– To tylko wierzchołek góry lodowej – odparł Miller, wskazując drogę do drzwi. – Oprowadzę pana.

Wyszedł z Austinem na zewnątrz i nie przestając mówić, poprowadził go wzdłuż szeregu identycznych budynków z niskimi dachami i dużymi zasuwanymi drzwiami.

– Paul Garber był maniakiem samolotowym. W dzieciństwie oglądał lot Orvilla Wrighta na pierwszym w świecie samolocie wojskowym. Później pracował dla Instytutu Smithsoniańskiego i to jemu zawdzięczamy powstanie Muzeum Lotnictwa. Kiedy marynarka wojenna i lotnictwo postanowiły pozbyć się samolotów, dzięki którym wygraliśmy II wojnę światową, i maszyn pokonanych wrogów, Garber przeprowadził powietrzny rekonesans i na tym odludziu znalazł dwadzieścia jeden akrów gruntu należących do rządu. Nasz ośrodek składa się z trzydziestu dwu budynków. – Zatrzymali się przed jednym z większych. – To budynek dziesiąty, warsztat, w którym odtwarzamy samoloty.

– Widziałem niektóre z waszych prac w Internecie.

– Mnie pewnie również. Jestem stąd. Wiele lat kierowałem produkcją w zakładach Boeinga w Seattle, ale pochodzę z Wirginii, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, by się przenieść do tego ośrodka, natychmiast z niej skorzystałem. Zawsze pracujemy nad kilkoma zadaniami naraz. Właśnie skończyliśmy restaurować hawkera hurricane’a. Z małym poślizgiem, bo były kłopoty z częściami. A teraz odnawiamy kadłub Enoli Gay, bombowca B-29, z którego zrzucono bombę atomową na Hiroszimę. Odmalowujemy też płócienne poszycie małego eleganckiego dwupłatowca, zwanego “wypierdkiem” Pitta. Zajmujemy się nie tylko samolotami. Mamy tu sowiecki pocisk ziemia-powietrze, silniki samolotowe, a nawet model statku kosmicznego, wykorzystany w filmie Bliskie spotkania trzeciego stopnia. Możemy je obejrzeć wracając.

– Z przyjemnością. To bardzo różnorodny zbiór.

– O, tak. Do ekspozycji przygotowujemy samoloty z całego świata. Przeznaczyliśmy na ten cel aż trzy budynki. Do odrestaurowania kwalifikujemy maszyny, które się czymś odznaczyły. Ze wzglądu na ich wartość historyczną, nowatorstwo technologiczne albo dlatego, że stanowią ostatnie zachowane egzemplarze. Proszę, tu jest to, co pana interesuje.

Weszli do budynku urządzonego jak magazyn. Na ciągnących się przez całą jego długość wysokich metalowych półkach ustawiono rzędem setki zaklejonych taśmą pudeł rozmaitych rozmiarów.

– Naszą trzecią ważną funkcją poza odtwarzaniem i konserwacją eksponatów jest gromadzenie ich – wyjaśnił Miller. – Przechowujemy w muzeum ponad sto pięćdziesiąt samolotów i tony innych wytworów ludzkie rąk. Tu trzymamy głównie części.

Zajrzał do wydruku komputerowego i powiódł gościa jednym z przejść między półkami.

– Jak znajduje pan to, co jest akurat potrzebne? – spytał zaintrygowany Austin.

Miller zaśmiał się.

– To nie takie trudne. Każda istotna część samolotu zaopatrzona jest w sygnaturę. W naszych aktach figurują jej numery seryjne, numery rejestracyjne lub kody literowe. To tu, właśnie tego szukamy.

Scyzorykiem rozciął taśmę zaklejającą kartonowe pudło i ze środka wyciągnął metalowy, ponad półmetrowy cylinder. Austin w pierwszej chwili wziął go za egzemplarz, który przysłał z Kalifornii, ale ten bardziej się błyszczał, a na jego powierzchni nie było żadnych rys ani szczerb.

– Przesłał nam pan taki sam. – Miller wyjął z pudła cylinder Austina. – Skojarzyliśmy je z sobą na podstawie numerów seryjnych. Nasz jest w tak dobrym stanie dlatego, że pochodzi z samolotu wycofanego z użycia i rozebranego na części.

Austin wziął od niego cylinder i zważył go w rękach. Był, tak jak i tamten, z lekkiego aluminium i ważył kilogram, może dwa.

– Do czego służył? – spytał.

– To hermetyczny, wodoszczelny zasobnik. Jest w idealnym stanie, bo pochodzi z samolotu, który nie był w służbie czynnej. Zbadaliśmy przesłany przez pana egzemplarz, ale to, co w nim było, zniszczyła morska woda, która dostała się tam przez dziurę. Możemy jednak powiedzieć, z jakiego samolotu pochodzi.

– Cenna będzie każda informacja.

Miller skinął głową.

– Słyszał pan o latających skrzydłach Northropa?

– Oczywiście, widziałem je na zdjęciach. Były pierwszymi samolotami ze skrzydłami typu delta.

– Northrop znacznie wyprzedzał swój czas. Wystarczy spojrzeć na bombowiec i myśliwiec stealth, by docenić jego nowatorstwo.

– A co wspólnego z latającym skrzydłem mają te cylindry?

– To, że oba pochodzą właśnie z takich samolotów. Skąd pan wziął swój, jeśli wolno spytać?

– Wyłowiłem go z wody przy półwyspie Baja California.

– Hmm. To dodatkowo komplikuje zagadkę samolotu-widma.

– Widma?

Miller odłożył oba cylindry na półkę.

– Nasz egzemplarz pochodzi z samolotu złomowanego po wojnie. Dzięki numerom seryjnym możemy prześledzić jego historię od czasu, gdy zszedł z taśmy produkcyjnej. – Postukał palcem w poobijany cylinder. – Oznakowanie na tym nie pasuje do żadnej ze skatalogowanych przez nas maszyn. A zatem pochodzi on z samolotu, który nie istniał.

– Przecież to nonsens? Ktoś popełnił błąd.

– Niewykluczone, ale mało prawdopodobne. Mogę się domyślać, że ten samolot zamówił rząd, ale nie chciał, by o tym wiedziano.

– Może mi pan powiedzieć coś więcej o samolotach tego typu?

Miller starannie odłożył cylindry do pudła i zakleił je taśmą.

– Przejdźmy się – powiedział.

Budynek numer 20 wypełniały samoloty, ich części i bomby. Zatrzymali się przed dwuosobową maszyną dziwnego kształtu, z szerokim, skośnym skrzydłem i dwoma śmigłami, ustawionymi tyłem do krawędzi spływu płata.

– To N1-M, pierwszy projekt Jacka Northropa – wyjaśnił Miller. – Chciał udowodnić, że latające skrzydło może latać bez tych wszystkich zwiększających opór powierzchni w rodzaju osłon silnika i części ogonowej.

Austin obszedł samolot dookoła.

– Wygląda jak wielki bumerang – powiedział.

– Northrop zbudował go w 1940 roku jako egzemplarz eksperymentalny i nazwał “Jeepem”. Podczas prób wystąpiły poważne problemy, niemniej “Jeep” spisał się na tyle dobrze, że Northrop przekonał lotnictwo do budowy bombowca B-35.

– Ciekawe, ale jaki to ma związek z moim cylindrem?

– Northrop wykorzystał ten model do przekonania generała Hapa Arnolda, aby lotnictwo sfinansowało budowę większego samolotu, o rozmiarach bombowca. Po wojnie dwa wielkie, napędzane śmigłami latające skrzydła B-35 wyposażono w napęd odrzutowy i opatrzono symbolem B-49. Bombowce te pobiły wszystkie rekordy szybkości i zasięgu lotu. Dzięki ośmiu silnikom odrzutowym na pułapie dwunastu kilometrów rozwijały prędkość przelotową sześciuset pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Mimo że jedna z testowanych maszyn rozbiła się, lotnictwo zamówiło trzydzieści B-49 z różnymi kadłubami. Lotnicy je polubili. Twierdzili, że pilotuje się je jak myśliwce, a nie duże bombowce. Ale w 1949 roku, wkrótce po złożeniu tak dużego zamówienia, Siły Powietrzne wycofały się z programu ich budowy, wybierając gorszy samolot, B-36. Ocalałe sześciosilnikowe latające skrzydło rozebrano na części. To właśnie z niego pochodzi nasz cylinder. Pański jest z innego bombowca.

– Z nieistniejącego samolotu.

Miller skinął głową.

– Po kapitulacji Niemiec popełniono wiele głupstw. Wybuchła zimna wojna. Ludzie wszędzie wietrzyli komunistów. Wszystko stało się ściśle tajne. A po zbudowaniu przez Rosjan bomby atomowej rząd posunął się jeszcze dalej. Podejrzewam, że kazali zbudować pański samolot w konkretnym celu, ale to zataili.

– W jakim?

– Nie wiem, ale zaryzykuję domysł.

– Śmiało, przyjacielu.

Miller zaśmiał się.

– Bombowiec Northropa to pierwowzór stealtha – zaczął. – Ówczesne radary były stosunkowo prymitywne i nie mogły wykryć samolotu o tak płaskiej sylwetce. W 1948 roku latające skrzydło poleciało nad Pacyfik, zawróciło i z prędkością ośmiuset kilometrów na godzinę skierowało się wprost na radary Dowództwa Obrony Wybrzeża w Half Moon Bay, na południe od San Francisco. Wykryły je one dopiero w chwili, gdy znalazło się nad nimi.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: