– Przepraszam! – zawołał Zavala. – Złapałem falę!
– Świetnie się wybroniłeś. Pędźmy po drugie miejsce.
Austin pchnął przepustnicę i z rykiem silników puścili się w pogoń.
Wisząc wysoko nad trasą regat, włoski operator natychmiast dostrzegł zmianę na czele wyścigu. Helikopter zatoczył szeroki hak i powrócił nad flotyllę statków. Pozzi chciał mieć widok na samotną łódź, która, mijając widzów, pędziła do boi nawrotowej ostatniego odcinka trasy do San Diego. Kiedy spojrzał na morze w dole, zauważył drobne falki okalające duży połyskliwy, szarawy przedmiot, wystający z wody. Gra świateł? Nie, tam na pewno coś było. Szturchnął pilota i wskazał w dół.
– Co za czort? – spytał pilot.
Pozzi skierował kamerę na przedmiot w wodzie i zrobił najazd obiektywem.
– To balena – oznajmił, gdy zobaczył go wyraźnie.
– Mów zrozumiale.
– Wieloryb.
– A, tak – odparł pilot. – Czasem pojawiają się tutaj. Bez obawy, da nura, jak tylko usłyszy łodzie.
– Nie da. – Carlo pokręcił głową. – Myślę, że nie żyje. Nie rusza się.
Pilot lekko nachylił helikopter, by się lepiej przyjrzeć.
– O cholera, masz rację. Tam jest jeszcze jeden. Naliczyłem trzy… nie, cztery! Psiakrew! Są wszędzie. Przełączył się na kanał alarmowy.
– Straż Przybrzeżna San Diego, zgłoś się. Tu helikopter telewizyjny nad trasą regat. Nagły wypadek!
– Posterunek Straży Przybrzeżnej w Cabrillo Point. Mów.
– Na trasie regat widzę wieloryby.
– Wieloryby?!
– Tak, chyba z tuzin. Wygląda na to, że nie żyją.
– Przyjąłem. Zawiadomię nasz kuter, żeby sprawdzili.
– Za późno. Musicie przerwać wyścig.
Nastąpiła pełna napięcia cisza.
– Zrozumiałem – odezwał się głos. – Spróbujemy.
Chwilę później w odpowiedzi na wezwanie posterunku kuter Straży Przybrzeżnej opuścił pozycję przy boi nawrotowej. Na niebieskim niebie rozkwitły pąki pomarańczowych rakiet sygnałowych.
W tym samym czasie Ali zauważył unoszące się na wodzie wielkie, szare cielsko. Mocno szarpnął koło sterowe, omijając przeszkodę o centymetry, ominął też drugie zwierzę, ale nie mógł uniknąć zderzenia z trzecim. Zmieniając kierunek, krzyknął do Hanka, żeby zgasił silniki. Smith pociągnął dźwignię gazu i szybujący kadłub zanurzył się w wodzie. Mimo to “Latający dywan” uderzył w zwłoki wieloryba z prędkością osiemdziesięciu kilku kilometrów na godzinę. Śmierdzące padło podskoczyło w górę jak wielki napompowany balon. Katamaran przechylił się, zrobił salto i cudem wylądował na pływakach.
Alego i mechanika przed strzaskaniem czaszek uchroniły kaski. Z czarną mgłą przed oczami Ali sięgnął do koła sterowego, chcąc je obrócić, a gdy ster nie zareagował, zwrócił się do Smitha. Mechanik leżał bezwładnie na dźwigniach przepustnic.
Kapitan “Nepenthe” zszedł z mostka na pokład i właśnie rozmawiał z Glorią Ekhart, gdy nagle wychyliła się ona przez reling i wskazując ręką spytała:
– Kapitanie, co robi ta złota łódź?
“Latający dywan” zataczał się jak zamroczony bokser, szukający neutralnego narożnika, a potem, nabierając szybkości, ruszył prosto na ich jacht. Kapitan spodziewał się, że motorówka zaraz skręci, ale ona pędziła dalej. Zaniepokojony odszedł na bok i sięgnął po krótkofalówkę, którą nosił przy pasie. W myślach obliczał, za ile czasu złoty ślizgacz uderzy w nich.
– Mówi kapitan! – powiedział do mikrofonu. – Uruchomić statek!
– Teraz, panie kapitanie? W czasie wyścigu?
– Głuchy jesteś?! Kotwica w górę i ruszaj! Natychmiast!
– Ruszać? Ale gdzie?
Nie dość, że mieli zerowe szansę na uratowanie jachtu, to jeszcze jego sternik okazał się idiotą.
– Naprzód!!! – wrzasnął. – Płyń!!!
Ale wykrzykując rozkaz wiedział, że jest za późno. Katamaran zdążył już przebyć połowę dzielącego ich dystansu. Kapitan zaczął więc kierować dzieci na drugą burtę. Garstce z nich mogło to ocalić życie, w co jednak wątpił, świadom, że drewniany kadłub rozleci się w drzazgi, od rozlanego paliwa wybuchnie pożar i statek w kilka minut pójdzie na dno. Chwyciwszy za wózek, w którym siedziała kaleka dziewczynka, pchnął go na drugą stronę pokładu i wezwał innych, by poszli w jego ślady. Gloria Ekhart, zmartwiała ze strachu, na widok pędzącej w ich stronę złotej torpedy zdobyła się tylko na to, co kazał jej instynkt – opiekuńczo otoczyła ręką wątłe ramiona córki i mocno ją przytuliła.
2
Austin wcale się nie zdziwił, że Ali stracił kontrolę nad łodzią. Sam się prosił, by go zarzuciło lub wywinął orła. Intrygujący był tylko charakter wypadku. “Latający dywan” zakręcił ostro w spienionym, rozpryskującym wodę ślizgu i z jednym uniesionym pływakiem wystrzelił w górę niczym samochód kaskadera, który ma wylądować na dwóch kołach po skoku z niskiej rampy. Katamaran przeleciał w powietrzu kilkanaście metrów i z potężnym rozbryzgiem wylądował w wodzie, na moment w niej znikając.
Austinowi i Zavali do utrzymania przewagi nad resztą stawki wystarczała prędkość poniżej stu siedemdziesięciu kilometrów, na tyle mała, by mogli się uporać z coraz trudniejszymi warunkami żeglugi. Morze pokrywały niezbyt wielkie fale, które trudno było uznać za sztormowe, ale nie należało ich lekceważyć. Dlatego obaj pilnie śledzili morze.
Zatoczywszy “Czerwonym atramentem” ostry łuk, Zavala skierował katamaran na “Latający dywan”, żeby sprawdzić, czy Ali nie potrzebuje pomocy. Kiedy wspiął się na falę i zjechał z niej w dół, musiał ostro skręcić, by nie wpaść na szary obiekt, dwakroć dłuższy od jego łodzi, a potem slalomem wyminąć trzy podobne przeszkody.
– Wieloryby! – wykrzyknął. – Pełno ich tutaj.
Austin o połowę zmniejszył prędkość. Minęli następne martwe zwierzę i kolejne, mniejsze, najprawdopodobniej młode.
– Wale – zdumiał się. – Całe stado.
– Kiepsko z nimi – stwierdził Zavala.
– Z nami też. – Austin cofnął dźwignie gazu. – Tu jest jak na polu minowym.
Łódź Alego stała niemal w miejscu, śrubami mieląc powietrze. Wtem jej rufa zanurzyła, skrzydła śrub łakomie wgryzły się w wodę i “Latający dywan” zerwał się raptownie jak zając spłoszony przez psa myśliwskiego. Gwałtownie przyśpieszając, szybko wszedł w poślizg i skierował się w stronę flotylli widzów.
– Macho hombre! – zawołał z podziwem Zavala. – Wpada na wieloryba, a potem pędzi przywitać się z kibicami.
Także Austin pomyślał, że Ali płynie zebrać oklaski. Jego łódź pędziła niczym złota strzała wystrzelona do tarczy. Kierowała się wprost na duży biały statek, zakotwiczony bokiem do trasy regat. Jego wdzięczna sylwetka świadczyła o tym, że to stary luksusowy jacht, w którym konstruktorzy piękno kadłuba połączyli z funkcjonalnością. Znów spojrzał na łódź Alego. Przyśpieszała nadal, pędząc prosto na biały jacht.
Dlaczego nie zatrzymali się ani nie skręcili?
Może mają unieruchomiony ster. Ale w takim razie wystarczyło zgasić silniki. Jeśli nie mógł ich wyłączyć mechanik, bez trudu zdołałby to uczynić sam sternik za pomocą linki. “Latający dywan” wpadł na wala z wielkim impetem, a potem z jeszcze większa siłą uderzył w wodę. To było tak, jakby rąbnął w beton. Ali i jego mechanik, choć w hełmach i zabezpieczeni uprzężą, z pewnością doznali wstrząsu, a może nawet utracili zdolność kierowania łodzią. Austin przeniósł wzrok na jacht i na jego pokładach ujrzał rzędy młodych twarzy. O Boże! Dzieci! Na tym statku jest pełno dzieci!
Na pokładach panował szalony ruch. Dostrzeżono pędzącą łódź. Właśnie wyciągano kotwicę, ale jeśli jacht chciał uniknąć kolizji, powinny mu wyrosnąć skrzydła.
– Zderzą się! – krzyknął Zavala, bardziej ze zdziwieniem niż z przestrachem.
Austin mechanicznie pchnął końcami palców dźwignie gazu. Silniki zaryczały i “Czerwony atrament” ruszył z kopyta niczym koń wyścigowy ucięty przez gza. Zaskoczony nagłym przyśpieszeniem Zavala natychmiast mocniej ścisnął kierownicę i skierował łódź na znarowiony “Latający dywan”. Wykonując zadania dla NUMA, już nieraz ocalili własną skórę dzięki intuicji, pozwalającej im odgadywać nawzajem swoje myśli. Austin pchnął mocno przepustnice. Katamaran wszedł w ślizg i pomknął po otwartej wodzie. Pędzili dwakroć szybciej od łodzi Alego, zbliżając się do niej pod kątem. Od “Latającego dywanu” dzieliły ich sekundy.