Dwaj dokerzy przeciągali liny pod podłużnym obiektem na platformie dużej ciężarówki. Trzeci odwrócił się i pozdrowił gestem nadchodzącego operatora dźwigu.
– Cześć, Takeo – zawołał. – Pływałeś już na okręcie podwodnym?
Zdezorientowany Yoshida dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że obiekt na ciężarówce to mały pojazd głębinowy.
– Takagi powiedział, że jak załadujemy to na pokład, kończymy zmianę – ciągnął doker bez jednego przedniego zęba. – Załatwmy to i chodźmy na piwo.
Yoshida wskazał ręką pojazd głębinowy.
– Jest zabezpieczony?
– Wszystko gotowe – odpowiedział drugi doker. Miał dziewiętnaście lat i pracował w porcie dopiero od kilku tygodni.
Parę metrów dalej stał krępy łysy mężczyzna i obserwował scenę przy trapie. Groźnie wygląda, pomyślał Yoshida. Nieraz brał udział w rozróbach w pobliskich portowych barach i potrafił rozpoznać, kto jest prawdziwym twardzielem, a kto tylko udaje. Ten nie udaje, ocenił.
Pomyślał o smaku zimnego piwa Sapporo, wspiął się po wysokiej drabince do kabiny dźwigu i odpalił silnik Diesla. Manipulując wprawnie dźwigniami, obrócił ramię żurawia, opuścił hak i zatrzymał go tuż nad pojazdem głębinowym. Dwaj dokerzy szybko przyczepili dwie liny i dali Yoshidzie znak, że może podnosić. Operator delikatnie przesunął dźwignię kołowrotu, gruba lina żurawia naprężyła się i zaczęła nawijać na bęben za kabiną. Yoshida uniósł wolno dwudziestoczterotonową łódź na wysokość piętnastu metrów. Zaczekał, aż przestanie się obracać, i skierował ją nad pokład rufowy „Baekje".
Nagle wyczuł, że coś jest nie tak. Jedna z lin opasujących kadłub pojazdu głębinowego została źle umocowana, rufa wysunęła się z pętli i opadła w dół. Łódź podwodna zawisła pionowo na linie biegnącej wokół dziobu. Yoshida wstrzymał oddech. Przez moment wydawało się, że biała metalowa kapsuła ustabilizuje się w powietrzu. Ale zanim Yoshida zdążył się ruszyć, rozległ się głośny trzask pękającej liny i pojazd głębinowy runął na nabrzeże. Wylądował na rufie, złożył się jak akordeon i przewrócił na bok.
Yoshida skrzywił się na myśl o awanturze, jaką zrobi mu Takagi, i wypełnianiu dokumentów ubezpieczeniowych. Na szczęście nikt nie został ranny. Yoshida zszedł na dół, żeby obejrzeć uszkodzenia. Zerknął na tajemniczego łysego mężczyznę na trapie, spodziewając się wybuchu wściekłości. Ale tamten patrzył na niego z kamienną twarzą. Tylko jego ciemne oczy zdawały się przewiercać Yoshidę na wylot.
Trzyosobowy pojazd głębinowy Shinkai miał zmiażdżoną część rufową i nie nadawał się do użytku. Wrócił do Centrum Badań i Technologii Morskich, gdzie naprawiano go przez trzy miesiące, zanim odzyskał sprawność. Dwaj dokerzy nie mieli tyle szczęścia. Choć nie zostali zwolnieni z pracy, nie pojawili się następnego dnia w porcie. Yoshida już nigdy ich nie zobaczył.
Dwadzieścia godzin później czterysta kilometrów dalej na południowy zachód amerykański odrzutowiec pasażerski wylądował w nowoczesnym Międzynarodowym Porcie Lotniczym Kansai w Osace i podkołował do budynku terminalu. Dirk wyszedł z samolotu i się przeciągnął. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, z ulgą więc wstał z ciasnego fotela, w którym tylko dżokejowi byłoby wygodnie. Przeszedł szybko przez punkt kontroli celnej i znalazł się w zatłoczonym terminalu pełnym biznesmenów spieszących się do samolotów. Zatrzymał się na chwilę i odnalazł wzrokiem kobietę, której szukał. Jego siostra bliźniaczka o imieniu Summer miała metr osiemdziesiąt wzrostu i ognistorude włosy do ramion. Górowała nad tłumem czarnowłosych Japończyków jak latarnia morska. Na widok brata w jej perłowoszarych oczach pojawił się błysk radości. Uśmiechnęła się szeroko i przywołała go gestem.
– Witaj w Japonii – powiedziała i przytuliła Dirka. – Jaki miałeś lot?
– Czułem się jak w skrzydlatej puszce sardynek.
– Więc będzie ci wygodnie na koi w kajucie „Sea Rovera", którą ci zarezerwowałam – roześmiała się.
– Bałem się, że jeszcze cię tu nie będzie – powiedział, gdy odebrał bagaż i poszli na parking.
– Kiedy kapitan Morgan dostał od Rudiego wiadomość, że mamy przerwać badania skażenia morza wzdłuż wschodniego wybrzeża Japonii, żeby pomóc w pilnej operacji poszukiwawczej, zareagował natychmiast. Na szczęście pracowaliśmy niedaleko Sikoku, więc udało nam się przypłynąć do Osaki dziś rano.
Podobnie jak Dirk, Summer od dziecka kochała morze. Po studiach w Instytucie Scrippsa dołączyła do brata w NUMA, którą kierował teraz ich ojciec. Była równie uparta i zaradna jak jej bliźniak, ceniono ją za wiedzę i umiejętności praktyczne i wszędzie zwracała na siebie uwagę atrakcyjnym wyglądem.
Poprowadziła Dirka wzdłuż rzędu zaparkowanych samochodów i zatrzymała się przy małym pomarańczowym suzuki.
Dirk popatrzył na subkompaktowy pojazd.
– O nie, tylko nie to – powiedział ze śmiechem. – Nie zmieszczę się.
– Pożyczony od kapitanatu portu. Zaskoczy cię.
Dirk włożył swoje rzeczy do miniaturowego bagażnika, potem otworzył lewe drzwi i przygotował się do zwinięcia w kłębek na siedzeniu pasażera. Ku jego zdumieniu, wnętrze samochodziku z kierownicą po prawej stronie okazało się całkiem przestronne. Fotele były nisko, dzięki czemu nie brakowało miejsca nad głową. Summer usiadła za kierownicą, wyjechała z parkingu na drogę szybkiego ruchu Hanshin Expressway i ruszyła na północ w kierunku śródmieścia Osaki. Po dwunastu kilometrach skręciła do terminalu Portu Południowego i zatrzymała się na brzegu bocznego basenu portowego przy „Sea Roverze".
Turkusowy statek badawczy NUMA był trochę nowszą i większą wersją „Deep Endeavora". Wzrok Dirka przyciągnął lśniący jaskrawopomarańczowy pojazd głębinowy „Starfish" na pokładzie rufowym.
– Witamy na pokładzie, Dirk – zadudnił gruby głos Roberta Morgana.
Potężny brodaty kapitan „Sea Rovera" miał imponujące doświadczenie zawodowe. Dowodził w życiu wszystkim, od holownika na Missisipi po saudyjski tankowiec. Teraz miał wysoką emeryturę i pracował w NUMA z zamiłowania do podróży. Był dobrze zorganizowanym i podziwianym przez załogę szefem, który przywiązywał wagę do szczegółów.
Po ulokowaniu bagażu Dirka poszli we troje do kabiny konferencyjnej przy sterburcie, skąd przez bulaje rozciągał się widok na port w Osace. Dołączył do nich pierwszy oficer Tim Ryan, kościsty mężczyzna o niebieskich oczach. Dirk nalał sobie kawy, żeby odzyskać energię po długim locie. Morgan od razu przeszedł do rzeczy.
– Powiedz nam coś o tej pilnej operacji poszukiwawczej. Gunn nie podał nam przez telefon żadnych szczegółów.
Dirk opowiedział o wydarzeniach na Yunasce, o wydobyciu korpusu bomby z wraka 1-403 i o tym, czego się dowiedział o misji okrętu podwodnego.
– Kiedy Hiram Yaeger przeglądał dokumenty japońskiej marynarki wojennej w Archiwach Narodowych, natrafił na niemal identyczne rozkazy operacyjne dla drugiego okrętu podwodnego, 1-411. Tyle że ten miał przepłynąć Atlantyk i zaatakować Nowy Jork i Filadelfię.
– Co się z nim stało? – zapytała Summer.
– Właśnie tego musimy się dowiedzieć. Yaeger nie znalazł żadnych informacji o ostatecznym losie 1-411 poza tą, że okręt nie zjawił się w punkcie tankowania w pobliżu Singapuru i przypuszczalnie zaginął na Morzu Południowochińskim. Skontaktowałem się z St. Julienem Perlmutterem, który poszedł krok dalej i dotarł do protokołu z oficjalnego dochodzenia japońskiej marynarki wojennej. Ustalono, że 1-411 przepadł na środku Morza Wschodniochińskiego w pierwszych tygodniach czterdziestego piątego roku. Perlmutter zauważył, że te fakty zgadzają się z raportem amerykańskiego okrętu podwodnego „Swordfish" o zatopieniu dużego nieprzyjacielskiego okrętu podwodnego w tamtym rejonie. Niestety „Swordfish" został zatopiony podczas tej samej misji, więc nigdy tego w pełni nie udokumentowano. Ale podał w meldunku radiowym współrzędne.
– I my mamy odnaleźć 1-411 – podsumował Morgan.
Dirk przytaknął.