— Nic o tym nie wiem — wtrącił książę.

— O, ty gołąbku!.. Więc zapewne nie wiesz i o trzeciej w Anu…

— Czy i ona należy do mego domu?…

— Niewdzięczniku!.. — zawołała uderzając go kwiatem lotosu. — Gotów jesteś za miesiąc o mnie powiedzieć to samo… Ale ja nie dam zrobić sobie krzywdy…

— Jak i twój ojciec.

— Jeszcześ mu nie zapomniał?… Pamiętaj, że odejdę…

— Zostań już… zostań!..

Na drugi dzień namiestnik raczył przyjąć hołdy i ucztę od nomarchy Sofra. Publicznie pochwalił jego zarząd prowincją i aby wynagrodzić szkody wyrządzone przez pijanego robotnika, darował mu połowę naczyń i sprzętów, które otrzymał w mieście Anu.

Drugą połowę tych darów zabrała córka nomarchy, piękna Abeb, jako dama dworu księcia.

Nadto kazała sobie wypłacić z kasy Ramzesa pięć talentów na stroje, konie i niewolnice.

Wieczorem książę ziewając rzekł do Tutmozisa:

— Jego świątobliwość, ojciec mój, powiedział mi wielką naukę, że — kobiety dużo kosztują!

— Gorzej, gdy ich nie ma — odparł elegant.

— Aleja mam ich cztery i nawet dobrze nie wiem, jakim sposobem. Mógłbym ze dwie odstąpić wam.

— Czy i Sarę?

— Tej nie, szczególnie, jeżeli będzie miała syna.

— Jeżeli wasza dostojność przeznaczysz tym synogarlicom ładny posag, znajdą się dla nich mężowie.

Książę znowu ziewnął.

— Nie lubię słuchać o posagach — rzekł. — Aaa!.. jakie to szczęście, że już wyrwę się od was i osiądę między kapłanami…

— Naprawdę uczynisz tak?…

— Muszę. Nareszcie może dowiem się od nich, dlaczego faraoni biednieją… Aaa!.. no — i odpocznę.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

Tego samego dnia w Memfisie Fenicjanin Dagon, dostojny bankier następcy tronu, leżał na kanapie pod werendą swego pałacu. Otaczały go wonne krzaki iglaste, hodowane w wazonach. Dwaj czarni niewolnicy chłodzili bogacza wachlarzami, a on bawiąc się młodą małpką słuchał rachunków, które czytał mu jego pisarz.

W tej chwili niewolnik, uzbrojony w miecz, hełm, włócznię i tarczę (bankier lubił wojskowe ubiory), zameldował dostojnego Rabsuna, który był kupcem fenickim osiadłym w Memfis.

Gość wszedł, nisko kłaniając się, i w ten sposób opuścił powieki, że dostojny Dagon rozkazał pisarzowi i niewolnikom, ażeby wynieśli się spod werendy. Następnie, jako człowiek przezorny, obejrzał wszystkie kąty i rzekł do gościa:

— Możemy gadać.

Rabsun zaczął bez wstępu:

— Czy dostojność wasza wie, że przyjechał z Tyru książę Hiram?…

Dagon podskoczył na kanapie.

— Niech na niego i jego księstwo trąd padnie!… — wrzasnął.

— On mi właśnie wspomniał — ciągnął spokojnie gość — że między wami jest nieporozumienie…

— Co to jest nieporozumienie? — krzyczał Dagon. — Ten rozbójnik okradł mnie, zniszczył, zrujnował… Kiedy ja posłałem moje statki, za innymi tyryjskimi, na zachód, po srebro, sternicy łotra Hirama rzucali na nie ogień, chcieli je zepchnąć na mieliznę… No, i moje okręty wróciły z niczym, opalone i potrzaskane… Żeby jego spalił ogień niebieski!.. — zakończył rozwścieczony bankier.

— A jeżeli Hiram ma dla waszej dostojności dobry interes? — spytał gość flegmatycznie.

Burza szalejąca w piersiach Dagona od razu ucichła.

— Jaki on może mieć dla mnie interes? — rzekł zupełnie spokojnym głosem.

— On to sam powie waszej dostojności, ale przecież pierwej musi zobaczyć się z wami.

— No, to niech on tu przyjdzie.

— On myśli, że wasza dostojność powinna przyjść do niego. Przecie on jest członkiem najwyższej rady w Tyrze.

— Żeby on tak zdechł, jak ja do niego pójdę!.. — krzyknął znowu rozgniewany bankier.

Gość przysunął krzesło do kanapy i poklepał bogacza w udo.

— Dagonie — rzekł — miej ty rozum.

— Dlaczego ja nie mam rozumu i dlaczego ty, Rabsun, nie mówisz do mnie — dostojność?…

— Dagon, nie bądź ty głupi… — reflektował gość. — Jeżeli ty nie pójdziesz do niego ani on do ciebie, to jakże wy zrobicie interes?

— Ty jesteś głupi, Rabsun! — znowu wybuchnął bankier. — Bo gdybym ja poszedł do Hirama, to niech mi ręka uschnie, że straciłbym na tej grzeczności połowę zarobku.

Gość pomyślał i odparł:

— Teraz rzekłeś mądre słowo. Więc ja tobie coś powiem. Przyjdź do mnie i Hiram przyjdzie do mnie, i wy obaj u mnie obgadacie ten interes.

Dagon przechylił głowę i przymrużywszy oko filuternie zapytał:

— Ej, Rabsun!.. Powiedz od razu: ile on tobie dał?

— Za co?…

— Za to, ja przyjdę do ciebie i z tym parchem będę robił interes…

— To jest interes dla całej Fenicji, więc ja na nim zarobku nie potrzebuję — odparł oburzony Rabsun.

— Żeby się tobie tak dłużnicy wypłacali, jak to prawda!

— Żeby mi się nie wypłacili, jeżeli ja co na tym zarobię! Niech tylko Fenicja nie straci! — zakrzyczał z gniewem Rabsun.

Pożegnali się.

Nad wieczorem dostojny Dagon wsiadł w lektykę niesioną przez sześciu niewolników. Poprzedzali go dwaj laufrowie z kijami i dwaj z pochodniami, zaś za lektyką szło czterech służących uzbrojonych od stóp do głów. Nie dla bezpieczeństwa, lecz że Dagon od pewnego czasu lubił otaczać się zbrojnymi jak rycerz.

Wysiadł z lektyki z wielką powagą i podtrzymywany przez dwu ludzi (trzeci niósł nad nim parasol) wszedł do domu Rabsuna.

— Gdzież jest ten… Hiram? — zapytał dumnie gospodarza.

— Nie ma go.

— Jak to?… Więc ja będę czekał na niego?

— Nie ma go w tym pokoju, ale jest w trzecim, u mojej żony — odparł gospodarz. — On teraz składa wizytę mojej żonie.

— Ja tam nie pójdę!.. — rzekł bankier siadając na kanapie.

— Pójdziesz do drugiego pokoju, a on w tej samej chwili także tam wejdzie.

Po krótkim oporze Dagon ustąpił, a w chwilę później, na znak gospodarza domu, wszedł do drugiej komnaty. Jednocześnie z dalszych pokojów wysunął się niewysoki człowiek z siwą brodą, ubrany w złocistą togę i złotą obręcz na głowie.

— Oto jest — rzekł gospodarz stojąc na środku — oto jest jego miłość książę Hiram, członek najwyższej rady tyryjskiej… Oto jest dostojny Dagon, bankier księcia następcy tronu i namiestnika w Dolnym Egipcie.

Dwaj dostojnicy ukłonili się sobie z założonymi na piersiach rękoma i usiedli przy oddzielnych stolikach, na środku sali. Hiram nieco odsunął togę, aby ukazać wielki złoty medal na swej szyi, w odpowiedzi na co Dagon zaczął bawić się grubym złotym łańcuchem, który otrzymał od księcia Ramzesa.

— Ja, Hiram — odezwał się starzec — pozdrawiam pana, panie Dagon, życzę panu dużego majątku i powodzenia w interesach.

— Ja, Dagon, pozdrawiam pana, panie Hiram, i życzę panu tego samego, co pan mnie życzy…

— Już się pan chcesz kłócić?… — przerwał zirytowany Hiram.

— Gdzie ja się kłócę?… Rabsun, ty powiedz, czy ja się kłócę?…

— Lepiej niech wasze dostojności mówią o interesach — odparł gospodarz.

Po chwili namysłu Hiram zaczął:

— Przyjaciele pańscy z Tyru bardzo pozdrawiają pana przeze mnie.

— Oni tylko to przysłali mi? — spytał drwiącym tonem Dagon.

— Co pan chcesz, żeby oni panu przysyłali?.. — odparł Hiram podnosząc głos.

— Cicho!.. Zgoda!.. — wtrącił gospodarz.

Hiram kilka razy głębiej odetchnął i rzekł:

— To prawda, że nam potrzebna zgoda… Ciężkie czasy nadchodzą dla Fenicji…

— Czy morze zatopiło wam Tyr albo Sydon?.. — spytał z uśmiechem Dagon.

Hiram splunął i zapytał:

— Coś pan taki zły dzisiaj?…

— Ja zawsze jestem zły, jak mnie nie nazywają — dostojnością…

— A dlaczego pan nie nazywasz mnie miłością?… Ja przecie jestem książę!..

— Może w Fenicji — odparł Dagon. — Ale już w Asyrii, u lada satrapy czekasz pan w sieniach trzy dni na posłuchanie, a kiedy cię przyjmą, leżysz na brzuchu jak każdy handlarz fenicki.

— A pan co byś robił wobec dzikiego człowieka, który może pana na pal wbić?… — zakrzyczał Hiram.

— Co ja bym robił, nie wiem — rzekł Dagon. — Ale w Egipcie ja sobie siedzę na jednej kanapie z następcą tronu, który dziś jest namiestnikiem.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: