Gdyby ktoś w rzeczy samej z rozkazu nomarchy zadławił tego robotnika, nie przyzna się.

Sam umarły także nic nie powie, a zresztą, cóż by znaczyła jego skarga na nomarchę!.. W tych warunkach żaden sąd nie zechce rozpocząć śledztwa…

— A jeżeli ja każę?… — spytał namiestnik.

— W takim razie przeprowadzą śledztwo i dowiodą niewinności Sofry. Po czym ty, panie, będziesz zawstydzony, a wszyscy nomarchowie, ich krewni i służba zostaną twoimi wrogami.

Książę stał na środku pokoju i myślał.

— Wreszcie — mówił Tutmozis — wszystko zdaje się przemawiać za tym, że nieszczęsny Bakura był pijak albo wariat, a nade wszystko człowiek obcego pochodzenia. Bo czyliż rodowity i przytomny Egipcjanin, choćby przez rok nie pobierał żołdu i dwa razy tyle dostał kijów, czy ośmieliłby się — wpadać do pałacu nomarchy i z takim wrzaskiem wzywać ciebie?…

Ramzes pochylił głowę, a widząc, że w drugim pokoju są dworzanie, rzekł zniżonym głosem:

— Czy ty wiesz, Tutmozisie, że od czasu jak wyruszyłem w tę podróż, Egipt zaczyna mi się wydawać jakiś inny. Niekiedy pytam samego siebie: czy ja jestem w obcym kraju? to znowu serce moje niepokoi się, jakbym miał na oczach zasłonę, poza którą dzieją się łotrostwa, których ja — nie mogę dojrzeć…

— Toteż i nie wypatruj ich, bo w końcu wyda ci się, żeśmy wszyscy powinni iść do kopalń — odparł ze śmiechem Tutmozis. — Pamiętaj, że nomarchowie i urzędnicy są pasterzami twego stada. Gdy który wydoi miarę mleka dla siebie albo zarżnie owcę, przecie go nie zabijesz ani wypędzisz. Owiec masz za dużo, a o pastuchów trudno.

Namiestnik, już ubrany, przeszedł do sali poczekalnej, gdzie zebrała się jego świta: kapłani, oficerowie i urzędnicy. Następnie wraz z nimi opuścił pałac i udał się na dziedziniec zewnętrzny.

Był to obszerny plac zasadzony akacjami, pod cieniem których oczekiwali księcia robotnicy. Na odgłos trąbki cały tłum zerwał się z ziemi i uszykował w pięć szeregów.

Ramzes, otoczony błyszczącym orszakiem dostojników, nagle zatrzymał się, chcąc najpierw z daleka obejrzeć pułk kopaczy. Byli to ludzie nadzy, w białych czepcach na głowie i takichże przepaskach około bioder. W szeregach doskonale można było odróżnić brunatnych Egipcjan, ciemnych Murzynów, żółtych Azjatów i białych mieszkańców Libii tudzież wysp Morza Sródziemnego.

W pierwszej linii stali kopacze z oskardami, w drugiej z motykami, w trzeciej z łopatami.

Czwarty szereg stanowili tragarze, z których każdy miał drąg i dwa kubełki, piąty również tragarze, lecz z wielkimi skrzyniami, obsługiwanymi każda przez dwu ludzi. Przenosili oni wykopaną ziemię.

Przed szeregami co kilkanaście kroków stali majstrowie: każdy miał w rękach mocny kij i duży cyrkiel drewniany lub węgielnicę.

Kiedy książę zbliżył się do nich, zawołali chórem: „obyś żył wiecznie!”, i uklęknąwszy uderzyli czołem o ziemię.

Następca kazał im powstać i znowu przypatrzył się z uwagą.

Byli to ludzie zdrowi i silni, bynajmniej nie wyglądający na takich, którzy od dwu miesięcy utrzymywali się z żebraniny.

Do namiestnika przystąpił nomarcha Sofra ze swoim orszakiem. Ale Ramzes udając, że go nie spostrzegł, zwrócił się do jednego z majstrów:

— Jesteście kopaczami z Sochem? — zapytał.

Majster jak długi upadł twarzą na ziemię i milczał.

Książę wzruszył ramionami i zawołał do robotników:

— Jesteście z Sochem?

— Jesteśmy kopacze z Sochem!.. — odpowiedzieli chórem.

— Dostaliście żołd?

— Żołd dostaliśmy — jesteśmy syci i szczęśliwi — słudzy jego świątobliwości — odparł chór wybijając każdy wyraz.

— W tył zwrot!.. — zakomenderował książę.

Odwrócili się. Prawie każdy miał na plecach głębokie i gęste blizny od kijów; ale świeżych pręg nie było.

„Oszukują mnie!..” — pomyślał następca. Kazał robotnikom iść do koszar i nie witając się ani żegnając z nomarchą wrócił do pałacu.

— Czy i ty mi powiesz — rzekł w drodze do Tutmozisa — że ci ludzie są robotnikami z Sochem?…

— Wszakże oni sami to powiedzieli — odparł dworak.

Książę zawołał, aby mu podano konia, i odjechał do wojsk obozującyeh za miastem.

Cały dzień musztrował pułki. Około południa na placu ćwiczeń, pod dowództwem nomarchy, ukazało się kilkudziesięciu tragarzy z namiotami, sprzętami, jadłem i winem. Ale książę odprawił ich do Atribis, a gdy nadszedł czas posiłku dla wojska, kazał sobie podać i jadł owsiane placki z suszonym mięsem.

Były to najemne pułki libijskie. Kiedy książę wieczorem kazał im odłożyć broń i pożegnał się z nimi, zdawało się, że żołnierze i oficerowie ulegli szaleństwu. Krzycząc: „żyj wiecznie”, całowali jego ręce i nogi, zrobili lektykę z włóczni i płaszczów, ze śpiewami odnieśli księcia do miasta, a w drodze kłócili się o zaszczyt dźwigania go na ramionach.

Nomarcha i urzędnicy prowincji, widząc zapał barbarzyńskich Libijczyków i łaskę dla nich następcy, zatrwożyli się.

— Oto jest władca… — szepnął do Sofry wielki pisarz. — Gdyby zechciał, ci ludzie pobiliby mieczem nas i dzieci nasze…

Strapiony nomarcha westchnął do bogów i polecił się ich łaskawej opiece.

Późno w nocy Ramzes znalazł się w swym pałacu i tu powiedziała mu służba, że zmieniono mu pokój sypialny.

— Dlaczegóż to?

— Bo w tamtej sypialni widziano jadowitego węża, który skrył się tak, że nie można go znaleźć.

W skrzydle sąsiadującym z domem nomarchy znajdowała się nowa sypialnia. Był to czworoboczny pokój otoczony kolumnami. Miał alabastrowe ściany pokryte malowaną płaskorzeźbą przedstawiającą — u dołu rośliny w wazonach, wyżej — girlandy z liści oliwkowych i laurowych.

Prawie na środku stało wielkie łoże wykładane hebanem, kością słoniową i złotem. Pokój oświetlały dwie wonne pochodnie, pod kolumnadą znajdowały się stoliki z winem, jadłem i wieńcami z róż.

W suficie był wielki otwór czworoboczny zasłonięty płótnem.

Książę wykąpał się i legł na miękkim posłaniu, jego służba odeszła do dalszych komnat.

Pochodnie zaczęły przygasać, po sypialni wionął chłodny wiatr nasycony wonią kwiatów.

Jednocześnie w górze odezwała się cicha muzyka arf. Ramzes podniósł głowę. Płócienny dach pokoju usunął się i przez otwór w suficie widać było konstelacją Lwa, a w niej jasną gwiazdę Regulusa. Muzyka arf wzmogła się.

„Czy bogowie wybierają się do mnie w odwiedziny?…” — pomyślał z uśmiechem Ramzes.

W otworze sufitu błysnęła szeroka smuga światła; było ono mocne, lecz łagodne. W chwilę później ukazała się w górze lektyka w formie złotej łodzi, niosącej altankę z kwiatów: słupy były okręcone girlandami z róż, dach z fiołków i lotosów.

Na sznurach spowitych zielonością, złota łódź bez szmeru opuściła się do sypialnej komnaty. Stanęła na podłodze, a spod kwiatów wyszła niepospolitej piękności naga kobieta. Ciało jej miało ton białego marmuru, od bursztynowej fali włosów płynęła woń upajająca.

Kobieta, wysiadłszy ze swej napowietrznej lektyki, uklękła przed księciem.

— Jesteś córką Sofry?… — spytał jej następca.

— Prawdę mówisz, panie…

— I mimo to przyszłaś do mnie?

— Błagać cię, ażebyś przebaczył memu ojcu… Nieszczęśliwy on!.. od południa leje łzy i tarza się w popiele…

— A gdybym mu nie przebaczył, odeszłabyś?

— Nie… — cicho szepnęła.

Ramzes przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował. Oczy płonęły mu.

— Dlatego przebaczę mu — rzekł.

— O, jakiś ty dobry!.. — zawołała tuląc się do księcia. A potem dodała z przymileniem:

— Każesz wynagrodzić szkody, które wyrządził mu ten szalony robotnik?

— Każę…

— I mnie weźmiesz do swego domu…

Ramzes popatrzył na nią.

— Wezmę cię, bo jesteś piękna.

— Doprawdy?… — odparła obejmując go za szyję. — Przypatrz mi się lepiej… Między pięknymi Egiptu zajmuję dopiero czwarte miejsce.

— Cóż to znaczy?

— W Memfis, czy koło Memfis, mieszka twoja najpierwsza… Na szczęście tylko Żydówka!.. W Sochem jest druga…


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: