– Trzymali nas z daleka od wskaźników pozycji, potem je wyłączyli. Nic nie widzieliśmy.

– Szkoda – westchnął Gunn.

Rozległy się śmiechy.

– Co w tym śmiesznego? – zapytał Gunn.

Wstał szczupły blondyn. Przedstawił się jako marynarz Ted McConnack. Podał przez stół kartkę.

– To są namiary na wrak z GPS-u. Gunn odczytał współrzędne.

– Skąd ta pewność?

McCormack wyciągnął rękę i pokazał duży zegarek na nadgarstku.

– Dostałem go od żony. Pobraliśmy się tuż przed moim zaokrętowaniem. Ma w domu mapę, więc kiedy dzwoniłem do niej, mogła dokładnie zaznaczyć, gdzie jestem.

Wtrącił się Kreisman.

– Nabijaliśmy się z Teda, że stara trzyma go na krótkiej smyczy.

– Kiedy nas porwali – ciągnął McCormack – wsunąłem zegarek wyżej na rękę i zasłoniłem rękawem. Nie zrewidowali nas. Pewnie myśleli, że jesteśmy nieszkodliwi.

Zegarek ProTek GPS był cudem miniaturyzacji. Producent reklamował go jako najmniejsze urządzenie GPS na świecie. Przy jego użyciu można było określić swoją pozycję na kuli ziemskiej z dokładnością do kilku metrów.

Austin uśmiechnął się radośnie.

– Niech żyje miłość. Dzięki za pomoc. I bon voyage.

Załoga NR-1 wybiegła z sali konferencyjnej.

Paul otworzył laptop i podłączył do modemu, żeby wyświetlić dane na dużym ekranie w końcu sali. Gamay stanęła obok ze wskaźnikiem laserowym. Paul wystukał polecenie na klawiaturze. Pojawiła się mapa: Morze Czarne w kształcie nerki i otaczający je ląd.

– Witamy na Morzu Czarnym, jednym z najbardziej fascynujących obszarów wodnych świata – powiedziała Gamay i obrysowała wybrzeże jaskrawoczerwoną linią kropkowaną. – Ze wschodu na zachód ma około tysiąca kilometrów, z północy na południe pięćset trzydzieści. W najwęższym miejscu, koło Krymu, tylko dwieście trzydzieści. Mimo stosunkowo małej powierzchni ma bardzo złą reputację. Grecy nazywali je Axenos, czyli “Niegościnne”. Średniowieczni Turcy nadali mu nazwę Karadeniz, “Morze Czarne”. Mimo złej sławy, Morze Czarne zawsze przyciągało ludzi. Jazon płynął tędy w poszukiwaniu złotego runa. Morze Czarne jest od tysięcy lat ważną drogą handlową i łowiskiem. W epoce lodowcowej było wielkim jeziorem słodkowodnym. Około sześciu tysięcy lat przed naszą erą pękła naturalna tama lądowa i wdarło się tutaj Morze Śródziemne. Poziom wody podniósł się o kilkaset metrów.

– Potop i arka Noego – mruknął Austin.

– Niektórzy tak uważają – uśmiechnęła się Gamay. – Ludzie żyjący wokół jeziora musieli uciekać, ale nie wiem, czy na arce. Woda została zasolona. Rzeki wpadające do morza jeszcze pogorszyły sytuację. – Dała znak Paulowi i na ekranie ukazał się profil morza. – Morze Czarne ma niewiarygodną głębokość. Wzdłuż wybrzeża biegnie szelf kontynentalny, przypuszczalnie pozostałość po dawnej linii brzegowej. Najszerszy jest na Ukrainie, opada na głębokość ponad dwóch tysięcy stu metrów. W cienkiej górnej warstwie kwitnie bujne życie, ale poniżej stu siedemdziesięciu metrów nie ma żadnego z braku tlenu. To największy martwy zbiornik wodny na świecie. Co gorsza, w głębinach zalega siarkowodór. Jeden oddech może zabić. Gdyby taka masa trucizny kiedykolwiek wydostała się na powierzchnię, zginęłoby wszelkie życie w morzu i wokół niego.

Paul wyświetlił mapę z wykropkowaną wewnętrzną krawędzią morza.

– Kreisman mówił, że wrak leży na poziomie stu dwudziestu metrów. Czyli na granicy szelfu kontynentalnego. Drewniane kadłuby świetnie się przechowują w tych głębinach, bo przy braku tlenu nie mogą tam przetrwać komiki, podczas gdy metal zżera siarkowodór. Tamten wąwóz to prawdopodobnie dawne koryto rzeki. Szelf kontynentalny stopniowo opada w kierunku pełnego morza. Z gnijących organizmów powstają złoża metanu. Nurka można by od tego odizolować, ale mimo to przebywanie w trującym środowisku jest niebezpieczne.

Gunn wstał i wziął od Gamay wskaźnik laserowy.

– NR-1 porwano tutaj… – Przeciągnął czerwoną linię z Morza Egejskiego przez Bosfor. – Tu załoga słyszała odgłosy ruchu statków… – Przesunął wskaźnik wzdłuż granicy szelfu kontynentalnego. – A tutaj, według GPS-u, jest nasz tajemniczy wrak.

Paul zaznaczył lokalizację symbolem X.

– Zadano sobie dużo trudu, żeby coś z niego wydostać – powiedział Austin. – Może właśnie tam znajduje się klucz do wyjaśnienia tego zajścia?

Gunn odwrócił się do kapitana.

– Kiedy możemy podnieść kotwicę?

Atwood uśmiechnął się.

– Byliście tak pochłonięci dyskusją o Morzu Czarnym, że nawet nie zauważyliście, kiedy zadzwoniłem na mostek. Już płyniemy. Rano powinniśmy być na miejscu.

Poczuli pod stopami lekkie wibracje silników. Gunn podniósł się.

– Idę do wyrka. Jutro czeka nas dużo pracy.

Austin zapytał o drogę do swojej kajuty. Kiedy został sam, usiadł przy stole i wpatrzył się w mapę Morza Czarnego na ekranie. Przyglądał się jej jak tekstowi w nieznanym języku, którego tajemnicę może ujawnić tylko kamień filozoficzny. Potem utkwił wzrok w symbolu X, oznaczającym pozycję tajemniczego wraku.

Przypomniał sobie wszystkie ostatnie wydarzenia. O co tu chodzi? Zgasił światło i udał się do swojej kajuty.

20

Przez bulaj w kajucie sączyło się światło szarego świtu. Austin obudził się i zerknął na Zavalę. Joe chrapał w najlepsze na sąsiedniej koi. Bez wątpienia śnił o czerwonych chevroletach corvette i pięknych blondynkach. Austin zazdrościł mu zdrowego snu. Po takiej nocy Joe wstanie wypoczęty i gotów do akcji. Austin źle spał. Dręczyły go kłębiące się myśli, jakby mózg szukał odpowiedzi ukrytych w labiryncie podświadomości.

Austin wstał, podszedł do zlewu i obmył twarz zimną wodą. Wciągnął dżinsy, grubą bluzę sportową i kurtkę. Wyszedł z kajuty. Chłodna poranna bryza obudziła go do reszty. Na linii horyzontu pojawiło się wschodzące słońce. Pierwsze promienie nadały chmurom czerwonozłocistą barwę.

“Argo” płynął z szybkością piętnastu węzłów. Austin oparł się o reling, zapatrzony w ciemną powierzchnię wody. Słuchał kojącego szumu fal omywających kadłub. Ptaki muskały pianę niczym niesione wiatrem confetti. Trudno było uwierzyć, że niecałe dwieście metrów niżej znajduje się najbardziej martwe miejsce na tej planecie. Gigantyczna kałuża bez śladów życia. Jednak Austin wiedział, że groźniejsze od tej otchłani może być zło czające się w głębi ludzkiego umysłu. Wzdrygnął się i wszedł do wewnątrz statku.

W ciepłej mesie apetycznie pachniało kawą i jajkami na bekonie. Poprawił mu się humor. Gdyby nie błękitne morze za oknami, jadalnia na statku przypominałaby bar w małym miasteczku, gdzie stali bywalcy mają kubki do kawy ze swoimi imionami. Przy kilku stolikach siedzieli marynarze przysypiający po nocnej wachcie.

Austin wziął kawę na wynos. W drodze na mostek spotkał Troutów. Zeszli wcześniej na śniadanie i teraz robili obchód statku. We trójkę wspięli się do sterowni, skąd widać było dziób i rufę.

Rudi Gunn zrywał się zawsze skoro świt. Pozostało mu to z czasów służby w marynarce wojennej. Stał przy baterii instrumentów i monitorów i rozmawiał z kapitanem Atwoodem. Na widok kolegów uśmiechnął się wesoło.

– Dzień dobry. Już miałem was szukać. Kapitan zdradził mi swój plan.

– Chętnie posłuchamy – odrzekł Austin. – Kiedy będziemy na miejscu?

Atwood wskazał szary okrągły ekran z białymi koncentrycznymi kręgami wytrawionymi w szkle. Szare pola pokazywały odczyty GPS-u z anteny, odbierającej informacje z sieci dwudziestu czterech satelitów krążących wokół Ziemi w odległości siedemnastu tysięcy sześciuset kilometrów. Wyświetlacz cyfrowy obok ekranu wskazywał aktualną długość i szerokość geograficzną. System ten mógł doprowadzić statek do celu z dokładnością kilkunastu metrów.

– Powinniśmy tam być za jakieś piętnaście minut. Jeśli namiary zegarka Dicka Tracy są prawidłowe.

– Nie żartowałeś, że będziemy tu rano – powiedział Austin.

– “Argo” może wyglądać na woła roboczego, ale ma we krwi geny konia wyścigowego.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: