— Zgoda, wasza dostojność!.. Zgoda, wasza miłość!.. — reflektował ich gospodarz.

— Zgoda!.. zgoda, że ten pan jest zwyczajny fenicki handlarz, a mnie nie chce oddać szacunku… — zawołał Dagon.

— Ja mam sto okrętów!.. — wrzasnął Hiram.

— A jego świątobliwość faraon ma dwadzieścia tysięcy miast, miasteczek i osad….

— Wasze dostojności utopicie ten interes i całą Fenicję!.. — odezwał się już podniesionym głosem Rabsun.

Hiram zacisnął pięści, lecz umilkł i odpoczął.

— Musisz jednak przyznać, wasza dostojność — rzekł po chwili do Dagona — że z tych dwudziestu tysięcy miast jego świątobliwość niewiele ma naprawdę.

— Chcesz powiedzieć, wasza miłość — odparł Dagon, że siedm tysięcy miast należy do świątyń i siedm tysięcy do wielkich panów?… Zawsze jednak jego świątobliwości zostaje siedm tysięcy na czysto.

— Nie bardzo! Bo jak z tego wasza dostojność odejmiesz ze trzy tysiące, które są w zastawie u kapłanów, i ze dwa tysiące w dzierżawie u naszych Fenicjan…

— Mówi prawdę, wasza miłość — rzekł Dagon. — Zawsze jednak jego świątobliwości zostaje ze dwa tysiące miast bardzo bogatych…

— Czy was Tyfon opętał?… — wrzasnął z kolei Rabsun.

— Będziecie teraz wyliczali miasta faraona, bodajby go…

— Psyt… — szepnął Dagon zrywając się z krzesła.

— Kiedy nad Fenicją wisi nieszczęście!.. — dokończył Rabsun.

— Niechże ja się raz dowiem, jakie nieszczęście?… — przerwał Dagon.

— Więc daj mówić Hiramowi, to się dowiesz — odparł gospodarz.

— Niech gada…

— Czy wasza dostojność wiesz, co się stało w zajeździe „Pod Okrętem” u brata naszego, Asarhadona?… — zaczął Hiram.

— Nie mam braci pomiędzy szynkarzami!.. — wtrącił szyderczo Dagon.

— Milcz!.. — wrzasnął rozgniewany Rabsun i schwycił za rękojeść sztyletu. — Jesteś głupi jak pies, który szczeka przez sen…

— Czego on się gniewa, ten… ten handlujący kośćmi?… — odparł Dagon i również sięgnął do noża.

— Cicho!.. Zgoda!.. — uspokajał ich sędziwy książę i także opuścił suchą rękę do pasa.

Przez chwilę wszystkim trzem drżały nozdrza i błyszczały oczy. Wreszcie Hiram, który uspokoił się najpierw, zaczął znowu, jakby nigdy nic nie zaszło.

— Parę miesięcy temu stanął w zajeździe Asarhadona niejaki Phut, z miasta Harranu…

— Miał odebrać pięć talentów od jakiegoś kapłana — wtrącił Dagon.

— Cóż dalej? — spytał Hiram.

— Nic. Znalazł łaskę u jednej kapłanki i za jej radą pojechał szukać swego wierzyciela do Tebów.

— Masz rozum dziecka, a gadatliwość kobiety — rzekł Hiram. — Ten harrańczyk nie jest harrańczykiem, ale Chaldejczykiem, i nie nazywa się Phut, ale Beroes…

— Beroes?… Beroes?… — powtórzył przypominając sobie Dagon. — Gdzieś słyszałem to nazwisko…

— Słyszałeś!.. — mówił z pogardą Hiram. — Beroes to najmędrszy kapłan w Babilonie, doradca książąt asyryjskich i samego króla…

— Niech on będzie doradcą, byle nie faraona, co mnie to obchodzi?… — rzekł bankier.

Rabsun podniósł się z krzesła i grożąc Dagonowi pięścią pod nosem zawołał: — Ty wieprzu, wypasiony na faraońskich pomyjach… Ciebie Fenicja tyle obchodzi, co mnie Egipt… Gdybyś mógł, za drachmę sprzedałbyś ojczyznę… Psie trędowaty!

Dagon zbladł i odparł spokojnym głosem:

— Co gada ten kramarz?… W Tyrze są moi synowie i uczą się żeglarstwa; w Sydonie siedzi moja córka z mężem… Połowę mego mienia pożyczyłem radzie najwyższej, choć nie mam za to nawet dziesięciu procent. A ten kramarz mówi, że mnie nie obchodzi Fenicja!..

Rabsun, posłuchaj mnie — dodał po chwili. — Ja życzę twojej żonie i dzieciom, i cieniom twoich ojców, ażebyś ty o nich tyle dbał, ile ja o każdy okręt fenicki, o każdy kamień Tyru, Sydonu, a nawet Zarpath i Achsibu…

— Dagon mówi prawdę — wtrącił Hiram.

— Ja nie dbam o Fenicję!.. — ciągnął bankier zapalając się. — A ilu ja sprowadziłem tu Fenicjan, ażeby robili majątki, i co mam z tego?… Ja nie dbam!.. Hiram zepsuł mi dwa okręty i pozbawił mnie wielkich zarobków, a przecie kiedy chodzi o Fenicją, ja usiadłem z nim w jednym pokoju…

— Bo myślałeś, że będziecie gadali o tym, ażeby kogo oszukać — rzekł Rabsun.

— Żebyś ty tak myślał o skonaniu, głupi!.. — odparł Dagon. — Niby ja jestem dziecko i niby nie rozumiem, że jak Hiram przyjeżdża do Memfisu, to przecie on nie dla handlu przyjeżdża.

Oj ty, Rabsun!.. Tyś powinien ze dwa lata być u mnie chłopcem do zamiatania stajni…

— Dosyć!.. — zawołał Hiram uderzając pięścią w stolik.

— My nigdy nie skończymy z tym kapłanem chaldejskim — mruknął Rabsun z takim spokojem, jakby przed chwilą nie jego zwymyślano.

Hiram odchrząknął i zaczął.

— Ten człowiek ma naprawdę dom i grunta w Harranie i tam nazywa się Phut. Dostał listy od kupców chetyjskich do kupców sydońskich, więc w podróż zabrała go nasza karawana.

Sam dobrze mówi po fenicku, płaci rzetelnie, nic osobliwego nie żąda, więc nasi ludzie nawet bardzo go polubili.

— Ale — mówił Hiram podrapawszy się w brodę — gdy lew nakryje się skórą wołu, zawsze mu choćby kawałek ogona wylezie. Ten Phut był strasznie mądry i pewny siebie, więc naczelnik karawany po cichu zrewidował jego rzeczy. I nic nie znalazł, tylko medal bogini Astoreth.

Dowódcę karawany medal ten kolnął w serce. Skąd Chetyjczyk ma fenicki medal?…

Więc gdy przyjechali do Sydonu, zaraz zameldował starszym, i od tej pory nasza tajna policja miała tego Phuta na oku.

Tymczasem jest to taki mędrzec, że gdy kilka dni posiedział w Sydonie, wszyscy go pokochali. Modlił się on i składał ofiary bogini Astoreth, płacił złotem, nie pożyczał pieniędzy, wdawał się tylko z Fenicjanami. I tak wszystkich otumanił, że dozór nad nim osłabł, a on spokojnie dojechał do Memfisu.

Tu znowu nasza starszyzna zaczęła czuwać nad nim, ale nic nie odkryła; domyślała się tylko, że musi to być wielki pan, nie zaś prosty mieszczanin harrański. Dopiero Asarhadon przypadkiem wyśledził, a nawet nie wyśledził, tylko wpadł na poszlaki, że ten niby Phut całą jedną noc przepędził w starej świątyni Seta, która tu wiele znaczy…

— Wchodzą do niej tylko arcykapłani na ważne narady — wtrącił Dagon.

— Jeszcze i to nic by nie znaczyło — prawił Hiram. — Ale jeden z naszych kupców wrócił dwa miesiące temu z Babilonu z dziwnymi wiadomościami. Za wielki prezent pewien dworzanin babilońskiego satrapy powiedział mu, że nad Fenicją — wisi bieda!..

„Was zabiorą Asyryjczycy — mówił ten dworzanin do naszego kupca — a Izraelitów wezmą Egipcjanie. W tym interesie nawet pojechał do tebańskich kąpłanów wielki chaldejski kapłan Beroes i zawrze z nimi traktat.”

— Musicie wiedzieć — ciągnął Hiram — że kapłani chaldejscy uważają egipskich za swoich braci. A że Beroes ma wielkie znaczenie na dworze króla Assara, więc wieść o tym traktacie może być bardzo prawdziwa.

— Na co Asyryjczykom Fenicja?… — zapytał Dagon gryząc paznokcie.

— A na co złodziejowi cudzy śpichlerz?… — odparł Hiram.

— Co może znaczyć traktat Beroesa z egipskimi kapłanami?… — wtrącił zamyślony Rabsun.

— Głupi ty!.. — odparł Dagon. — Faraon robi tylko to, co kapłani uradzą.

— Będzie i traktat z faraonem, nie bójcie się! — przerwał Hiram. — W Tyrze wiemy na pewno, że jedzie do Egiptu z wielką świtą i darami poseł asyryjski — Sargon… On niby to chce zobaczyć Egipt i ułożyć się z ministrami, ażeby w egipskich aktach nie pisano, jako — Asyria płaci daninę faraonom. Ale naprawdę to on jedzie zawrzeć traktat o podział krajów leżących między naszym morzem a rzeką Eufratem.

— Oby ich ziemia pochłonęła! — zaklął Rabsun.

— Cóż ty o tym myślisz Dagonie?.. — spytał Hiram.

— A co byście wy zrobili, gdyby was naprawdę napadł Assar?…

Hiram zatrząsł się z gniewu.

— Co?… Wsiądziemy na okręty z rodzinami i skarbami, a tym psom zostawimy gruzy miast i gnijące trupy niewolników… Alboż nie znamy krain większych i piękniejszych od Fenicji, gdzie można założyć nową ojczyznę, bogatszą aniżeli ta?…


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: