– Z wyjątkiem plemienia Chulo – wtrąciła Gamay.
– Właśnie. Chcąc uniknąć spacyfikowania, zaszyli się głębiej w las. Muszę przyznać, że dziś dowiedziałem się o nich więcej niż przez trzy spędzone tu lata. Prawdę mówiąc, wątpiłem w ich istnienie. W przypadku tego plemienia trzeba oddzielić fakty od legendy. Pozostali Indianie unikają dżungli za Wielkim Wodospadem. Twierdzą, że kto wejdzie na tereny Chulo, nie wraca. Jak mogliście się dziś przekonać, naprawdę się boją. Tak przedstawiają się skąpe fakty.
– A legenda? – spytała Gamay.
– Potrafią być niewidzialni – odparł z uśmiechem Ramirez. – Potrafią latać. Przenikać przez przeszkody i ściany. Są bardziej duchami i zjawami niż ludźmi. Nie można ich zabić zwykłą bronią.
– Dziura po kuli, którą widzieliśmy, przeczy temu mitowi – wtrącił Paul.
– Chyba tak – przyznał Ramirez. – Ale jest jeszcze jedna historia, tym bardziej intrygująca. W tym plemieniu panuje matriarchat. Przewodzi im kobieta. A właściwie bogini.
– Amazonka? – podsunęła Gamay.
W odpowiedzi Ramirez wyjął z kieszeni wisior zdjęty z szyi zabitego Indianina.
– Może to jest ta nasza skrzydlata bogini – rzekł. – Powiadają, że chroni swoje plemię i jest strasznie mściwa.
– Ta, której trzeba słuchać! – oznajmiła teatralnie Gamay. – To cytat z powieści przygodowej, którą czytałam w młodości. O żyjącej tysiąc lat i nie starzejącej się bogini dżungli.
Paul wziął wisior i przyjrzał się mu.
– Nawet taka bogini nie potrafiła ochronić tego tubylca – zauważył.
– Owszem – powiedział Ramirez – ale…
– Co takiego? – spytała Gamay.
– Coś mnie martwi. Jeden z mieszkańców wioski przyszedł do mnie i powiedział, że w dżungli dzieje się coś niedobrego.
– Co? – spytał Paul.
– Wiedział tylko tyle, że ma to związek z tym zabitym Indianinem.
– W jaki sposób? – spytała Gamay.
– Nie jestem pewien. – Ramirez zamilkł. – W dżungli ciągle giną różne stworzenia. Owady, zwierzęta i ptaki toczą z sobą nieustanną, bezwzględną walką o byt. Niemniej w tym krwawym chaosie panuje równowaga. – Jego głęboko osadzone oczy spochmurniały jeszcze bardziej. – Obawiam się, że zabójstwo tego Indianina zakłóciło ją.
– Może ta amazońska bogini szykuje się do zemsty – rzekł Paul, zwracając medalion.
– Jako naukowiec, muszę trzymać się faktów – odparł Ramirez. – Faktem zaś jest to, że ktoś w tej dżungli ma karabin i gotów jest użyć go bez wahania. Albo więc ten Indianin wyszedł poza swoje terytorium, albo ktoś wtargnął na nie z bronią.
– Domyśla się pan, kto? – spytała Gamay.
– Chyba tak. Czy wiecie państwo coś o przemyśle gumowym?
Troutowie przecząco pokręcili głowami.
– Przed stu laty kauczukowce rosły wyłącznie w dżungli amazońskiej. Potem pewien brytyjski naukowiec wywiózł stąd trochę nasion i założono ogromne plantacje kauczuku na Wschodzie. To samo dzieje się obecnie. Towarzyszący nam dziś przy pogrzebie szaman dobrze zna leczniczą moc setek roślin z lasu tropikalnego. Przyjeżdżają tu różni piraci, którzy twierdzą, że są naukowcami, a w rzeczywistości poszukują ziół o leczniczych właściwościach. Patenty sprzedają międzynarodowym firmom farmaceutycznym. Bywa, że pracują bezpośrednio dla nich. W każdym razie firmy te zbijają fortuny, podczas gdy tubylcy, którzy przechowali zielarską wiedzę, nie dostają nic. Co gorsza, przybywają tu czasem tacy, którzy zabierają wyhodowane przez nich rośliny.
– Myśli pan, że tego Indianina torturował i zastrzelił jeden z tych poszukiwaczy? – spytał Paul.
– Możliwe. Cóż znaczy życie biednego czerwonoskórego, gdy w grę wchodzą miliony. Nie wiem, dlaczego go zabili. Być może zobaczył coś, czego nie powinien widzieć. Mieszkańcy dżungli od pokoleń znali tajemnice tutejszych roślin.
– Czy ktoś próbuje powstrzymać tych piratów? – spytała Gamay.
– W tym właśnie problem. Bywa, że urzędnicy państwowi są w zmowie z firmami farmaceutycznymi. W grę wchodzą wielkie pieniądze. Rządy mało interesują się losem miejscowych plemion. Najważniejsze dla nich to, jak sprzedać dziedziczną wiedzę tubylców o roślinach temu, kto da najwięcej.
– A więc z tym piractwem nikt nie walczy?
– Do tropienia piratów uniwersytety przysyłają ekipy prawdziwych naukowców. Badają oni rośliny, a jednocześnie rozmawiają z Indianami, wypytując ich o obcych. Chcąc powstrzymać grabież zasobów genetycznych, nasi sąsiedzi w Brazylii zaczęli wytaczać procesy sądowe. Zarzucając jednemu z naukowców katalogowanie nasion i kory drzew używanych przez Indian do leczenia, oskarżyli go o ograbienie tubylców z wiedzy.
– Zarzut trudny do udowodnienia – orzekł Paul.
– Owszem, ale robimy pewne postępy w tej sprawie. Mamy przeciwko sobie firmy farmaceutyczne dysponujące miliardami dolarów. Nie jesteśmy więc dla nich równorzędnym przeciwnikiem.
– Czy pański uniwersytet był w to zaangażowany? – spytała Gamay, bo coś przyszło jej nagle na myśl.
– Tak – odparł Ramirez. – Przysyłano tu co jakiś czas ekipy. Ale na prawdziwe ściganie przestępców brak pieniędzy.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwała, lecz dała za wygraną.
– Chciałabym, żebyśmy mogli zrobić coś więcej – powiedziała.
– Możecie – rzekł z uśmiechem Ramirez. – Zamierzam państwa prosić o przysługę. Tylko nie czujcie się do niej zobowiązani.
– O co chodzi? – zachęcił go Paul.
– Kilka godzin stąd, nad rzeką, jest następna osada. Holender, który tam mieszka, nie ma radia. Może tubylcy wiedzą już o zabiciu Chulo. Tak czy inaczej trzeba ostrzec ich przed ewentualnymi następstwami tej śmierci. – Ramirez wyciągnął nogę, grubo zabandażowaną w kostce. – Ledwo chodzę, chociaż nie jest złamana, a tylko zwichnięta. Czy nie moglibyście państwo pojechać tam za mnie? Nie zajmie to wam dużo czasu.
– A co ze statkiem zaopatrzeniowym? – spytała Gamay.
– Dotrze tu zgodnie z planem jutro przed wieczorem. Załoga przenocuje. Wrócicie, zanim odpłyną.
– Nie widzę przeszkód – odparła Gamay, milknąc na widok pytającego wzroku męża. – Jeśli zgodzi się Paul.
– Ja…
– Ach, przepraszam. Niech chcę, żeby doprowadziło to do konfliktu małżeńskiego.
– Ależ skąd – zapewnił go Paul. – Oczywiście, że chętnie panu pomożemy.
– Cudownie. Każę ludziom dostarczyć państwu prowiant i paliwo do łodzi. Dopłyniecie nią szybciej niż swoim pontonem. Powinniście tego samego dnia być z powrotem.
– Myślałam, że w tej wiosce są tylko pirogi – zdziwiła się Gamay.
Ramirez uśmiechnął się.
– Niekiedy potrzebny jest szybszy środek transportu.
– Niech pan nam powie coś więcej o tym Holendrze – poprosiła Gamay.
– Tak naprawdę to Dieter jest Niemcem. Handlarzem, ożenionym z miejscową kobietą. Czasem tu przypływa, ale zazwyczaj raz w miesiącu przysyła ludzi z listą zakupów, a my przekazujemy ją załodze statku zaopatrzeniowego. Niezbyt przyjemny typ, jednak należy go ostrzec o zagrożeniu. – Ramirez urwał. – Nie musicie państwo jechać – zapewnił. – To doprawdy nie wasza sprawa, a poza tym jesteście naukowcami, a nie poszukiwaczami przygód. Zwłaszcza piękna senora Trout.
– Damy sobie radę – odparła Gamay, z rozbawieniem patrząc na męża.
Miała doświadczenie, zdobyte podczas licznych niebezpiecznych zadań, wykonywanych wraz z mężem dla NUMA. A poza tym, wbrew pozorom, nie była delikatnym kwiatuszkiem. W Racine, w stanie Wisconsin, gdzie przyszła na świat, bawiła się z bandą chłopców, a i później czuła się najlepiej w męskim towarzystwie.
– No, to ustalone. Po deserze napijemy się brandy i pójdziemy spać, żeby obudzić się skoro świt – powiedziała.
Gdy wrócili do swego pokoju spytała Paula:
– Dlaczego się zawahałeś, czy pomóc doktorowi?
– Z dwóch powodów. Przede wszystkim dlatego, że ta dodatkowa podróż nie ma nic wspólnego z naszym zadaniem dla NUMA.
– A odkąd to przestrzegasz regulaminu naszej agencji?
– Robię to, tak jak ty, kiedy mi wygodnie. Naginam go, ale nigdy nie łamię.
– No, to nagnij go odrobinę i powiedz sobie, że ta rzeka jest integralną częścią oceanu, dlatego ekipa do zadań specjalnych NUMA powinna się zająć przypadkiem każdego znalezionego na niej trupa. Czy mam ci przypomnieć, że ekipę tę zorganizowano właśnie do badania spraw, którymi nikt inny nie chce zawracać sobie głowy?