– Zbadaliśmy czterdzieści cztery próbki wody i wyizolowaliśmy cząsteczki toksyny – zaczęła kobieta.
Na ekranie za nią pojawił się taki sam obraz, jaki Biazon widział wcześniej na monitorze nawigacyjnym. Równolegle do wybrzeża wyspy Panglao biegła zygzakowata linia. Były na niej czterdzieści cztery punkty świetlne, z których większość żarzyła się na zielono.
– Zawartość toksyny w próbkach została zmierzona w cząsteczkach na miliard i w piętnastu przypadkach wynik był dodatni. – Kobieta wskazała rząd żółtych punktów. – Jak widać, koncentracja toksyny wzrasta w kierunku wschodnim i największa jest tutaj. – Przesunęła wskaźnik obok kilku pomarańczowych punktów do jednego czerwonego przy górnej krawędzi ekranu.
– Więc źródło jest zlokalizowane w jednym miejscu – odezwał się Pitt.
– Wyniki badań próbek pobranych za czerwonym punktem są ujemne, co sugeruje, że prąd przenosi toksynę z miejsca jej największego stężenia na zachód.
– To by wykluczało czerwony przypływ. Al, czy wyniki pokrywają się z czymś, co wyłapał sonar?
Giordino podszedł do konsoli, pochylił się nad ramieniem operatora i szybko wpisał do komputera serię poleceń. Po chwili na ekranie projekcyjnym pojawiło się dwanaście znaków X. Były rozmieszczone w różnych miejscach wzdłuż zygzakowatej linii, a przy każdym widniała litera, od A na dole ekranu do L na górze.
– „Parszywa dwunastka" – skomentował z uśmiechem Giordino i wrócił na miejsce. – Trafiliśmy na tuzin obiektów, głównie kawałki rur, kotwice i podobne śmiecie. Trzy wydają się podejrzane – zerknął do swoich notatek. – C to trzy dwustulitrowe beczki leżące w piasku.
Wszyscy spojrzeli w górę na punkt C. Punkty po obu jego stronach żarzyły się na zielono, co oznaczało, że pobrane tam próbki wody nie są skażone.
– Tu nie ma toksyny – powiedział Pitt. – Jedziemy dalej.
– F to żaglówka, być może miejscowa łódź rybacka. Stoi na dnie prosto i ma jeszcze maszt.
Punkt F sąsiadował z pierwszym żółtym punktem świetlnym.
– Też pudło. Ale coraz cieplej – skomentował Pitt. – Następny.
Giordino się zawahał.
– Z trzecim obiektem jest trochę dziwna sprawa. Nie mogłem mu się dobrze przyjrzeć, bo był na krawędzi obrazu sonarowego.
– Jak wyglądał? – zapytał Stenseth.
– Jak śruba okrętowa. Ale chyba wystawała z rafy, bo nie zauważyłem żadnego wraku. Może odpadła i leży oddzielnie. Oznaczyłem ją jako K.
Wszyscy poszukali wzrokiem punktem K. Był tuż nad czerwonym punktem świetlnym.
– Może coś tam zatonęło i skażenie powoduje wyciekające paliwo albo jakiś ładunek? – podsunął Pitt.
– W próbkach wody nie wykryliśmy niebezpiecznie wysokiego poziomu substancji ropopochodnych – odrzekła czarnowłosa biolog.
Giordino uniósł brwi.
– A co właściwie znaleźliście? Bo jeszcze tego nie wiemy.
– Wspomniała pani o toksynie – wtrącił niecierpliwie Biazon. -Co to było?
Kobieta wolno pokręciła głową.
– Coś, czego jeszcze nie spotkałam w słonej wodzie. Arsen.
13
Rafa koralowa eksplodowała tęczą barw w pięknej, spokojnej scenerii, która zawstydziłaby pejzaże Moneta. Wśród karmazynowych gąbek falowały leniwie czułki jaskrawoczerwonych ukwiałów. Delikatne zielone koralowce ośmiopromienne pięły się wdzięcznie ku powierzchni obok okrągłych fioletowych koralowców mózgowych. Błękitne rozgwiazdy lśniły na rafie jak neony. Tuziny jeżowców zaściełały dno niczym dywan różowych poduszeczek do igieł.
Niewiele rzeczy w przyrodzie może rywalizować z pięknem rafy koralowej, pomyślał Pitt, chłonąc wzrokiem feerię barw. Unosił się tuż nad dnem i patrzył z rozbawieniem przez szybę maski, jak dwie małe ryby umykają do skalnej szczeliny przed plamistą płaszczką szukającą przekąski. Zawsze uważał, że w żadnym z miejsc do nurkowania nie ma takich widoków, jak przy rafie koralowej w ciepłych wodach zachodniego Pacyfiku.
– Wrak powinien być niedaleko, kawałek na północ od nas – usłyszał głos Giordina.
Po zacumowaniu „Mariany Explorera" nad miejscem największego stężenia toksyny Pitt i Giordino włożyli wulkanizowane „suche" skafandry z maskami zasłaniającymi twarz dla ochrony przed ewentualnym skażeniem chemicznym lub biologicznym. Wskoczyli do przejrzystej wody i opadli czterdzieści metrów do dna.
Wszystkich zaskoczyła obecność arsenu w morzu. Doktor Biazon powiedział, że zna przypadki wydzielania się arsenu podczas robót górniczych w kopalniach manganu na wyspie Bohol, ale dodał, że żadna nie jest zlokalizowana w pobliżu Panglao. Biolog NUMA przypomniała, że arsen bywa używany jako środek owadobójczy. Może pojemnik z tą substancją wypadł z jakiegoś statku lub został celowo wrzucony do morza? Pitt stwierdził, że jest tylko jeden sposób, aby się tego dowiedzieć. Trzeba zanurkować i się rozejrzeć.
Spojrzał na kompas, zamachał płetwami i popłynął nad dnem przez niewidoczny prąd. W grubym skafandrze szybko zaczął się pocić. Warstwa ochronna izolowała go od otoczenia lepiej, niż było to konieczne w ciepłych tropikalnych wodach.
– Niech ktoś włączy klimatyzację – mruknął Giordino przez podwodny system łączności.
Pitt patrzył przed siebie i wciąż nie widział wraku, ale zauważył, że koralowe dno na wprost niego wznosi się ostro do góry. Na prawo było duże piaszczyste wypiętrzenie. Jego pofałdowana powierzchnia rozciągała się poza pole widzenia Pitta. Dotarł do koralowej przeszkody, wygiął się do tyłu i mocno zamachał płetwami, żeby się wznieść i przepłynąć nad poszarpaną krawędzią. Ku swemu zaskoczeniu zobaczył, że po drugiej stronie rafa opada pionowo w dół i tworzy szeroki rów. Jeszcze bardziej zdumiał go widok na dnie wąwozu. Spoczywała tam część dziobowa statku.
– Co za cholera? – wymamrotał Giordino, kiedy dostrzegł fragment wraku.
Pitt przez chwilę przyglądał się szczątkom, potem się roześmiał.
– Ja też się nabrałem. To złudzenie optyczne. Reszta statku jest tam, zagrzebana w tej górze piachu.
Giordino przyjrzał się wrakowi. Pitt miał rację. Piaszczyste wzgórze przed rafą zajmowało połowę rowu i zakrywało część rufową. Prąd morski w wąwozie zatrzymywał piasek na granicy śródokręcia niemal w linii prostej, co stwarzało wrażenie, że istnieje tylko połowa kadłuba.
Pitt odwrócił się od widocznego fragmentu statku i popłynął nad wzgórzem, które po kilku metrach opadało stromo w dół.
– Tu jest twoja śruba, Al. – Wskazał miejsce pod sobą.
Pod jego płetwami był widoczny mały fragment brązowej rufy. Kadłub wyginał się w dół ku wielkiej mosiężnej śrubie, która sterczała z piasku jak wiatrak. Giordino dołączył do Pitta i przyjrzał się jej. Potem przepłynął kawałek w górę rufy i zaczął zgarniać piasek z kadłuba. Pozycja rufy wskazywała, że wrak jest mocno przechylony na lewą burtę, co potwierdzało położenie odsłoniętej części dziobowej.
Pitt zbliżył się do Giordina i popatrzył na ostatnie litery nazwy statku: MARU.
– Tylko tyle mogę odsłonić – powiedział Giordino, walcząc z osypującym się piaskiem.
– Japoński – domyślił się Pitt. – Sądząc po zaawansowanej korozji, leży tu od dłuższego czasu. Jeśli gdzieś jest wyciek toksyny, to z części dziobowej.
Giordino przestał odkopywać rufę i popłynął za Pittem w kierunku dziobu. Z piaszczystego wzgórza wyłonił się główny komin. Sterczał niemal poziomo, jego wylot opierał się o rafę. Mały mostek i długi pokład dziobowy świadczyły, że to oceaniczny frachtowiec. Pitt ocenił długość kadłuba na nieco ponad sześćdziesiąt metrów. Kiedy przepływali nad przechylonym wrakiem, zauważył, że z głównego pokładu nic nie zostało. Deski dawno zgniły w ciepłych wodach wokół Filipin.
– Są dźwigi. Wyglądają na antyki – odezwał się Giordino na widok dwóch małych zardzewiałych bomów przeładunkowych, które sterczały z pokładu jak wyciągnięte ramiona.
– Gdybym musiał zgadywać, powiedziałbym, że ten statek zbudowano w latach dwudziestych – odrzekł Pitt, mijając mosiężny reling.