– Dowód może nie jest przekonujący, ale nie powinni ignorować ataku na naszym terytorium – odrzekł Dirk.
– Porozmawiam o tym z admirałem. Dyrektor FBI to jego długoletni partner do tenisa. Dopilnuje, żeby tego nie zlekceważyli.
Przerwało im pukanie do drzwi i do sali zajrzał Yaeger.
– Przepraszam, że przeszkadzam. Dirk, mam coś dla ciebie.
– Wejdź, Hiram. Rudi i ja właśnie układamy plan obalenia rządu. Czy Max udało się dostać do zabezpieczonej części Archiwów Narodowych?
– A czy w McDonaldzie są hamburgery? – zapytał Yaeger, udając urażonego.
Gunn zerknął z ukosa na Dirka, potem z rozbawieniem pokręcił głową.
– Jeśli gdzieś się włamaliście, panowie, to zrób mi przysługę, Dirk, i zwal odpowiedzialność na swojego ojca, dobra?
Dirk się roześmiał.
– Jasne, Rudi. Co znalazłeś, Hiram?
– Akta japońskiej marynarki wojennej są raczej skąpe. Szkoda, że większość oryginalnych dokumentów zwrócono w latach pięćdziesiątych rządowi japońskiemu. To, co zostało, jest oczywiście po japońsku. W dodatku w różnych dialektach. Więc zanim zacząłem przeszukiwanie, musiałem uruchomić kilka programów translatorskich.
Yaeger urwał i nalał sobie filiżankę kawy z dużego srebrnego dzbanka.
– Masz szczęście – mówił dalej. – Znalazłem zapis rozkazów operacyjnych japońskiej Szóstej Floty z ostatnich sześciu miesięcy 1944 roku.
– Jest tam coś o 1-403?
– Tak. Jego misja w grudniu czterdziestego czwartego roku była najwyraźniej bardzo ważna. Została zatwierdzona przez samego dowódcę floty. Rozkaz był krótki.
Yaeger wyjął kartkę z cienkiej teczki na akta i przeczytał głośno treść.
– „Dotrzeć północnym szlakiem przez Pacyfik do zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Uzupełnić paliwo na Amchitce (Morioce). Przeprowadzić o jak najwcześniejszej porze atak lotniczy z użyciem amunicji Makaze. Cele główne: Tacoma, Seattle, Vancouver, Victoria. Cele alternatywne: Alameda, Oakland, San Francisco. Z błogosławieństwem cesarza".
– Tyle celów to ambitne zadanie jak na dwa samoloty – zauważył Gunn.
– Pomyśl – powiedział Dirk. – Te miasta są tak skupione, że wszystkie można zaatakować w czasie jednego lotu. Dwie, trzy bomby na każde miasto i zadanie wykonane. Jeśli rzeczywiście to planowali. Hiram, w tym tekście jest nazwa amunicji, Makaze. St. Julien Perlmutter też znalazł ten termin. Masz jakąś informację, co on oznacza?
– Sam byłem ciekaw – odrzekł Yaeger. – W dosłownym przekładzie to „zły wiatr" lub „czarny wiatr". Ale w oficjalnych dokumentach marynarki nie ma nic więcej na ten temat.
Urwał i odchylił się do tyłu na krześle. Miał tajemniczą minę.
– Coś jednak znalazłeś – domyślił się Gunn.
– Właściwie to Max – odparł Yaeger. – Po sprawdzeniu wszystkich źródeł w Archiwach Narodowych kazałem jej przeszukać publiczne bazy danych w Stanach Zjednoczonych i Japonii. W japońskich materiałach historycznych natrafiła na pamiętnik marynarza, który w czasie wojny służył na 1-403. – Uniósł wydruk i mówił dalej. – Mechanik pierwszej klasy Hiroshi Sakora z Korpusu Lotniczego Cesarskiej Marynarki Wojennej miał szczęście. Podczas ostatniego rejsu okrętu przez Pacyfik w grudniu czterdziestego czwartego roku dostał zapalenia wyrostka robaczkowego i podczas tankowania 1-403 na Wyspach Aleuckich zabrano go na pływającą cysternę. Wszyscy jego koledzy z załogi poszli na dno, kiedy okręt zatonął u wybrzeża stanu Waszyngton.
– I napisał w pamiętniku o misji 1-403? – zapytał Dirk.
– Ze szczegółami. Okazuje się, że młody pan Sakora pełnił nie tylko obowiązki mechanika samolotowego. Zajmował się również amunicją do hydroplanów na pokładzie okrętu. Wspomina, że zanim wyruszyli w ostatni rejs, oficer wojsk lądowych nazwiskiem Tanaka dostarczył na pokład ładunek nietypowych bomb lotniczych, które miały być użyte w czasie misji. Dodaje, że morale załogi bardzo wzrosło, kiedy marynarze dowiedzieli się, że płyną zaatakować Stany Zjednoczone. Ale było dużo spekulacji i domysłów na temat tajemniczej broni.
– Ten Sakora coś ustalił? – spytał Gunn.
– Próbował, ale współpraca z Tanaką była trudna. Napisał o nim: „ponury, arogancki, wymagający służbista". Typowa niechęć na linii armia-marynarka, jak przypuszczam. Poza tym podwodniakom nie podobało się, że ten oficer w ostatniej chwili dołączył do załogi. W każdym razie Sakora usiłował się czegoś dowiedzieć od Tanaki, ale bez skutku. W końcu, tuż przed tym, jak zachorował i opuścił okręt na Aleutach, udało mu się wydobyć informację z jednego z pilotów. Podobno przy sake lotnik zdradził mu, że w bombach są zarazki ospy.
– Dobry Boże, więc to prawda! – wykrzyknął Gunn.
– Na to wygląda. Sakora napisał, że ładunek zliofilizowanego wirusa miał być zdetonowany i rozpylony nad najgęściej zaludnionymi dzielnicami miast. Spodziewano się, że w ciągu dwóch tygodni na całym Zachodnim Wybrzeżu wybuchnie epidemia ospy. Przy trzydziestoprocentowym wskaźniku śmiertelności liczba zgonów byłaby przerażająca. Japończycy liczyli na to, że panika wywołana zachorowaniami pozwoli im wynegocjować zawarcie pokoju na ich warunkach.
– Groźba następnych ataków biologicznych rzeczywiście mogłaby skłonić wielu ludzi do zakończenia wojny – powiedział Gunn.
W sali zapadła cisza. Trzej mężczyźni wyobrażali sobie, jaki mógłby być bieg historii, gdyby 1-403 wykonał swoje zadanie. Potem wrócili myślami do obecnego zagrożenia.
– Wspomniałeś, że wirus był zliofilizowany – odezwał się Dirk. – Więc musieli mieć możliwość przechowywania go przez dłuższy czas, a potem ożywiania.
– To było konieczne w długim rejsie – odrzekł Yaeger. – Max twierdzi, że Japończycy mieli trudności z utrzymaniem wirusów przy życiu wewnątrz amunicji. W końcu opanowali metodę ich liofilizacji, co ułatwiło transport i umożliwiło składowanie przez dłuższy czas, aż do chwili, kiedy będą potrzebne. Żeby je uaktywnić, wystarczyło trochę wody.
– Chyba mamy odpowiedź na pytanie Josta – zauważył Gunn. – Wygląda na to, że wirus mógł być groźny nawet po sześćdziesięciu latach na dnie morza.
– W zliofilizowanej postaci na pewno by się przechował, gdyby bomby nie popękały przy zatonięciu okrętu – powiedział Dirk. – Są z porcelany, więc przetrwałyby nietknięte setki lat. Liofilizacja może też tłumaczyć, dlaczego podzielono je w środku na komory. Potrzebne były zbiorniki z wodą do ożywienia wirusa.
– Całe szczęście, że na 1-403 nie ocalała żadna bomba – zauważył Gunn.
– Jednej brakuje – przypomniał Dirk. – I nie wiadomo, co się z nią stało.
– Właśnie. Podobnie jak z amunicją z drugiego okrętu – dodał Yaeger.
Dirk i Gunn popatrzyli na siebie.
– Z jakiego okrętu? – spytał Gunn.
– 1-411.
Yaeger czuł się, jakby ich spojrzenia przewiercały go na wylot.
– Nie wiedzieliście? – zapytał. – Był drugi okręt podwodny, 1-411. Też uzbrojony w amunicję Makaze. Miał zaatakować Wschodnie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych – wyjaśnił cicho i zdał sobie sprawę, że właśnie zdetonował własną bombę.
20
To był długi dzień dla operatora portowego dźwigu w Jokohamie Takeo Yoshidy. Od szóstej rano ładował na stary hiszpański frachtowiec kontenery z elektroniką. Kiedy postawił na pokładzie ostatni, odezwało się radio w kabinie dźwigu.
– Yoshida, tu Takagi – zabrzmiał basowy głos brygadzisty. – Jak skończysz z „San Sebastian", pójdziesz do D-5. „Baekje" ma zabrać jedną sztukę ładunku. Bez odbioru.
– Przyjąłem, Takagi-san – odpowiedział Yoshida i zaklął w duchu. Dwadzieścia minut do końca zmiany, a Takagi daje mu w ostatniej chwili robotę siedemset metrów dalej.
Zabezpieczył dźwig i poszedł przez terminal Honmoku w kierunku basenu portowego D-5. Po drodze przeklinał brygadzistę. Kiedy zbliżał się do końca pirsu, zerknął na wody ruchliwego portu w Jokohamie, gdzie bez przerwy ustawiały się statki do załadunku i rozładunku.
Trzystumetrowy pirs terminalu kontenerowego D-5 mógł obsługiwać największe jednostki pływające. Yoshida był zaskoczony, że „Baekje" to nie ogromny kontenerowiec, jakiego się spodziewał, lecz potężny kablowiec. Rozpoznał, że zbudowano go w pobliskiej stoczni Mitsubishi Heavy Industries. „Baekje" miał sto trzydzieści trzy metry długości i czterdzieści metrów szerokości. Służył do układania kabli światłowodowych na dnie morza i był przeznaczony do pracy na niespokojnych wodach północnego Pacyfiku. Nowoczesna nadbudowa i lśniąca biała farba wskazywały, że zwodowano go w ostatnich latach. Na maszcie powiewała koreańska bandera, na kominie widniała niebieska błyskawica. Yoshida przypomniał sobie, że to logo floty Kang Enterprises. Nie znał dobrze historii Korei i nie wiedział, że „Baekje" to nazwa jednego z dawnych koreańskich królestw plemiennych, które dominowało na półwyspie w III wieku naszej ery.