Obszedł maszynę w kształcie bumerangu i ostrożnie dotknął jednego ze stateczników na końcu kadłuba.

– Prześliczna – szepnął, jakby mówił o pięknej kobiecie. – Czytałem o niej w gazetach, oglądałem na zdjęciach, ale nie myślałem, że jest tak wspaniała.

Austin podszedł do niego.

– Albo natknęliśmy się na jaskinię nietoperza, albo odnaleźliśmy dawno zaginione widmowe latające skrzydło – rzekł.

Zavala wszedł pod kadłub.

– Poczytałem coś niecoś o tym samolocie – powiedział. – Te stateczniki dodali mu dla stabilizacji, po zastąpieniu śmigieł napędem odrzutowym. Rozpiętość skrzydła wynosi około pięćdziesięciu dwóch metrów.

– To połowa boiska futbolowego.

Zavala potwierdził skinieniem głowy.

– Choć ma tylko piętnaście metrów długości, był największym samolotem tamtych czasów. Spójrz na te silniki odrzutowe. W oryginalnej konstrukcji wszystkie osiem wbudowano w kadłub. Te dwa podwiesili u dołu, żeby zrobić miejsce dla zbiorników paliwa. Zgadza się to z tym, co mówiłeś o przeróbkach w celu zwiększenia jego zasięgu.

Przeszli przed dziób samolotu. Z tej perspektywy jego skośna aerodynamiczna sylweta robiła jeszcze większe wrażenie. Choć maszyna ważyła ponad dwieście ton, świetnie się trzymała na trójkołowym podwoziu.

– Ta ślicznotka naprawdę udała się Jackowi Northropowi – odparł Austin.

– Jak najbardziej. Spójrz na tę szczupłą sylwetkę. Fale radarowe nie mają się od czego odbić. Nawet pomalowali ją na czarno jak współczesne stealthy. Wejdźmy do niej – rzekł podekscytowany Zavala.

Po drabince weszli przez właz do środka i przedostali się do kabiny pilotów, nietypowej jak reszta samolotu. Usadowiwszy się w obrotowym fotelu, Zavala z pomocą ręcznego napędu podjechał metr dwadzieścia w górę i znalazł się w bańce z pleksiglasu. Spojrzał przez osłonę, umieszczoną na lewo od linii symetrii skrzydła. Typowe przełączniki i instrumenty umieszczono pomiędzy pilotem a drugim pilotem, który siedział niżej. Natomiast dźwignie przepustnicy w górze, na wzór łodzi latających marynarki wojennej, takich jak catalina.

– Fantastyczna widoczność – oznajmił Zavala. – Całkiem jak w myśliwcu.

Austin zajął miejsce w fotelu drugiego pilota po prawej. Miał stamtąd widok przez okno w przedniej krawędzi płata. Widząc, że Zavala zajął się przyrządami kontrolno-sterowniczymi, postanowił obejrzeć resztę samolotu. Mechanik pokładowy miał miejsce trzy metry za drugim pilotem, plecami do dziobu, przed imponującą baterią przyrządów pomiarowych. Nie mógł więc patrzeć przez okno. Taki rozkład wnętrza uznał Austin za niefortunny, ale wysokość pomieszczeń, kabina do spania, toaleta i kuchnia, świadczące, że samolot zaprojektowano do dalekich lotów, zrobiły na nim wrażenie. Usiadł na chwilę w fotelu bombardiera i wyjrzał przez okno, próbując wyobrazić sobie, że leci wysoko nad niegościnną Syberią. A potem wczołgał się do komór bombowych. Kiedy wrócił do kabiny, Zavala wciąż manipulował przy przyrządach kontrolno-sterowniczych.

– Znalazłeś tam coś? – spytał Joe.

– Ważniejsze jest to, czego nie znalazłem. Gniazda komór bombowych są puste.

– Nic?

– Nawet żadnej przeciwpożarowej bomby wodnej. – Austin uśmiechnął się. – Widzę, że beznadziejnie zakochałeś się w tej staruszce.

– To miłość od pierwszego wejrzenia – odparł ze zmysłowym uśmiechem Zavala. – Starsze babki zawsze mnie brały. Coś ci pokażę. Ta ślicznotka zachowała żywotność.

Przebiegł palcami po pulpicie sterowniczym. Bateria tarcz i przyrządów pomiarowych rozjarzyła się czerwienią.

– Jest w pełni sprawna i gotowa do lotu – zdumiał się Austin.

Zavala skinął głową.

– Na pewno została podłączona do generatora – odparł. – Niby dlaczego nie miałaby być na chodzie. Chłodno tu i sucho, a póki byli tu ludzie, bardzo o nią dbali.

– Może rozejrzymy się po tej dziupli?

Zavala niechętnie opuścił kabinę pilotów. Po wyjściu z samolotu obeszli hangar dookoła. Wnętrze zaprojektowano tak, by dobrze służyło samolotowi. W jego pobliżu umieszczono łatwo dostępne podnośniki hydrauliczne i dźwigi, aparaturę pomiarową, pompy oleju i paliwa. Joe zatrzymał się w niemym podziwie przed ścianą zapełnioną wiszącymi narzędziami. Były czyste jak instrumenty chirurgiczne. Austin wetknął głowę do magazynku, rozejrzał się i przywołał Zavalę.

W pomieszczeniu leżały w sięgających sufitu stertach dziesiątki lśniących cylindrów takich jak ten, który odkryli w morzu w pobliżu półwyspu Baja California. Austin ostrożnie wziął jeden z nich i zważył w rękach.

– Jest znacznie cięższy od tego pustego w moim biurze – powiedział.

– Anasazium?

– Bezbłędny samonaprowadzający instynkt Austina. – Austin uśmiechnął się. – Czy nie po to przyjechaliśmy z tak daleka?

– Owszem. Ale poza tym odkryłem, czemu Martin zakochał się w tym samolocie.

– Oby to nie było nowe fatalne zauroczenie. Trzeba się zastanowić, co począć z tym fantem.

Zavala przyjrzał się zawartości magazynu.

– Do zabrania stąd tego wszystkiego przydałoby się coś większego niż nasz hydroplan – stwierdził.

– Wracajmy do Nome – rzekł Austin. – Wezwiemy posiłki. Nie uśmiecha mi się powrót drogą, którą dostaliśmy się tutaj. Poszukajmy innego wejścia.

Znów przeszli przed dziób latającego skrzydła. Samolot stał frontem do szerszej ściany hangaru, wychodzącej na pas startowy. Spróbowali otworzyć drzwi, ale nie dali rady. Kiedyś podnoszono cały fragment ściany, niczym wrota garażu. Po chwili Austin dostrzegł przełącznik z napisem “drzwi”. Ponieważ poszczęściło im się z przełącznikiem generatora, nacisnął i ten. Najpierw hangar wypełnił szum silników, a potem głośne trzaski, terkot i piski metalu trącego o metal. Wreszcie przyrośnięta do ziemi brama drgnęła, z hurgotem otwarła się na oścież, szczęknęła i znieruchomiała.

Dochodziła północ, zachodzące słońce rzucało na tundrę ołowiany blask. Wyszli przed hangar i stanęli twarzą do ukrytego w nim dziwnego samolotu. Nagle z tyłu usłyszeli natrętny klekot. Obrócili się i ujrzeli wielki helikopter.

Śmigłowiec opadł w dół jak drapieżny ptak, przeleciał nad ich hydroplanem i zawisł w powietrzu kawałek dalej. Po chwili obrócił się w miejscu o trzysta sześćdziesiąt stopni, spod jego dziobu wytrysnęło światło i maule zniknął w oślepiającej eksplozji żółtoczerwonych płomieni. Ze stosu pogrzebowego wodnopłatowca wzbiła się chmura czarnego dymu, a tundrę w promieniu setek metrów rozświetliła łuna.

– Przepadł nam depozyt za wypożyczenie samolotu – skomentował Zavala.

Uporawszy się z pierwszym zadaniem, helikopter obrócił się dziobem w stronę hangaru. Austin sparaliżowany pojawieniem się maszyny i dokonanym przez nią dziełem zniszczenia, dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo są bezbronni. Rzucili się do otwartych drzwi. Po obu burtach pędzącego śmigłowca rozkwitły białe rozbłyski ognia z karabinów maszynowych, a serie pocisków wzbijały wokół nich fontanny wody i błota.

Wpadli do hangaru i Austin nacisnął przełącznik. Znów zaszumiały silniki i wśród zgrzytu maszynerii wrota zaczęły się zamykać. Z helikoptera, który wylądował kilkaset metrów od nich, wypadli ludzie w ciemnozielonych mundurach i z bronią automatyczną ruszyli na hangar.

Niestety Zavala zostawił swój pistolet maszynowy w hydroplanie. Austin dwukrotnie strzelił z bowena, by choć na chwilę powstrzymać napastników. A potem wrota zamknęły się ze szczękiem, niemal całkowicie tłumiąc huk wystrzałów.

– Zaryglujmy tylne drzwi – zawołał Austin, pędząc do wejścia z tyłu hangaru.

Pobiegli korytarzem do piwnicy. Ale nie zdołali zabezpieczyć drzwi, bo rygiel przerdzewiał. Licząc na to, że napastnicy nie są zbyt rozgarnięci, ściągniętym z pryczy materacem zakryli otwór wentylacyjny w podłodze. Zastawiwszy tę prowizoryczną pułapkę, popędzili z powrotem i zaryglowali drzwi do hangaru. Mimo panującej ciszy nie mieli złudzeń co do swego bezpieczeństwa. Wprawdzie było oczywiste, że napastnicy nie chcą uszkodzić latającego skrzydła, to do rozprucia blaszanych ścian hangaru niczym puszki sardynek wystarczyło kilka dobrze wymierzonych rakiet lub podłożonych ładunków.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: