– Wracamy! – powiedział.

Wpadli do otwartej windy i wcisnęli numer piętra kancelarii adwokackiej. W połowie drogi na górę usłyszeli głuchy huk i kabina zadygotała w szybie. Austin zatrzymał windę na piętrze pod kancelarią Hanleya. Przemknęli obok zaskoczonych urzędników i wbiegli po schodach na następną kondygnację.

Klatkę schodową wypełniał gryzący czarny dym. Austin wymacał drzwi na piętro. Nie wyczuwszy gorąca świadczącego o pożarze, uchylił je odrobinę. Na klatkę wydostało się jeszcze więcej dymu. Otworzyli drzwi na tyle, żeby przez nie przejść, i na czworakach, wśród duszących oparów, doczołgali się do biurka sekretarki. Chłodny prysznic z włączonej instalacji przeciwpożarowej zmoczył ich do suchej nitki. Dziewczyna leżała na dywanie obok biurka.

– Co z Hanleyem?! – krzyknął Joe.

Z drzwi gabinetu prawnika wydobywały się kłęby dymu.

– Daj sobie spokój. Zginął.

Zaciągnęli sekretarkę do klatki schodowej i znieśli ją, bezwładną, piętro niżej. Po kilkuminutowej reanimacji metodą usta – usta odzyskała przytomność. Niebawem na piętrze zadudniły buty strażaków. Przekazawszy dziewczynę pogotowiu, Austin i Zavala zeszli na dół po schodach, żeby nie utknąć w windzie, jeśli wyłączą prąd. Do holu wpadło więcej strażaków. Przyjechała policja i przystąpiła do ewakuacji wieżowca. Agenci NUMA wmieszali się w tłum kłębiący się przed budynkiem, lecz gdy stwierdzili, że nie dzieje się nic ciekawego przeszli dwie przecznice dalej i złapali taksówkę.

Kierowca, sądząc z dowodu tożsamości, Senegalczyk, spojrzał na ich usmolone twarze.

– Byliście w środku? – spytał. – Rany, usłyszałem o tym przed chwilą przez radio. Ale walnęło.

Zavala spojrzał przez tylną szybę na zamieszanie przed budynkiem, gdzie policja zatrzymywała samochody i wytyczała ochronny pas przeciwpożarowy.

– Skąd wiedziałeś, co się stanie? – spytał Austina, ścierając sadze z policzka.

– Nie wiedziałem. Ale kiedy rozmawialiśmy z Hanleyem, zobaczyłem, że nad zatoką lata tam i z powrotem helikopter.

– Też go zauważyłem, ale uznałem, że należy do drogówki.

– I ja tak myślałem. Ale potem coś sobie skojarzyłem. Ten sam albo bardzo podobny śmigłowiec przeleciał po wybuchu nad wytwórnią tortilli.

– Pamiętam. Ciemnozielony. Zahuczał nad laguną i odfrunął. Tak czy owak właścicielom tej maszyny zależało, żeby Hanley marnie zginął – orzekł po namyśle Zavala.

– Hanley zadawał się z prawdziwymi bandziorami.

– Myślisz, że załatwił go Enrico?

– Możliwe. Wiedział, że z nim porozmawiamy. Ale zdziwiło mnie, że nie uprzedził go o naszej wizycie.

– Zastanawiam się nad wypadkiem pana Jonesa, który pośredniczył w tej transakcji – rzekł w zadumie Zavala. – Może i jemu zamknięto usta.

– To pasuje do teorii o Enriku, chyba że pojawi się coś lepszego.

A pojawiło się zaraz po ich powrocie do hotelu. Kiedy Austin poszedł umyć się i przebrać, Zavala włączył wiadomości. Kamera pokazała kłęby dymu, wydobywające się z kancelarii Hanleya i wozy strażackie przed budynkiem. Rzecznik straży pożarnej oświadczył, że udzielono pomocy pewnej liczbie osób, które nawdychały się dymu, ale że zginęła tylko jedna osoba. Jej nazwisko zostanie podane po zawiadomieniu najbliższych krewnych. Nie znano przyczyny wybuchu. Zavala już miał zgasić telewizor, kiedy na ekranie pojawiła się znajoma twarz.

– Kurt, musisz to zobaczyć! – zawołał.

Austin szybko wyszedł z łazienki i zdążył usłyszeć to, co podawał spiker:

– A oto informacja z ostatniej chwili. W eksplozji samochodu zginął dziś w Tijuanie domniemany szef meksykańskiej mafii narkotykowej, Enrico Pedralez. Wraz z nim śmierć poniosło dwóch mężczyzn, najprawdopodobniej jego ochroniarzy.

Spiker zaczął czytać długą listę przestępstw, przypisywanych Meksykaninowi.

– Widać, że ci od zielonego śmigłowca bardzo lubią sprzątać – rzekł Austin.

Zadzwonił telefon. Zavala, który go odebrał, słuchał przez chwilę, mruknął “proszę bardzo” i odłożył słuchawkę.

– To Miguel Gomez z FBI – powiedział.

– Czego chciał?

– Podziękował nam za to, że ułatwiliśmy mu robotę – odparł Zavala.

16

Brunhilda Sigurd władała swym rozległym imperium z gabinetu na szczycie wieży, wznoszącej się nad jej rozłożystą siedzibą w stylu wikingów, Walhallą. Pomieszczenie to – bez okien, bez żadnych obrazów i ozdób na śnieżnobiałych ścianach – miało kształt idealnego koła, geometrycznej figury najbliższej doskonałości. Brunhilda siedziała przy konsoli telefonicznej z białego plastiku wpatrując się w płaski ekran monitora. Urządzenia te w zupełności wystarczały do śledzenia na bieżąco jej przedsięwzięć na całym świecie. Zimą i latem w gabinecie panował niezmienny chłód – temperatura cztery stopnie powyżej zera. Nieliczni, dopuszczeni przez nią do tego orlego gniazda, przyrównywali je do chłodni, ale ona czuła się tam jak ryba w wodzie.

Wychowana na leżącej na odludziu farmie w Minnesocie, polubiła zimno i pokochała uczucie czystości, jakie daje mróz. Godzinami biegała samotnie na nartach w świetle gwiazd, nie zważając na mróz szczypiący w policzki. Gdy urosła i nabrała siły, jeszcze bardziej oddaliła się od bliźnich uważających ją za wybryk natury, “małych ludzi”, jak ich nazywała. W szkole w Europie dzięki wybitnej inteligencji otrzymała najwyższe oceny, mimo że rzadko uczęszczała na zajęcia. Najbardziej chowała się przed ludźmi. Ich obecność podsycała jej ambicję, megalomanię, tlącą się w niej złość.

– Dziękuję za poparcie ustawy w sprawie rzeki Kolorado, senatorze Barnes – powiedziała do mikrofonu. – Pański stan bardzo na tym zyska, zwłaszcza gdy firma pańskiego brata podpisze z nami kontrakty na zaplanowane przedsięwzięcia. Mam nadzieję, że skorzystał pan z moich sugestii.

– O tak, dziękuję. Musiałem oczywiście uniknąć konfliktu interesów, ale ja i brat jesteśmy sobie bardzo bliscy.

– Rozmawiał pan z prezydentem?

– Przed chwilą rozmawiałem z szefem jego kancelarii. Biały Dom zawetuje każdy wniosek wymierzony w przegłosowaną ustawę prywatyzacyjną. Prezydent święcie wierzy, że sektor prywatny ze wszystkim radzi sobie lepiej niż rząd, i z prowadzeniem więzień, i z ubezpieczeniami społecznymi, i z dostarczaniem wody.

– Jakie poparcie ma wniosek Kinkaida?

– Trochę rozproszonych głosów, nic poważnego. Wielka szkoda, że miał ten wypadek. Lubiłem go. Ale bez jego agitacji wniosek o zmianę ustawy padnie.

– Świetnie. A co z innymi wnioskami prywatyzacyjnymi?

– Są na dobrej drodze. Doczeka się pani sprywatyzowania państwowych przedsiębiorstw wodociągowych w całym kraju.

– Więc nie ma żadnych problemów?

– Może jeden. Najbardziej daje się nam we znaki naczelny dziennika w stolicy mojego stanu. Obawiam się, że może nam nabruździć.

Brunhilda spytała o jego nazwisko i zapamiętała je. Na jej biurku nie było pióra ani papieru. Polegała na własnej pamięci.

– Przy okazji, senatorze. Czy dotacja na rzecz pańskiej reelekcji jest wystarczająca?

– O tak, bardzo hojna, szczególnie jeśli zważyć, że w wyborach nie mam przeciwnika. Duże fundusze na kampanię odstraszają konkurentów.

Na konsoli telefonicznej zamrugało czerwone światło.

– Odezwę się do pana – powiedziała Brunhilda. – Do widzenia.

Przyciskiem otworzyła drzwi w ścianie i do gabinetu weszli, ubrani jak zwykle w czarne skóry, bracia Kradzikowie.

– No i co? – spytała.

Wąskie usta bliźniaków rozciągnęły się w identycznych stalowych uśmiechach.

– Zastrzeliliśmy meksykańskiego farmera…

– I prawnika, jak pani kazała.

– Żadnych komplikacji?

Pokręcili przecząco głowami.

– Sprawie farmera władze nie poświęcą wiele czasu – powiedziała. – A prawnik miał wielu wrogów. Przejdźmy do innych spraw. Chodzi o wybuch w naszym przedsięwzięciu w Meksyku. Doszły nowe fakty.

Dotknęła palcem monitora i na ekranie pojawiły się dwa zdjęcia. Jedno, zrobione przez kamerę telewizyjną, przestawiało Austina i Zavalę w recepcji wytwórni tortilli. Drugie, powiększone, ukazywało ich obu na pokładzie “Żaboryby” w pobliżu Ensenady. Brunhilda oderwała na chwilę oczy od barczystego blondyna o jasnych włosach i przeniosła je na przystojnego bruneta.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: