— Czyżby więc to oni? Czy to w ogóle możliwe?

Tymczasem obraz rozbitego silnika rósł szybko. Można już było rozróżnić poszczególne reflektory rozstawione w przestrzeni wokół płyty ochronnej. Nieco z boku dostrzegłam kosmolot podobny do dużego, płaskiego talerza.

Zza krawędzi statku wyłoniło się światełko i zygzakiem sunęło wolno po powierzchni kosmolotu. W jego blasku można było zauważyć dwie sylwetki dążące ku antenom aparatury zdalnie sterującej mikrouniwerem.

Naraz obraz kosmolotu znikł z pola widzenia. Ukazał się mglisty pierścień, podobny do kółka z dymu. W jego środku błyskało coś podobnego do świecącego oka. Pierścień przeobrażał się i wirował, rozszerzał swój zasięg, to znów kurczył.

Patrzyliśmy pełni niemego podziwu w ów obraz, gdy naraz w miejscu pierścienia ukazał się oślepiający błysk i zgasł. Pozostała tylko czerń ekranu telewizyjnego.

Jaro operował chwilę przyciskami, wreszcie rzekł:

— To już wszystko.

Długo trwaliśmy w milczeniu, na próżno szukając wyjaśnienia dziwnego zjawisk W końcu odezwał się Szu:

— Trudno uwierzyć. Trudno znaleźć przyczynę. Skąd na naszym ekranie pojawił się ów obraz? Jeśli nadali go nie ludzie, lecz istoty rozumne, które z Błyskającej śledziły nasze ruchy i które za pomocą jakichś potężnych przyrządów potrafiły z odległości czterdziestu miliardów kilometrów zarejestrować te obrazy…

— W jaki jednak sposób przekazali nam tę wizję? — podjął Jaro. — Przecież dotychczas nie zetknęliśmy się z nimi bezpośrednio. Nie mogli znać szczegółów konstrukcji naszych odbiorników.

— Przecież są to chyba zupełnie odmienne od nas istoty. Inny kierunek rozwoju myśli technicznej — dodała Zoe.

— Dobrze byłoby obliczyć, gdzie znajdowała się kamera. Można zmierzyć średnice, kąty, położenie gwiazd…

— Zajmę się tym — powiedział Dean. — Jaro, powtórz obraz.

Po chwili na ekranie znów pojawił się rozbity silnik RER i krążek kosmolotu.

— Średnica rzeczywista kosmolotu wynosi czternaście metrów. Płyty ochronnej dziewięćdziesiąt pięć metrów — podawał dane Jaro. — Wzajemna odległość po odczepieniu dwieście dziesięć metrów. Nachylenie prostej płyta-kosmolot po prostej Proxima-Toliman 12°32.

Dean polecił komputerowi zmierzyć pozorne średnice kosmolotu i tarczy ochronnej oraz dokonać obliczeń.

Tymczasem na ekranie ukazały się znów dwie sylwetki ludzi, wreszcie półprzeźroczysty wirujący pierścień. Ten ostatni obraz przypomniał mi pewne nieprzyjemne przeżycie z pierwszych miesięcy po naszym wylądowaniu na księżycu Urpy. W dniu poprzedzającym odlot pierwszej grupy badawczej w głąb Układu Proximy Władowi Kalinie udało się schwytać za pomocą zespołu automatów własnego pomysłu duży meteoryt węglowy.

Wyszłam wówczas w skafandrze przed pawilon, wypatrując na niebie robota, który miał lada chwila powrócić ze schwytaną bryłą węgla. Ogarnął mnie wówczas nagły niepokój i miałam halucynacje. Tak przynajmniej dotąd przypuszczałam. Spostrzegłam wówczas na niebie coś podobnego do pierścienia z mgieł. Pamiętam to dobrze: pierścień ten również prężył się, kurczył, rozszerzał i wirował, tak samo jak tajemniczy krążek na ekranie. Tamto mogło być halucynacją. To, co widzieliśmy przed chwilą, było obrazem utrwalonym w pamięci aparatury odbiorczej. Wszyscy mogliśmy go oglądać dowolnie dużo razy.

Opowiedziałem to wszystko.

— Istnieje jeszcze jeden zupełnie podobny, lecz całkowicie niewytłumaczalny fakt — odezwał się Jaro, gdy skończyłam. — Opowiadał mi Nym, że przed wyruszeniem w drogę do Alfa Centauri miał również niezwykłe przeżycie. Pracował wówczas w Układzie Saturna. Przeprowadzał eksperymenty z długotrwałymi kierowanymi reakcjami nuklearnymi na drobnych satelitach tworzących pierścień wokoło tej planety. W czasie jednego z takich eksperymentów odczuł również gwałtowny zawrót głowy, połączony ze stanem niepokoju czy lęku. Wydało mu się, że widzi wielki, wirujący pierścień, który zmienił się następnie w lustro. W lustrze tym ujrzał w powiększeniu własną rakietę.

Do tego stopnia był wstrząśnięty niezwykłym zjawiskiem, że spowodował eksplozję jądrową eksperymentalnej bryły. Nie dziwiłem się, że swe przeżycie uważa za halucynację. Ale dziś? Mamy niezbity dowód, że pierścień taki jest zjawiskiem uchwytnym dla przyrządów — zauważył Jaro.

— Pierścień… — zastanawiała się Ast. — Co znaczy „pierścień”? Z czego on powstał?

— Wszystko to jest jakieś niezrozumiałe, niezwykłe — westchnęła Zoe.

— Mam wyniki — przerwał rozmowę Dean. — Kamera znajdowała się w odległości, wyobraźcie sobie, stosunkowo bardzo bliskiej. Mniej więcej sto dziewięćdziesiąt pięć tysięcy kilometrów. Niech zresztą Jaro sprawdzi jeszcze raz obliczenia.

— Sto dziewięćdziesiąt pięć tysięcy kilometrów? — powtórzył konstruktor. W tej samej chwili i mnie nasunęła się przejmująca strachem myśl.

— Kiedy to było?

— Kiedy ta emisja zanikła? — sprecyzował Jaro.

Dean sięgnął do klawiatury komputera i na ekranie pojawiły się cyfry.

— O osiemnastej, minut trzydzieści trzy, sekund dwadzieścia siedem — odczytał na głos.

Patrzyliśmy w tej chwili z Jarem w jeden punkt. Pod zygzakiem na wykresie pracy strefy ochronnej maleńka cyferka wskazywała czas:

18.33

Spojrzałam na pozostałych. Wszystkie oczy, prócz kamery Zoe, zwrócone były na ową niepozorną cyfrę.

— To straszne — wyszeptała Ast.

— Co? — zapytała Zoe.

— Te dwa meteory to były statki Urpian — wyjaśnił zdławionym głosem Szu. Spojrzałam odruchowo na Deana.

— Zniszczyliśmy naszą ostatnią szansę ratunku! — W oczach jego była rozpacz.

— Ależ, Dean, jeszcze nic.nie wiadomo! — usiłowałam go uspokoić. — Pamiętasz, jak przed stu trzydziestu paru laty… w Celestii… wydawało nam się, że miotacz badonowy zniszczył Astrobolid! A to były tylko papierowe kule.

Zatrzymał na mnie wzrok pełen gorzkiej ironii.

— Przecież ty sama nie wierzysz w to, co mówisz! Tam, w Celestii, była inna sytuacja! Tu nie ma mowy o pomyłce! To nieważne, czy były to statki z żywymi Urpianami czy też sterowane przez nich roboty! Czy nic ci to nie mówi, że w chwili wejścia w tę nieszczęsną strefę poruszali się z prędkością różniącą się tylko o pół procenta od naszej prędkości? To była ostatnia szansa!

— O czym ty mówisz?

Teraz dopiero spostrzegłam, że wszyscy patrzą ze zdziwieniem na Deana.

— Opanuj się! — próbowałam nie dopuścić do ujawnienia prawdy. Ale on mnie nie słuchał.

— To była chyba jedyna możliwość ratunku! Teraz już nic! Nic nas nie uratuje! Po co było włączać strefę ochronną? Nie lepiej byłoby zginąć wcześniej od byle grudki kosmicznej? Zginąć wtedy, gdy się nie będziemy tego spodziewali?

— Co ty pleciesz? — Jaro pochwycił Deana za ramię.

— Dean!

Spojrzał na mnie, potem na Jaro błędnym wzrokiem.

— Ach! Wy nie wiecie nic! Przecież skazani jesteśmy na zagładę. Przed nami tylko śmierć! Za dziesięć dni pochłonie nas Toliman. Nie masz co przebudowywać… instalować uniwerów. Zanim dotrze do nas instrukcja z Astrobolidu, będzie już po wszystkim. Teraz i tak już wszystko jedno. A przecież pomoc była tuż… tuż… Jeśli mogą zmieniać tory planet… A czy mogli się spodziewać, że nie potrafimy odróżnić meteorytu od rakiety?

Umilkł. Wokół panowała przejmująca cisza.

— Czy to, co on mówi…

Nie dokończone pytanie Ast zwrócone było do mnie. Ukrywanie prawdy nie miało już sensu. Powiedziałam wszystko.

— A więc to tak — rzekł Szu, patrząc ponuro w podłogę.

— Jak to się stało, że statki zostały zaatakowane? — zapytała Zoe cicho.

— Niestety — Jaro rozłożył bezradnie dłonie. — Wszystkie urządzenia kontrolne były zainstalowane na RER i uległy zniszczeniu. Udało się włączyć tylko prostą strefę ochronną kosmolotu.

— Ależ ona działa na ślepo!

— Działa na ślepo…

— To wszystko nie jest w tej chwili najważniejsze — odezwał się Szu. — Trzeba spokojnie ocenić sytuację. Może istnieje jeszcze jakaś szansa. Jeśli mieszkańcy Błyskającej istotnie usiłowali nas ratować, to trzeba w jakiś sposób wytłumaczyć im, że nie chcieliśmy niszczyć ich statków, że był to przypadek.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: