Pasażerowie na tylnej kanapie rozsunęli się i zrobili Austinowi miejsce w środku. Austin powiedział kierowcy, że chce jechać na plac Taksim. NUMA wysyłała go do Stambułu już kilka razy i nieźle znał miasto. Kiedy taksiarz pojechał w przeciwną stronę, Austin pomyślał, że chce najpierw rozwieźć innych pasażerów. Ale nikt nie wysiadł. Samochód oddalał się coraz bardziej od placu Taksim. Austin, podejrzewając, że kierowca chce nabić licznik, pochylił się do przodu i zapytał, dokąd jadą.

Taksówkarz bez słowa patrzył przed siebie. Ale odwrócił się siedzący obok niego pasażer. Miał taką gębę, że chyba nie kochała go nawet własna matka. Austin zerknął na niego przelotnie. Chwilę później zobaczył pistolet.

– Spokój! – warknął facet.

Pasażer obok Austina pociągnął go za ramiona do tyłu. Przyłożył mu długi nóż do prawego oka. Chevrolet niebezpiecznie przyspieszył. Wyskoczył z rzędu samochodów i wpadł w ciemny labirynt wąskich brukowanych zaułków.

Oddalali się od wybrzeża. Okrążali Karakoy i patrole policyjne, pilnujące dzielnicy domów publicznych. Austin zerknął tęsknie na światła restauracji na wieży Galata. Taksówka jechała wzdłuż Istikal Caddesi. Mijała kluby nocne, kina i różne spelunki. Wreszcie skręciła do Boyuglu, gdzie w czasach imperium ottomańskiego znajdowały się ambasady europejskie. Opony piszczały na zakrętach.

Mimo ryzykownej jazdy samochód dobrze trzymał się drogi. Austin ocenił kierowcę jako profesjonalistę, który zna możliwości chevroleta. Nikt nie próbował zawiązać Austinowi oczu. Zastanawiał się, czy oznacza to bilet w jedną stronę. Potem domyślił się, że opaska na oczy nie jest potrzebna. Tyle razy skręcali w lewo i w prawo, że stracił orientację, gdzie są.

Fakt, że jeszcze żyje, był małą pociechą. Wyczuwał, że porywacze nie zawahają się użyć broni. Po kilku minutach światła miasta zostały z tyłu. Taksówka wjechała w ciemną zaśmieconą ulicę, potem w zaułek niewiele szerszy od samochodu. Porywacze wywlekli Austina z chevroleta, ustawili twarzą do ceglanej ściany i skrępowali mu ręce za plecami taśmą samoprzylepną. Potem wepchnęli w drzwi i poprowadzili ciemnym korytarzem do holu dawnego biurowca. Marmurowa posadzka była brudna, mosiężna tablica informacyjna na ścianie poczerniała ze starości. Zapach cebuli i płacz dziecka wskazywały, że w budynku ktoś mieszka. Pewnie dzicy lokatorzy.

Wpakowano go do windy. Austin nie uważał się za ułomka, ale ci faceci byli jeszcze więksi od niego i w kabinie zrobiło się ciasno. Jechał z twarzą przyciśniętą do zimnej żelaznej kraty ozdobnych drzwi. Ta powolna winda musiała pamiętać czasy sułtanów. Starał się nie myśleć o zużytych linach. Kabina szarpała i trzeszczała, wreszcie stanęła na trzecim, ostatnim piętrze. Podróż do góry kosztowała Austina więcej nerwów niż szaleńcza jazda samochodem.

– Wyłaź! – warknął mu do ucha jeden z mięśniaków.

Wyszedł na ciemny korytarz. Któryś z facetów złapał go z tyłu za koszulę i pchnął naprzód. Otworzyły się drzwi i wprowadzono Austina do środka. Śmierdziało starym papierem i oliwą wiekowych maszyn biurowych. Podsunięto mu krzesło. Usiadł i zmrużył oczy. Ktoś oświetlił mu twarz lampą.

Zza kręgu światła odezwał się głos mówiący po angielsku.

– Witam, panie Austin. Dzięki za przybycie.

Głos wydawał się znajomy, ale Austin nie potrafił go umiejscowić w pamięci.

– To było zaproszenie, któremu nie mogłem się oprzeć.

Z ciemności dobiegł śmiech.

– Nie zmienił się pan.

Austinowi coś zaczęło świtać.

– Znamy się?

– Czuję się urażony, że pan mnie nie pamięta. Chciałem panu osobiście podziękować za piękny bukiet kwiatów, który przysłał mi pan, żeby przyspieszyć moją rekonwalescencję. Zdaje się, że to od pana pochodził bilecik podpisany “John Doe”.

Austina zamurowało.

– A niech mnie! – powiedział z mieszaniną radości, ciekawości i obawy. – Iwan!

9

Mocne światło zgasło. Zapaliła się mała lampka biurowa. Oświetliła twarz mężczyzny po czterdziestce. Miał szerokie czoło i wystające kości policzkowe. Gdyby nie rozległa blizna na prawym policzku, byłby przystojny.

– Bez obaw, panie Austin – uspokoił Pietrow. – Nie jestem upiorem.

Austin cofnął się pamięcią o piętnaście lat. Morze Barentsa. Lodowata woda przenika przez jego ocieplany skafander. Ustawia detonator czasowy, połączony z dziewięćdziesięcioma kilogramami materiału wybuchowego. Cud, że Rosjanin przeżył.

– Przepraszam za tamtą pułapkę, Iwan. Ale cię ostrzegałem, żebyś trzymał się z daleka.

– Nie ma za co przepraszać. Na wojnie wszystko się zdarza. Przypuśćmy, że sytuacja byłaby odwrotna. Posłuchałby pan mojego ostrzeżenia?

Austin zastanowił się.

– Pewnie podejrzewałbym, że to blef. Ale nie jestem pewien. To było tak dawno.

Pietrow uśmiechnął się smutno.

– Tak, bardzo dawno. Bez obaw, nie winię pana za skutki własnej głupoty. W innym razie dawno bym pana zabił. Jak powiedziałem, c‘est la guerre. W pewnym sensie jest pan tak samo zdeformowany jak ja. Tyle że nie widzi pan blizn na swojej duszy. Wojna zrobiła z nas obu twardych ludzi.

– Chyba gdzieś słyszałem, że zimna wojna już się skończyła. Mam propozycję. Może twoi kumple podrzucą nas do baru w hotelu Palace? Powspominamy stare czasy przy kielichu.

Pietrow utkwił w twarzy Austina spojrzenie i przybrał oficjalny ton.

– Wszystko w swoim czasie, panie Austin. Musimy przedyskutować ważną sprawę. Chciałbym wiedzieć, co pan robił w opuszczonej poradzieckiej bazie okrętów podwodnych na Morzu Czarnym.

– Myślałem, że nikt się nie dowie o naszej krótkiej wizycie. Wygląda na to, że wyszedłem na naiwniaka.

– Wcale nie. To odludna część wybrzeża. W normalnych warunkach mogłaby tam niepostrzeżenie wylądować dywizja marines. Wiemy z przechwyconych rozmów radiowych, że wylądował pan tam jakimś samolotem. Co pan robił na terytorium rosyjskim? Proszę się dobrze zastanowić nad odpowiedzią. Ja mam czas.

Austin poruszył się na krześle.

– Chętnie wyjaśnię. Ale łatwiej bym sobie wszystko przypomniał, gdyby nie te skrępowane ręce.

– Tylko proszę bez żadnych sztuczek, panie Austin. Uważam pana za niebezpiecznego faceta.

Wydał ostry rozkaz po rosyjsku. Ktoś podszedł z tyłu. Austin poczuł na nadgarstkach zimne ostrze i jeden ruch noża przeciął taśmę.

– Czas na pańską opowieść, panie Austin.

Austin rozmasował ręce.

– Byłem na “Argo”, statku badawczym NUMA. Prowadziliśmy obserwację działalności fal na Morzu Czarnym. Miała do nas przypłynąć trzyosobowa ekipa telewizji amerykańskiej. Jednak przed wyruszeniem ze Stambułu usłyszeli o dawnej bazie okrętów podwodnych i postanowili ją zobaczyć. Nie zawiadomili nas o zmianie planów. Spóźniali się, więc zacząłem ich szukać. Jacyś ludzie na plaży zastrzelili tureckiego rybaka, który wiózł ekipę do brzegu. Potem próbowali zabić Amerykanów.

– Niech pan mi opowie o tych zabójcach.

– Było ich około dwunastu. Na koniach. Wyglądali tak jakby wybierali się na bal kostiumowy. Mieli szable i bardzo stare karabiny.

– Co się potem działo?

Austin szczegółowo opisał walkę. Pietrow znał z doświadczenia zaradność Austina i nie zaskoczył go wynik starcia.

– Użycie rakietnicy było doskonałym pomysłem – zaśmiał się.

Austin wzruszył ramionami.

– Miałem fart. Tamci strzelali z zabytkowej broni. Inaczej moja historia nie miałaby hollywoodzkiego happy endu.

– Z powietrza nie mógł się pan przekonać, że strzelają ze starych karabinów. Domyślam się, że musiał pan wylądować.

– Prawdę mówiąc, te zabytkowe karabiny zrobiły sito z moich skrzydeł. Rozbiłem się na plaży.

– Co pan widział oprócz broni? Proszę o każdy szczegół.

– Za wydmą znaleźliśmy jednego zabitego.

– Był ubrany jak reszta?

– Tak. Futrzana czapa, workowate spodnie. Zabrałem mu to…

Austin sięgnął do kieszeni i wygrzebał emblemat, który odpiął od czapki zabitego Kozaka.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: