— Doprawdy? - Crowley pogładził oksydowaną stal. — W takim razie wszystko się zgadza.Chodźmy stąd.
Niedbale rzucił karabin na nieprzytomnego Tompkinsa i ruszył przez mokry trawnik.
Drzwi frontowe nie były zamknięte. Weszli do środka nie zauważeni. W dawnym refektarzu kilku tłustawych jegomościów popijało kakao. Jeden machnął wesoło ręką na powitanie.
W holu stał mebel podobny do kontuaru w recepcji hotelowej. Wyglądał poważnie i kompetentnie. Azirafal przyjrzał się przenośnej tablicy informacyjnej na aluminiowym stelażu.
Plastikowe litery estetycznie wpięte w czarny blat tworzyły napis: 20 - 21 sierpnia, United Holdings PLC. Wstępny kurs walki.
Crowley wziął z kontuaru lśniącą broszurkę. Był to prospekt Tadfield Manor reklamujący ośrodek, a zwłaszcza wanny z wirówką do masażu wodnego i kryty basen z podgrzewaną wodą. Na okład-
ce wydrukowano mapkę okolicy. Wszystkie prospekty ośrodków szkoleniowych miały takie mapki. Były one jednakowo niedokładne, w nieodpowiedniej skali i sugerowały, że dojazd do ośrodka jest bardzo dogodny. Natomiast żadna mapka nie przedstawiała plątaniny dróg, dróżek i ścieżek ciągnących się kilometrami wokół posesji, które trzeba było przemierzyć, by dotrzeć do celu.
— Źle trafiliśmy? - zapytał Azirafal. Crowley zaprzeczył.
— Zatem jesteśmy nie w porę.
— Niestety tak - odparł Crowley.
Przeglądał broszurkę, mając nadzieję, że trafi na jakiś ślad. Byłoby jednak przesadą łudzić się, że zakon nie zamieni lokum. Siostry zrobiły, co do nich należało i odeszły. Prawdopodobnie przeniosły się gdzieś na antypody i nawracają chrześcijan.
Czytał dalej, pogwizdując cicho. Czasem w broszurkach podawano rys historyczny miejsca, a to dlatego, że przedsiębiorstwa wynajmujące ośrodek na sóbotnio-niedzielne szkolenia interakcji w grupie strategii dynamicznego marketingu, lubiły uczucie strategicznego wchodzenia w dynamiczną interakcję z samym budynkiem, w którym niezmiennie czuło się atmosferę elżbietańskiej prosperity. Nikt nie przejmował się tym, że budynek ów był wielokrotnie przebudowywany, doszczętnie złupiony w czasie wojny domowej, a dwa razy spalił się do fundamentów.
Crowley nie oczekiwał, że znajdzie informację, iż przed jedenastu laty budynek był siedzibą zakonu satanistek, które nawet jako zakonnice były do niczego, ale któż to wie, a nuż...
Grubas w polowym mundurze pustynnym podszedł do nich, popijając kawę z plastikowego kubka.
— Kto wygrywa? - zapytał przyjaźnie.
Na zewnątrz wybuchła strzelanina. Tym razem nie było słychać Irzasku śrucin. W powietrzu zaroiło się od kawałków ołowiu o aerodynamicznych kształtach poruszających się z dużą prędkością.
Z wnętrza odpowiedziano serią.
Zbędni dotychczas wojownicy spojrzeli po sobie. Następna seria zlikwidowała kiczowaty wiktoriański witraż i wydziobała malowniczy rząd dziur w tynku nad głową Crowleya.
Azirafal chwycił go za rękę i zapytał:
— Co tu się dzieje, do diabła?
Crowley uśmiechnął się jadowicie.
* * *
Gdy Nigel Tompkins doszedł do siebie, odczuwał lekki ból głowy i bliżej nieokreśloną przerwę w życiorysie. Ludzki mózg ma to do siebie, że wypierając obraz przekraczający granice pojmowania, zostawia właścicielowi mgliste wspomnienie i przemożną chęć zrzucenia winy na nagłe bliskie spotkanie z betonową framugą albo garścią śrucin, z których jedna okazała się pociskiem kumulacyjnym z czołgu Leopard II.
Poczuł także, że karabin jest jakby cięższy i ciemniejszy. Dotarło to do niego z całą mocą, gdy wycelował w Normana Wethere-da z kontroli jakości i pociągnął za spust.
* * *
— Doprawdy, nie rozumiem, dlaczego masz tak zszokowaną minę - powiedział Crowley. — Przecież on naprawdę chciał prawdziwego karabinu. Całym swoim jestestwem, że tak powiem.
— Tyle że teraz garstka bezbronnych... hm... ma przed sobą zbira uzbrojonego po zęby - odparł Azirafal.
— Nie jest całkiem tak, jak myślisz. Przecież gramy fair.
* * *
Ekipa z sekcji budżetowej leżała plackiem na podłodze w bawialni, nie było nikomu do śmiechu. - A nie mówiłem? Tym łachmytom z zaopatrzenia nie wolno ufać - powiedział zastępca kierownika, gdy kula ze świstem wybiła dziurę w ścianie nad jego głową.
Szybko przeczołgał się do grupki wokół trafionego Wethe-reda.
—Jak to wygląda? - zapytał.
Zastępca kierownika działu płac spojrzał wściekle.
— Kiepsko. Kula przebiła wszystko. Przepustkę do biura, bilet miesięczny, talony do stołówki.
— Ale karta rowerowa wytrzymała[20]— odezwał się Wethered. Oszołomieni wpatrywali się w portfel z dokumentami przebity niemal na wylot.
— Ale dlaczego to zrobili? - zapytał ktoś z finansowego.
Kierownik działu kontroli jakości otwierał usta, by udzielić rozsądnej odpowiedzi, ale szybko je zamknął. Każdy ma czułe punkty, jego trafiono w najczulszy. Chciał zostać projektantem wnętrz, lecz specjalista do spraw preorientacji zawodowej odradzał. Przepracował w jednej firmie okrągłe dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat w sekcji rekontroli formularza BF. Dwadzieścia lat bębnienia w klawisze kalkulatora, aż palce puchły, a ci z zaopa-irzenia od dawna mieli komputery. A teraz z bliżej nie znanych powodów, prawdopodobnie w związku z reorganizacją systemu wcześniejszych emerytur, ktoś do niego strzela. Prawdziwymi ku-
Przed oczami widział maszerujące armie paranoi.
Spojrzał na swoją broń. Przezopary wściekłości i przerażenia dostrzegł, że karabin jest jakby większy i ciemniejszy niż ten, który wyfasował na początku szkolenia. I cięższy.
Wycelował i ujrzał, jak pod gradem kuł pobliski krzak prze-(hodzi w czas przeszły dokonany.
A więc to tak! Ale skoro gramy, to ktoś musi wygrać.
Spojrzał na swoich ludzi.
— Okay, chłopaki. Dokopiemy skurwielom.
* * *
— W moim odczuciu nikt nie musi pociągać za spust - powiedział Crowley, posyłając Azirafalowi koślawy uśmieszek. -Już dobrze. Rozejrzyjmy się, póki tamci są zajęci sobą.
* * *
Raz po raz smugi pocisków przecinały mrok. Jonathan Parker z zaopatrzenia chyłkiem torował sobie drogę między splątanymi gałęziami krzewów, gdy nagle jedna z nich owinęła się wokół jego szyi w morderczym uścisku.
Nigel Tompkins wypluł maskowanie z liści rododendronu. - Gdzie nie dociera regulamin, tam jestem ja -wysyczały usta pokryte maskującym błotem.
* * *
— To poniżej pasa! — oświadczył Azirafal, gdy szli opustoszałym korytarzem.
— A co ja takiego zrobiłem? - bełkotał Crowley, otwierając drzwi na chybił trafił.
— Tam ludzie strzelają do siebie!
— No to co? Tylko tyle? Przecież sami chcieli. Robią to, na co mają ochotę. Ja tylko trochę pomogłem. Spójrz na to jak należy. Wolna wola dla każdego. Każdy robi, co chce. W głowie się nie mieści, prawda?
Azirafal patrzył szeroko otwartymi oczami.
— Dobrze, już dobrze - powiedział Crowley, dając za wygraną.
—-Nikt nie zginie. Kule nie dosięgną nikogo. Nic się nikomu nie stanie. Przecież to ma być tylko zabawa.
Azirafal odetchnął z ulgą i rozpromieniony odparł:
— Wiesz co, Crowley... Wiedziałem, że w głębi duszy jesteś całkiem do rze...
— Daj spokój - uciął diabeł. - Albo idź, wywrzeszcz to ze szczytu góry, dobrze?
Wkrótce zaczęły się tworzyć luźne sojusze. Ci z podsekcji finansowych doszli do wniosku, że jednak więcej ich łączy niż dzieli, a usunięcie kilku barier zaowocowało unią przeciwko działowi planowania.
Pierwszy wóz policyjny został zatrzymany w połowie podjazdu.
Szesnaście celnych pocisków wystrzelonych z różnych miejsc zgruchotało chłodnicę. Dwa następne rozprawiły się z anteną, ale za późno, o wiele za późno.
* * *
Mary Hodges właśnie odkładała słuchawkę, gdy Crowley otworzył drzwi do jej biura.
— Zapewne terroryści - rzuciła w mikrofon - albo konkurencja. - Spojrzała na przybyszów. — Panowie z policji, prawda? Crowley zobaczył, że oczy Mary robią się coraz większe. Jak na diabła przystało, miał świetną pamięć do twarzy. Rozpoznał ją mimo upływu czasu i ostrego makijażu. Pstryknął palcami. Mary wyprostowała się w fotelu, zaś jej twarz stała się sympatyczną maską bez wyrazu.