Austin stał z rękami założonymi z tyłu, jak dziecko, chowające za plecami ciasteczko. Wyciągnął lewe ramię i przywołał Kozaka gestem. Zdziwiony jeździec zmarszczył czoło, potem wyszczerzył rzadkie zęby. Spodobała mu się nowa zabawa. Ostrożnie ruszył naprzód.

Austin przywołał go bardziej energicznie. Ośmielony Kozak ryknął, dźgnął konia ostrogami, ruszając do szarży.

Austin pozwolił mu podjechać bliżej. Potem płynnym ruchem wyciągnął zza pleców bowena. Uniósł oburącz ciężki rewolwer i wycelował w skrzyżowane pasy amunicyjne na piersi Kozaka.

– Za Mehmeta – powiedział i ściągnął spust.

Rewolwer huknął raz. Pocisk dużego kalibru roztrzaskał klatkę piersiową. Odłamki kości przebiły serce. Kozak zginął, zanim zdążył puścić cugle. Spłoszony koń pędził na Austina, który przeklinał swoją głupotę. Powinien był strzelić wcześniej.

Przerażone zwierzę, nie doczekawszy się żadnego sygnału od jeźdźca, gwałtownie zawróciło tuż przed żywą przeszkodą. Uderzenie twardego zadu wyrzuciło Austina w powietrze. Wylądował twardo na lewym boku i potoczył się po trawie. Spróbował wstać, ale udało mu się tylko przyklęknąć na jednym kolanie. Był zakurzony i mokry od końskiego potu. Zavala pomógł mu stanąć na nogach. Austin odzyskał ostrość widzenia i przygotował się na atak Kozaków.

Ale świat jakby zastygł w miejscu.

Zaskoczeni śmiercią przywódcy jeźdźcy siedzieli w siodłach jak skamieniali. Ludzie na boisku też zamarli w bezruchu. Austin wypluł z ust ziemię. Podszedł wolno do leżącego rewolweru i podniósł go. Krzyknął do uciekiniera, żeby ukrył się w magazynie. Na dźwięk jego słów człowiek ten ożył. Puścił się pędem do budynku. W ślad za nim bezładną gromadą pobiegli inni zgrupowani na boisku mężczyźni. Austin i Zavala popędzali ich okrzykami i wskazywali drogę. Kozacy zostali bez przywódcy, ofiary wymykały im się z rąk. Wrzasnęli chórem, unieśli wysoko szable i ruszyli galopem przez plac na Austina i Zavalę, którzy stali oczarowani groźnym pięknem kozackiej szarży.

– O kurczę! – krzyknął Zavala przez tętent kopyt. – Jak na starym dobrym westernie.

– Miejmy nadzieję, że to nie będzie powtórka ostatniej bitwy Custera – odparł Austin z niewyraźnym uśmiechem.

Uniósł bowena i wypalił. Pierwszy jeździec spadł z siodła. Zaterkotał heckler &koch Zavali i drugi Kozak runął na ziemię. Atakujący nie zwolnili. Wiedzieli, że mają przewagę liczebną i impet. Kolejne strzały wyrzuciły z siodeł dwóch następnych jeźdźców.

Kozacy wychylali się z siodeł, chowając przed kulami za końskimi karkami. Nagle pierwszy koń padł na ziemię i przewrócił się na bok.

Austin myślał, że zwierzę się potknęło. Potem zobaczył, że jeździec strzela do nich zza leżącego konia jak zza barykady. Część Kozaków zrobiła to samo, podczas gdy inni zostali w siodłach i rozdzielili się, żeby wziąć przeciwnika w kleszcze. Austin i Zavala przywarli do ziemi. Pociski śmigały nad ich głowami jak wściekłe osy.

– Mają automaty! – wrzasnął Zavala. – Mówiłeś, że są uzbrojeni w muzealne pukawki i noże kuchenne.

– Skąd miałem wiedzieć, że wpadną na wystawę broni?

– Nie zrobiłeś dokładnego rozpoznania?

Odpowiedź Austina zagłuszyły serie z broni automatycznej. Strzelili z Zavalą kilka razy, bardziej na pokaz niż dla skutku. Potem doczołgali się z powrotem do magazynu. Kozacy zasypywali wzniesienie gradem kuł. W końcu uznali, że ich ofiary są martwe, wskoczyli na siodła i przypuścili nową szarżę.

Austin i Zavala usadowili się w oknach budynku i odpowiedzieli ogniem. Dwaj następni jeźdźcy spadli z koni. Widząc, że przeciwnicy ciągle żyją, Kozacy zawrócili na środek boiska, żeby się przegrupować.

Austin skorzystał z chwilowej przerwy w walce, odwrócił się od okna i przyjrzał uciekinierom. Trudno było o bardziej żałosny widok. Mężczyźni nosili brudne, wymięte kombinezony, mieli zapadnięte oczy i byli nieogoleni. Do Austina podszedł człowiek, który dostał płazem szabli od kozackiego dowódcy. Był zakurzony i obdarty, ale głowę trzymał wysoko, jak na defiladzie.

Zasalutował energicznie.

– Chorąży Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych Steven Kreisman. Łódź podwodna NR-1.

Austin wyjął zza pasa czapkę, którą Zavala znalazł na rosyjskim okręcie podwodnym.

– Może pan ją oddać właścicielowi.

Kreisman patrzył zaskoczony.

– To czapka naszego kapitana. Skąd pan ją ma?

– Znaleźliśmy ją na rosyjskim okręcie podwodnym.

– A kim wy jesteście? – zapytał chorąży.

– Kurt Austin. Ten gość przy oknie to mój partner Joe Zavala. Jesteśmy z Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych.

Kreisman nie mógł ukryć zdziwienia. Dwaj faceci o twardym spojrzeniu, z dymiącymi spluwami, którzy uratowali jego i załogę, wyglądali bardziej na komandosów niż na naukowców.

– Nie wiedziałem, że NUMA ma własną jednostkę SWAT – powiedział z podziwem.

– Bo nie ma. Wszystko gra?

Chorąży potarł kark, gdzie dostał płazem szabli.

– Czuję się, jakby przejechał po mnie spychacz, ale poza tym w porządku. Tylko przez jakiś czas nie włożę krawata. Może to głupie pytanie, panie Austin, ale co tu robicie?

– Najpierw niech mi pan wyjaśni kilka spraw. O ile wiem, ostatnio pływaliście waszą łodzią po Morzu Egejskim. Zbieraliście na dnie jakieś skorupy.

– To długa historia – odrzekł zmęczonym głosem Kreisman.

– Nie mamy czasu. Niech pan spróbuje się zmieścić w trzydziestu sekundach.

– Postaram się. Mieliśmy na pokładzie naukowca o nazwisku Pułaski. Facet sterroryzował kapitana i uprowadził NR-1. Przetransportowali nas na grzbiecie gigantycznego okrętu podwodnego. Trudno w to uwierzyć, prawda?

Urwał, spodziewając się sceptycznej reakcji. Ponieważ jednak Austin słuchał go uważnie, ciągnął dalej:

– Przenieśli załogę na statek ratowniczy. Zmusili nas do pracy na starym zatopionym frachtowcu. Ryzykowna akcja wyciągania manipulatorami jakiegoś ładunku. Potem ten wielki okręt podwodny przywiózł nas tutaj. Kapitana i sternika zatrzymali na NR-1. Nas zamknęli w lochu. Kiedy zostaliśmy dziś wypuszczeni, myśleliśmy, że wracamy na naszą łódź podwodną. Ale zagonili nas na to boisko. Strażnicy zniknęli i wzięli się za nas ci kowboje w futrzanych czapach.

Austin zobaczył, że Zavala daje mu znaki.

– Niestety, nasze trzydzieści sekund minęło – powiedział i podszedł do okna.

Zavala wręczył mu lornetkę.

– Członkowie klubu polo kłócą się – oznajmił flegmatycznie.

Austin popatrzył na Kozaków na środku boiska. Niektórzy zsiedli z koni i wymachiwali rękami. Opuścił lornetkę.

– Może dopisują nas do listy gości na imprezę w rzeźni.

Zavala wyglądał, jakby go rozbolał brzuch.

– Ty to masz teksty. Jak się wykręcimy od zaproszenia bez obrażania ich uczuć?

Austin w zamyśleniu podrapał się w podbródek.

– Mamy dwie możliwości. Możemy urwać się stąd na plażę i uciec wpław, zanim nasi przyjaciele w futrzanych czapach dogadają się między sobą. Albo dać nogę na dół.

– Na otwartej przestrzeni wystrzelają nas jak kaczki. Jeśli wrócimy do schronu dla okrętu podwodnego, mamy tylko dwa akwalungi.

Austin przytaknął.

– Proponuję zrobić jedno i drugie. Ty zabierzesz załogę na plażę, ja zostanę tutaj. Jeśli Kozacy się ruszą, ściągnę na siebie ich uwagę. Na piechotę nie będą mieli przewagi. Ucieknę tą samą drogą, którą tu weszliśmy.

– Miałbyś większe szansę, gdybym cię osłaniał.

– Ktoś musi się zająć ludźmi z załogi. Nie wyglądają dobrze.

Chorąży Kreisman przysunął się bliżej.

– Przepraszam, że podsłuchiwałem. Po wstąpieniu do marynarki przeszedłem szkolenie w jednostce SEAL. Nie załapałem się do nich, ale zaliczyłem cały program. Mogę wyprowadzić stąd moich ludzi.

– Dobrze. Biegnijcie na plażę i płyńcie. Zabierze was kuter rybacki. A my zostaniemy tutaj i będziemy was osłaniać, dopóki się da. Ruszajcie. Joe odprowadzi was kawałek.

Jeśli nawet chorąży zdziwił się, skąd Austin wytrzasnął kuter, nie dał tego poznać po sobie. Zasalutował i odmaszerował do kolegów. Wymknęli się przez okno na tyłach magazynu. Zavala poszedł z nimi, Austin został na straży. Kozacy jeszcze się nie zorganizowali. Wywołał przez radio Kemala.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: