– Wszystko w porządku? – zapytał kapitan. – Słyszeliśmy strzały.
– Nic nam nie jest. Niech pan słucha uważnie, kapitanie. Za kilka minut zobaczy pan na morzu płynących ludzi. Niech pan podejdzie do brzegu na bezpieczną odległość i zabierze ich.
– A co z panem i Joem?
– Wrócimy tak samo, jak dostaliśmy się tutaj. Niech pan rzuci kotwicę i czeka na nas.
Austin wyłączył się.
Po kilku minutach wrócił Zavala.
– Odprowadziłem ich do wydmy. Powinni już być w wodzie.
– Zawiadomiłem Kemala, że ma ich odebrać – powiedział Austin i wskazał punkcik błyszczący w słońcu na niebie. – Co to może być?
Obiekt urósł do wielkości owada. Usłyszeli terkot rotorów.
– Nie mówiłeś mi, że Kozacy mają siły powietrzne.
Austin popatrzył przez lornetkę na helikopter pędzący w ich kierunku. Z otwartych drzwi wychylał się Lombardo z kamerą wideo.
– Jasna cholera – zaklął Austin. – To ten idiota.
Zavala wziął od niego lornetkę. Helikopter skręcił i Joe zobaczył drugi bok maszyny. Przyjrzał się postaci w drzwiach, opuścił lornetkę i spojrzał na Austina z dziwną miną.
– Powinieneś iść do okulisty, przyjacielu – powiedział i oddał mu lornetkę.
Tym razem Austin rozpoznał wyraźnie twarz Kaeli otoczoną rozwianymi włosami. Helikopter był już nad boiskiem. Po ostatnich przykrych doświadczeniach Kaela najwyraźniej kazała pilotowi trzymać się w bezpiecznej odległości od ziemi. Nie mogła jednak wiedzieć, że Kozacy mają teraz nowoczesną broń automatyczną zamiast antycznych karabinów. Jeźdźcy zobaczyli helikopter i natychmiast otworzyli do niego ogień. Po kilku sekundach z silnika buchnął czarny dym. Maszyna zakołysała się niczym ptak walczący z silnym wiatrem i runęła w dół.
Rotor zwolnił tak, że widać było jego pojedyncze łopaty. Helikopter spadał jak jesienny liść. Gdy zderzył się z ziemią, podwozie uległo zmiażdżeniu, ale kadłub pozostał nietknięty. Kaela, Lombardo, Dundee i ktoś czwarty wysypali się na zewnątrz.
Na ich widok Kozacy dostali szału. Wskoczyli w siodła i ruszyli galopem na czwórkę bezbronnych ludzi, którzy nie mieli żadnych szans. Mimo to Austin pobiegł w ich kierunku z rewolwerem w ręce. Był niecałe sto metrów od helikoptera, gdy Kozacy zaczęli spadać z siodeł niczym zboże ścinane gigantyczną niewidzialną kosą.
Atak załamał się. Jeźdźcy bezładnie zawracali, spadali na ziemię.
Austin dostrzegł ruch na granicy lasu rosnącego wzdłuż boiska. Zza drzew wyłaniali się ludzie w czarnych mundurach. Podchodzili wolno do jeźdźców i strzelali z ramienia. Kozacy pogalopowali w panice w przeciwną stronę.
Ludzie w czerni skierowali się za nimi. Z wyjątkiem jednego. Odłączył się od reszty i ruszył w stronę Austina i Zavali. Austin zauważył, że utyka. Kiedy mężczyzna podszedł bliżej, Zavala odruchowo uniósł broń. Austin położył rękę na lufie i delikatnie pchnął ją w dół.
Pietrow przystanął kilka metrów od nich. Blada blizna silnie kontrastowała z opaloną twarzą.
– Witam, panie Austin. Cieszę się, że znów pana widzę.
– Cześć, Iwan. Nawet nie masz pojęcia, jak ja się cieszę.
Pietrow roześmiał się beztrosko.
– Domyślam się. Zapraszam obu panów na kieliszek wódki. Pogadamy o starych czasach i nowym początku.
Austin odwrócił się do Zavali i skinął głową. Poszli za Pietrowem na boisko piłkarskie.
16
Wysoka, muskularna sylwetka i inteligencja Jurija Orłowa przypominały Troutowi jego samego z czasów młodości, gdy kręcił się wśród naukowców w Instytucie Oceanograficznym Woods Hole. Stojąc na rufie z ręką na rumplu, rosyjski student wyglądał jak jeden z wędkarzy, których Paul poznał na Cape Cod. Brakowało mu tylko baseballowej czapki Red Sox i czarnego labradora.
Jurij odpłynął kilkadziesiąt metrów od brzegu, zatrzymał łódź i zostawił silnik na wolnych obrotach.
– Bardzo dziękuję, że zabrali mnie państwo ze sobą. To dla mnie prawdziwy zaszczyt być w towarzystwie takich sławnych naukowców. Zazdroszczę państwu pracy w NUMA. Ojciec opowiadał mi o swoich doświadczeniach w Stanach.
Troutowie uśmiechnęli się, mimo że chłopak pokrzyżował im plany wymknięcia się na zwiady. Tryskał młodzieńczym entuzjazmem. Niebieskie oczy za grubymi szkłami błyszczały z podniecenia.
– Pański ojciec często opowiadał o rodzinie w Rosji – odrzekł Paul. – Pamiętam, jak pokazywał mi zdjęcia pana i pańskiej matki. Był pan wtedy młodszy, dlatego dziś pana nie poznałem.
– Niektórzy mówią, że jestem bardziej podobny do matki.
Trout przytaknął. Podczas pobytu w Woods Hole profesor Orłow tęsknił za domem. Kiedy nachodziła go chandra, wyjmował z portfela fotografie rodziny i dumnie pokazywał wszystkim dookoła. Trout pamiętał uderzający kontrast między niedźwiedziowatym profesorem i jego smukłą żoną Swietłaną.
– Lubiłem pracować z pańskim ojcem. Jest błyskotliwy i towarzyski. Mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy.
Twarz Jurija rozjaśniła się.
– Profesor obiecał, że następnym razem zabierze mnie do Stanów.
Trout uśmiechnął się, słysząc, że Jurij powiedział “profesor” zamiast “ojciec”.
– Nie powinien pan mieć problemów. Doskonale mówi pan po angielsku.
– Dziękuję. W naszym domu często mieszkali amerykańscy studenci – odrzekł Jurij i wskazał przeciwny kierunek niż ten, który interesował Troutów. – Tam jest ładny kawałek wybrzeża. Lubią państwo obserwować ptaki?
Gamay nie zamierzała zrezygnować z misji zwiadowczej.
– Prawdę mówiąc – powiedziała słodko – wybieraliśmy się do Noworosyjska.
Jurij zrobił zdumioną minę.
– Do Noworosyjska? W przeciwnym kierunku jest o wiele ładniej.
Wtrącił się Paul.
– W Wirginii często obserwujemy ptaki, ale jestem geologiem morskim. Bardziej interesuje mnie górnictwo morskie. O ile wiem, w Noworosyjsku jest centrala jednej z największych firm górnictwa morskiego na świecie.
– Zgadza się. Ataman Industries. To rzeczywiście wielka firma. Piszę pracę dyplomową o ekologicznym górnictwie. Po studiach może załapię się u nich do roboty.
– Więc rozumie pan, dlaczego interesują mnie ich urządzenia.
– Oczywiście. Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej. Może udałoby się zwiedzić firmę. Ale z morza też zorientuje się pan w skali ich operacji – odparł Jurij i uśmiechnął się z wyraźną ulgą. – Lubię ptaki, ale nie aż tak.
– Jestem biologiem morskim – dodała Gamay. – Moja specjalność to ryby i rośliny. Ale chętnie zobaczyłabym Noworosyjsk.
– No to załatwione – oznajmił Paul.
Jurij otworzył przepustnicę i zawrócił łódź szerokim łukiem. Trzymał się około czterystu metrów od lądu i płynął mniej więcej równolegle do wybrzeża. Wkrótce lasy zaczęły się przerzedzać i ustępować miejsca nadmorskim równinom i wysokim wzgórzom. Piaszczystą plażę zastąpiły rozległe mokradła porośnięte trzcinami.
Motorówka sunęła po iskrzącym się w słońcu morzu. Paul i Gamay siedzieli obok siebie na środkowej ławce. Drewniana łódź miała około pięciu i pół metra długości, a jej kadłub zbudowany był na zakładkę. Jurij nie przestawał mówić, pokazując ciekawsze miejsca na brzegu. Troutowie kiwali głowami, choć wycie silnika i szum wody zagłuszały większość słów.
Jurij okazał się darem niebios. Potrafił sobie radzić z kapryśnym silnikiem i doskonale znał okolicę. Troutowie mieliby problemy z nawigacją w ruchliwym porcie. Bez przewodnika pewnie nie znaleźliby Atamana. Im dalej zapuszczali się w Zatokę Cemeską, tym bardziej oczywiste stawało się znaczenie miasta jako ważnego portu rosyjskiego. Frachtowce, tankowce, holowniki oceaniczne, statki pasażerskie i promy nieustannie płynęły w obie strony.
Jurij trzymał się w bezpiecznej odległości od dużych jednostek, których fale dziobowe mogły zalać łódź. Na brzegu przybywało zabudowań. Przez smog wiszący nad portem widać było wysokie budynki, dymiące kominy i elewatory zbożowe. Jurij zwolnił do spacerowego tempa.
– Historyczne miasto – powiedział. – Nie można przejść trzech metrów bez potknięcia się o jakiś pomnik. Tu skończyła się rewolucja październikowa, kiedy w roku 1920 statki alianckie ewakuowały wojska białych. To jeden z największych portów rosyjskich. Dochodzą tu rurociągi z pól naftowych północnego Kaukazu. A tam jest terminal paliwowy Szeszarys.