Dopiero po sześciu godzinach wyszliśmy poza zewnętrzny pas budynków na teren budowy. Dalsze posuwanie się było tu utrudnione. Pierścień rowów, wypełnionych jakąś czarną tłustą cieczą przypominającą smołę, zamykał teren. Między rowami wznosiły się w regularnych odstępach wysokie kopce różnokolorowych „piasków” — prawdopodobnie surowców, z których powstawały mury owego „miasta”.

Ruszyliśmy wzdłuż pierwszego napotkanego rowu i po przebyciu sześciu kilometrów dotarliśmy do wysokiej, dziwacznej wieży przypominającej kształtem puchar na cienkiej nóżce. Na szczycie owej wieży, jakby we wnętrzu pucharu, umieszczona była wielka kula najeżona kolcami. Rów sięgał fundamentów owej wieży.

— A gdyby tak dostać się do wnętrza? — powiedział Szu, gdyśmy stanęli przed budowlą. — Może udałoby się zakłócić działanie jakichś urządzeń w taki sposób, aby dać Niewidzialnym do zrozumienia, że chcemy nawiązać z nimi kontakt. Co o tym myślisz, Jaro?

— Myślę, że masz rację. Nie ma co dłużej bawić się w chowanego. Wątpię jednak, aby udało nam się dostać do wnętrza wieży. Trudno też mówić o programowym zakłócaniu pracy aparatury, gdy nie znamy jej przeznaczenia ani zasad funkcjonowania. Można tylko działać na ślepo licząc, że stopniowo czegoś się dowiemy. Niestety, na szybką reakcję można liczyć tylko wówczas, gdy nie będzie to głaskanie, lecz kąsanie. Mamy pistolet laserowy…

— Jeszcze tego nam brakuje! — przerwała mu z oburzeniem Zoe. — Chcecie spowodować jakieś trwałe uszkodzenia?! Przecież oni to potraktują jako wrogi akt. Jestem zdecydowanie przeciwna tego rodzaju wyczynom.

— Trzeba jednak znaleźć jakiś sposób wyjścia z impasu — odparł Szu jak zwykle spokojnym i rzeczowym tonem. — Coś, co skłoni ich do ujawnienia, kim są i jakie mają wobec nas zamiary.

— Nie możemy być tylko obiektem manipulacji — podjął Jaro. Bierność nie prowadzi do niczego. Musimy śmiało eksperymentować. Tylko obserwując reakcje na nasze bodźce dowiemy się czegoś o siłach kierujących tym światem. A że nie stać nas na mozolne gromadzenie faktów i czasu mamy bardzo mało, muszą to być bodźce dostatecznie silne, zmuszające do szybkiej i czytelnej reakcji.

— Ale nie aż tak drastycznymi środkami — nie ustępowała Zoe.

— Może mamy rysować na piasku serduszka? — zakpił niezbyt taktownie Dean. Wyglądało na to, że dyskusja przeradza się w jałowy spór.

— Wszyscy macie po trosze rację. Sprawa jest zbyt ważna, aby podejmować pochopne decyzje. Proponuję, abyśmy wrócili do niej jutro — wyszłam z kompromisowym wnioskiem. — Jesteśmy już zmęczeni. Trzeba wypocząć. Zaraz zacznie się ściemniać.

Wniosek mój został przyjęty. Ułożyliśmy się pokotem w pobliżu wieży i zaraz zmorzył nas sen.

Tym razem spaliśmy aż dziewiętnaście godzin. Ale nie to było najważniejsze. Śnił nam się wszystkim jednakowy sen, w którym każdy z nas brał bezpośredni udział.

Znajdowaliśmy się w wielkiej, nakrytej czarną kopułą sali. Otaczały nas jakieś dziwaczne postacie o tułowiu podobnym do gruszki, bez nóg i głowy. Jak z ciała ośmiornicy wyrastał z niego rój cienkich, połyskliwych macek. Istoty krążyły wokół nas, błyskały nam w oczy okrągłymi, świecącymi tarczami, otaczały nasze ciała zwojami przewodów. Nie byliśmy w stanie poruszać ani ręką, ani nogą. Chwilami wydawało się nam, że lecimy gdzieś w przepaść. Ogarniał nas strach aż do utraty przytomności. Czasami na krótką chwilę paraliż niektórych mięśni ustawał. Mogliśmy poruszać głową, oczami, wydawać słabe okrzyki.

Najdziwniejsze jednak było to, że po przebudzeniu stwierdziliśmy całkowitą zbieżność wszystkich szczegółów dostrzeżonych w owych „snach”. Na przykład Zoe, gdy owe macki poczęły opasywać jej ciało, krzyknęła:

— Czego ode mnie chcecie?! Pokażcie się wreszcie! Kim wy jesteście? A po chwili:

— Już nie wytrzymam! Wówczas Szu zawołał:

— Zoe! Jesteśmy tu, obok ciebie! Wszyscy słyszeli te okrzyki.

Czy przeżycie owo mogło być snem?

Wydawało się to coraz bardziej wątpliwe. Realność odczuwania wrażeń posunięta była zbyt daleko.

Jaro i Szu postanowili jeszcze raz obejrzeć dokładnie teren otaczający wieżę i sprawdzić, czy Niewidzialni nie pozostawili jakichś śladów swej wizyty. Dean i Ast poszli z nimi. Ja zostałam z Zoe, która po przeżyciach „sennych” czuła się bardzo osłabiona i nie chciała się nigdzie ruszać.

— Mam ci coś do powiedzenia — oświadczyła przełączywszy radiotelefon na selektywną łączność. — Od tygodnia coś niedobrego dzieje się ze mną. Jestem chyba w ciąży.

Nie wiedziałam, jak zareagować. W normalnych warunkach byłaby to radosna nowina, ale w naszej obecnej sytuacji…

— Naprawdę? — zapytałam niezbyt sensownie.

— Pewności nie ma. Początkowo myślałam, że to jakieś zaburzenia hormonalne, ale objawy są typowe. Jestem przerażona!

— Bez paniki! Jeśli dopiero tydzień temu się zorientowałaś…

— Niestety, objawy są takie, jakbym była w czwartym miesiącu. A przecież jeszcze tydzień temu niczego nie zauważyłam.

— Wybacz, że zapytam: czyje to dziecko?

Na twarzy Zoe pojawiło się zdumienie pomieszane z lękiem.

— Jak to czyje? Niczyje. I to jest najokropniejsze!

— Więc ty nie wiesz? Więc ty…

— Nie wiem. Nie potrafię sobie wyobrazić, dlaczego, w jaki sposób… To jest właśnie najbardziej przerażające.

— Jeśli istotnie tak jest, jak mówisz, jeśli byłby to skutek jakichś zabiegów… dokonywanych przez Niewidzialnych— wstrząsnął mną dreszcz. — Ale czy w ogóle istnieje taka możliwość? Przecież te istoty to nie tylko inny gatunek! To zupełnie inna, odrębna droga ewolucji.

— Tak! — podchwyciła Zoe. — Z punktu widzenia biologicznego skrzyżowanie gatunków zupełnie wykluczone. Ale niestety są inne możliwości. Długo nad tym myślałam. To byłoby straszne…

— To znaczy co?

— Partenogeneza. Albo jeszcze coś gorszego… Niestety, nie mamy możliwości przeprowadzenia badań.

— Co sygnalizuje MC?

— W porządku. Nie zmienił barwy. Nie ma patologicznych odchyleń. Obraz typowy dla ciąży.

— Powiedziałaś „coś gorszego”. Jeśli nie guz, to o czym myślałaś?

— Zastanawiałam się, czy to nie może być jakiś pasożytniczy twór lub klonowanie. Przeszczep, co prawda, powinien być odrzucony, ale, niestety, przy odpowiednim poziomie biotechniki można do tego nie dopuścić. Z tego, co Urpianie dokonali na Temie, wynika, że w inżynierii genetycznej wyprzedzili nas znacznie. W podstawowych substancjach biosfera ziemska nie różni się zresztą aż tak bardzo od temiańskiej i urpiańskiej, aby można było kategorycznie wykluczyć taką możliwość. Produkty spożywane przez Temidów mogą służyć i nam, a jadłospis Urpian sprzed paru tysięcy lat nie odbiegał chyba zbytnio od naszego.

Zoe mówiła to spokojnym, rzeczowym tonem, jakby brała udział w naukowej dyspucie dotyczącej interesującego przypadku z praktyki medycznej, a nie jej samej. Tylko raptowne, chwilowe ściągnięcie brwi lub krótkotrwałe, nerwowe zaciśnięcie palców mogły świadczyć, z jakim wysiłkiem stara się panować nad sobą.

Chciałam jej powiedzieć, że nie ma żadnych dowodów, aby przypisywać Niewidzialnym cechy biologiczne Urpian, ale właśnie wrócił Dean. Za nim szli Jaro, Ast, Szu.

— Trzeba podjąć decyzję, jakimi środkami chcemy zmusić Niewidzialnych do ujawnienia, kim są — powiedział Dean, zwracając się przede wszystkim do Zoe jako głównej oponentki. — Dalsze czekanie nie ma chyba sensu.

— Słuchaj, Dean! — rozpoczęłam. — Czy wiesz, co się dzieje z Zoe?

— Co ma się dziać?

— Niektóre objawy zdają się wskazywać, że będzie miała dziecko.

— Dziecko? — Dean zmarszczył brwi.

— Skąd? Z kim? — zdziwiła się Ast.

— Otóż to!

— Nie rozumiem. Wiesz chyba, kto jest ojcem?

— Nie wiem. Nie potrafię nawet w przybliżeniu określić, kiedy to się stało. W kosmolocie nie było jeszcze,żadnych oznak, a teraz wygląda na to, że minęły już trzy miesiące.

— Trzy miesiące?! — zdziwiła się Ast.

— Tak. Jeśli, oczywiście, wszystko normalnie przebiega.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: