– Od czego chcesz zacząć?
– Od wyznaczenia sonarem rejonu poszukiwań. Użyjemy naszego nowego UUV. Potem przyjrzymy się temu bliżej. Załoga jest już na pokładzie. Przygotowuje sprzęt.
UUV, bezzałogowy pojazd bezprzewodowy, był jednym z najnowszych wynalazków do poszukiwań podwodnych.
Paul poprosił o mapę. Kapitan odsunął niebieską zasłonę, oddzielającą sterownię od kajuty nawigacyjnej. Na stole leżała rozłożona mapa Morza Czarnego. Atwood pokazał palcem punkt przy zachodnim wybrzeżu.
– Jesteśmy tutaj.
Trout pochylił się.
– Czyli nad krawędzią płytkiego szelfu, biegnącą wzdłuż brzegów Rumunii, delty Dunaju, Bosforu i Krymu.
– Szelf jest niewiarygodnie bogatym łowiskiem – powiedziała Gamay. – Są tu łososie i bieługi. Również delfiny i makrele, choć niektórych gatunków ubywa. Niektórzy oskarżając to tureckich rybaków. Turcy zwalają winę na zanieczyszczenia przemysłowe, spływające Dunajem z krajów Unii Europejskiej. Jednak jest bezsporne, że poniżej głębokości stu czterdziestu metrów nie ma życia. Dziewięćdziesiąt procent morza jest martwe. Miejsce ryb zajmują meduzy. Ludzie są tym tak zaniepokojeni, że wreszcie próbują coś zrobić.
– A NUMA zbiera dane dla wspólnego rosyjsko-tureckiego programu – wtrącił kapitan Atwood.
– Dlaczego na pokładzie nic ma przedstawicieli tych krajów? – spytał Paul.
– W czasie poprzednich rejsów obserwatorzy rządowi ciągle nas instruowali, gdzie nie wolno prowadzić badań. Tym razem admirał Sandecker zażądał carte blanche. Żadnych obserwatorów. I postawił na swoim.
– Jeśli martwa woda wypłynie na powierzchnię, może zniszczyć wszystko dookoła – zauważyła Gamay.
– Tylko groźba katastrofy potrafi zmusić ludzi do ruszenia tyłków – westchnął Gunn.
Trout przejechał palcem wzdłuż mapy.
– Tutaj dno jest pokryte czarnym mułem osiadłym na glinie. To ślad przeobrażenia się dawnego jeziora w morze. Za krawędzią szelfu znajdziemy głębokie, strome kaniony. Dziesięć tysięcy lat temu lustro wody znajdowało się trzysta metrów niżej niż dziś. Teoria potopu sugeruje, że Morze Śródziemne zalało ponad sto pięćdziesiąt pięć tysięcy kilometrów kwadratowych lądu.
– Właściciele łodzi zrobili dobry interes – zauważył Austin.
– Jak wyjaśnił wczoraj Paul – powiedziała Gamay – z braku korników drewniane wraki wytrzymują tutaj w świetnym stanie tysiące lat. A stalowe szybko niszczeją.
Przyszedł marynarz i wezwał kapitana do sterowni. Po minucie Atwood wrócił uśmiechnięty od ucha do ucha.
– Namierzyliśmy cel. Tajemniczy wrak powinien być dokładnie pod naszą anteną radiową.
– Przypomnijcie mi, żebym posłał bukiet kwiatów tej dziewczynie, która kupiła swojemu marynarzowi zegarek z GPS-em – powiedział Gunn.
Austin spojrzał na bezkresne morze i pomyślał, ile czasu mogliby zmarnować na bezowocne poszukiwania wraku.
Zjawił się Zavala. Zeszli na pokład przy sterburcie. W słońcu lśniła mała metalowa torpeda na aluminiowym stojaku. Mark Murphy, ekspert od zdalnie sterowanych pojazdów podwodnych, odłączał od niej modem.
Murphy gardził kombinezonem roboczym NUMA i ubierał się po swojemu. Nosił wytarte dżinsy z obciętymi nogawkami, rozpiętą koszulę, traperskie buty i czapkę baseballową. Na koszuli i czapce miał napis “Argonauta”. Przekroczył pięćdziesiątkę i posiwiała mu broda, ale ogorzała twarz promieniowała młodzieńczym entuzjazmem.
Zauważył, że Zavala gapi się na torpedę.
– No i co o niej sądzisz? – zapytał.
– Cholernie seksowna.
– Musisz wybaczyć mojemu kumplowi – wtrącił się Austin. – Od dwudziestu czterech godzin nie miał przepustki na ląd.
– Doskonale go rozumiem – odparł Murphy. – To gorąca sztuka. Zobaczycie, jakie zna numery.
Zavala był genialnym inżynierem morskim. Zaprojektował lub kierował budową wielu pojazdów podwodnych. Murphy potrafił je odpowiednio wykorzystać.
Austin rozumiał ich pasję. UUV miał tylko półtora metra długości i dwadzieścia centymetrów średnicy. Ważył trzydzieści sześć kilogramów. Ale był cudem techniki w dziedzinie poszukiwań podwodnych. Działał niemal niezależnie od operatorów na statku. Ten model opracowano w Instytucie Oceanograficznym Woods Hole jako rozwinięcie SAHRY, półautonomicznego hydrograficznego pojazdu rozpoznawczego.
– Jesteśmy prawie gotowi do zwodowania – oznajmił Murphy. – Opuściliśmy za burtę dwa oddzielne transpondery, po jednym w każdym rogu rejonu poszukiwań. Tworzą sieć nawigacyjną. Pojazd bez przerwy utrzymuje z nimi kontakt. Dane, które zbierze, zostaną zapisane na twardym dysku.
– Dlaczego nie będzie bezpośredniego przekazu telemetrycznego na statek? – zapytał Austin.
– Za długo by to trwało. Na początek kazałem pojazdowi zbadać z wysoką rozdzielczością dziesięć trzydziestometrowych pasów. Będzie płynął z szybkością pięciu i pół węzła około dwudziestu siedmiu metrów nad dnem. Dzięki sonarowi antykolizyjnemu ominie przeszkody górą lub z boku.
Murphy wcisnął włącznik magnetyczny na kadłubie torpedy. Napędzana elektrycznie śruba ze stali nierdzewnej zawirowała z cichym szumem. Z pomocą marynarza Murphy delikatnie opuścił stojak do wody.
“Argo” był najeżony imponującą liczbą dźwigów i wciągarek do obsługi elektronicznych oczu. uszu i rąk – załogowych i bezzałogowych pojazdów podwodnych, używanych przez naukowców. Jeden z żurawi mógłby podnieść dom, ale celowo miał słabe liny, które zerwałyby się przy zbyt wielkim naprężeniu. Miało to zapobiec zatonięciu statku w razie zaczepienia się haków o podwodną skałę.
Większość ciężkiego sprzętu opuszczano do wody z basenu na śródokręciu, przez wielkie rozsuwane drzwi w dnie kadłuba. Jednak UUV można było po prostu spuścić za burtę. Śruba zawirowała w wodzie i pojazd pomknął niczym ryba urwana z haczyka. Odpłynął od statku i zatoczył wielki łuk.
– Zrobi cztery okrążenia, żeby wyskalować kompas – wyjaśnił Murphy. – Już nawiązał kontakt z siecią nawigacyjną.
Pojazd zatoczył ostatni krąg i zniknął pod powierzchnią wody.
– Płynie do pierwszego pasa – powiedział Murphy.
– A my? – zapytał Austin.
Murphy uśmiechnął się.
– Idziemy na kawę i pączki.
21
Pojazd podwodny pływał tam i z powrotem nad dnem morza, jakby kosił trawnik. Jego trasa wyświetlana była na ekranie komputera. Kiedy UUV wykonał zadanie, wziął kurs na trzeci transponder. Wynurzył się przy burcie statku, gdzie złapano go w specjalny stojak podnośnikowy i wciągnięto na pokład. Murphy podłączył modem i przetransferował wszystkie dane z ociekającej wodą torpedy do swojego laptopa. Potem odłączył komputer.
Wetknął laptop pod pachę i poszedł do sali konferencyjnej. Postawił komputer na stole i podłączył do wielkiego monitora. Program SeaSone ukazał na ekranie obrazy sonarowe o wysokiej rozdzielczości. Z prawej strony wyświetlała się pozycja oraz długość i szerokość geograficzna. Murphy zmienił kolor ekranu na bursztynowy, żeby nie męczyć oczu.
Dno morza było niemal puste. Czasem pojawiał się głaz lub ciemne i jasne plamy, świadczące o zróżnicowaniu osadów geologicznych. W połowie czwartego kursu sonar wyłapał dwie linie proste, zbiegające się pod kątem. Wszyscy wpatrzyli się w monitor. Pojazd dopłynął do końca pasa i zawrócił. Murphy zatrzymał obraz.
– Mamy go! – powiedział.
O pomyłce nie mogło być mowy. Statek. Murphy kliknął myszą i zrobił zbliżenie. Pojawiły się drzwi, włazy i bulaje. Komputer podał wymiary wraku.
– Siedemdziesiąt sześć metrów długości – odczytał Murphy.
Austin wskazał cień na kadłubie.
– Możesz zbliżyć ten fragment?
Murphy znów kliknął myszą. W małym okienku z boku ekranu ukazała się część burty. Po ustawieniu większej rozdzielczości zobaczyli wyraźnie dziury blisko linii wodnej.
Następnie wydrukował w kolorze obraz zbadanego rejonu z widocznym celem i rozłożył na stole.
– Wrak jest na głębokości stu trzydziestu siedmiu metrów – oznajmił. – W tym miejscu dno zaczyna opadać do kanionu. Statek osiadł na zboczu tuż za krawędzią uskoku. Mamy fart. Trochę dalej i byłoby po nim. Rozsypałby się w proch od korozji.