiów czego?
— To już wszystko? — zapytał filozof.
— Tak.
— To już bardzo wiele. Wiesz pan, w jaki sposób przed czterdziestu laty grupa Sialu objęła władzę w Celestii?
— Słyszałem coś o tym. Podobno było wówczas nawet kilkunastu zabitych.
— Nie kilkunastu, a trzydziestu siedmiu, nie licząc blisko stu rannych. Handerson zdobywał rezydencję ówczesnego „prawowitego” prezydenta Mellona siłą. Nie była to jednak największa rozgrywka o władzę naszych „szanownych sprawiedliwców”. Są dane, iż przed niespełna stu laty doszło do krwawych awantur, w których zginęło ponad tysiąc pięćset osób. Zatruwano gazem całe poziomy, odcinano dostęp tlenu, zbudowano nawet kilka dużych miotaczy fal wielkiej częstotliwości…
— To potworne! — wzdrygnął się Bernard.
— Tak. Niestety, to potworne, lecz prawdziwe. Ale wracając do pańskiego pytania: otóż słowo „wojna”, wtedy, gdy je pisano na tym papierze, o którym pan wspomniał, oznaczało coś w rodzaju takiej walki, tylko w spotęgowanej formie. Czy wierzy pan w to, co mówi Biblia o pochodzeniu Celestii?
— Co to ma do rzeczy? — zdziwił się Bernard.
— Bardzo wiele. Czy pana nigdy nie zastanawiało to, że między tym, co mówi Biblia, a tym, co nas otacza, poziomem naszej nauki i techniki, naszą rzeczywistością, istnieje tak wielki kontrast, że wydaje się, iż ta pierwsza jest jakimś zagmatwanym nieporozumieniem?
Bernard milczał.
— Czy wie pan, że obecna Biblia, którą wykładają w kaplicach, różni się znacznie od poprzedniej, wycofanej 38 lat temu, za prezydentury Handersona?
— Słyszałem o tym, ale…
— Co „ale”?
— Nie zastanawiałem się nad tym — wyznał szczerze Bernard.
— Otóż to — oburzył się Horsedealer. — To jest odpowiedź godna lojalnego mieszkańca Celestii. „Nie zastanawiałem się nad tym!” My tak stale, od dziesiątków czy setek lat przechodzimy do porządku dziennego nad naszą rzeczywistością. W powodzi spraw mniej lub więcej dla nas ważnych nie stać nas na krytyczne spojrzenie wstecz, wygodnie nam w to wierzyć, co podaje Biblia. Przyzwyczailiśmy się do tego.
— Ależ badania Smitha i Rosenthala potwierdzają to, co mówi Biblia.
— Potwierdzają — zaśmiał się ironicznie Horsedealer. — Potwierdzają! Tak jak kasjer w banku prezydenckim potwierdza, że przyjął dwustudoliodowy czek od pana X. One potwierdzają tylko przyjęcie czeku, ale w jaki sposób pan X doszedł do posiadania 200 doliodów, o tym potwierdzenie nie mówi.
— Nie rozumiem.
— Abyś lepiej, młodzieńcze zrozumiał, zadam ci jeszcze jedno pytanie. Na co umarł Rosenthal?
— Nie wiem — wyszeptał Kruk ze zdziwieniem.
— Umarł na serce w kwiecie wieku. Trzydzieści osiem lat to jeszcze nie starość, jeśli chodzi o ludzi żyjących między 10 a 15 poziomem. Po ogłoszeniu jego słynnej pracy o powstaniu Celestii, która tak wspaniale potwierdzała tezy Smitha” i… obecnej Biblii, otrzymał stanowisko rządowego historyka. Niezła posada! Osiem tysięcy doliodów rocznie, komfortowe mieszkanie itp. Niestety, Rosenthalowi zachciało się dalej grzebać w historii Celestii. Miał nawet ogłosić nową, ponoć rewelacyjną pracę i niestety… umarł na serce. Umarł na serce, chociaż nigdy nie chorował na nie. A ta rewelacyjna praca gdzieś się przy tym zapodziała.
— Jak mam to rozumieć? Skąd pan wie, że Rosenthal nigdy nie chorował na serce?
— Znałem go dość blisko. Byłem przez wiele lat jego uczniem, później również utrzymywaliśmy stosunki. Wiem coś niecoś o tej jego ostatniej pracy. Niestety, tym razem ja mówię „niestety”, przez ostatnie dwa lata swego życia był tak zapracowany, że nigdy nie mogłem się do niego dostać.
Te ostatnie słowa filozof powiedział takim tonem, że Bernard uczuł gwałtowny skurcz w okolicach serca.